Czerwony Pająk. Katarzyna Bonda
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czerwony Pająk - Katarzyna Bonda страница 4
Mimo narastającej ulewy udało im się sprawnie podejść do kei. Ludwik stał przy sterze do końca, do ostatniej cumy. Kiedy pół godziny później zszedł do swojej kajuty, by zadzwonić do Kaśki, czuł się jak młody bóg. Odebrał wiadomości – kolejne targowe wygibasy z dzióbkami i emotikonami. Zdecydował, że najlepszą karą dla wiarołomnej narzeczonej będzie jego milczenie. Położył się na koi i zamknął oczy. Odprężył się. Sam nie wiedział, kiedy zapadł w sen. Obudził go hałas, gong i syrena alarmowa. Zerwał się z poczuciem winy i wyjrzał na pokład. Załoga karnie stała w rzędzie i wpatrywała się w toń. Przez chwilę Ludwik słyszał tylko krzyki mew. Zbliżył się i tak jak pozostali wychylił się za burtę.
– Tam stała. – Pryszczaty student, wciąż w szelkach zabezpieczających, wskazywał policjantowi w mundurze dziób statku. – Wtedy widziałem panią kapitan ostatni raz.
– Jej rzeczy zniknęły – usłyszał szepty pozostałych. – Nie ma jej worka. Taki zielony, wojskowy klasyk. Mocno sponiewierany.
– Może zeszła na ląd? Przecież nie wypadła! Kiedy?
– Są nurkowie? – Mężczyzna w marynarce, ze skórzaną aktówką pod pachą zwrócił się do mundurowych. – Przeszukać akwen. Bez odwołania.
– To prokurator. – Do Ludwika podszedł Kret. – Wcięło ją – dodał z satysfakcją i wyszczerzył zęby w uśmiechu, jakby faktycznie miał co prezentować. Doktor z trudem powstrzymał się, by nie zaoferować mu wizyty u przyszłej żony. – Nie wypłyniemy przed jutrem. Twoja pani rycerz, Lu, zniknęła między Gdańskiem a Gdynią. Zapadła się pod ziemię. Co za wstyd przed delegacją NATO. I kto cię teraz obroni?
Ludwik już nie słuchał. Skołowany wpatrywał się w horyzont, nasłuchiwał rozpaczliwych plotek, a potem biegiem ruszył do swojej kajuty. W jednej chwili zmienił zdanie. Jednak zadzwoni do Kaśki. Pochylił się, by wyciągnąć walizkę, w której był telefon. Spod koi wysunął się zielony worek, faktycznie mocno obszarpany. Widać od razu, że nie należał do niedzielnego żeglarza. Kot zamarł. Były to niewątpliwie rzeczy pani kapitan. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to, że Kret je podrzucił. Pewnie zawiera kradziony towar. Może narkotyki? Prawie cała rodzina Ludwika mieszkała na „Zegarkowie”. Wiedział, że ludzie morza szmuglują wszystko i wszędzie. Czyżby z powodu wizyty policji na statku chcieli go w coś wrobić? Jedyny turysta na łajbie byłby idealnym kozłem ofiarnym. Obejrzał się strachliwie na drzwi. Nie miały nawet lichej zasuwki. Zablokował je kamizelką ratunkową i bosakiem, a potem rozsupłał węzły. Jednym ruchem wyrzucił zawartość worka na sąsiednią koję.
Nie było tego wiele. Kilka T-shirtów, dres, sterta bawełnianych majtek z odprutymi gumkami, co dziwne – różnych rozmiarów. Zawiniątko w reklamówce. Ludwik drżącymi dłońmi rozpakowywał pakiet. Oczyma wyobraźni widział już biały proszek albo kryształy, lecz ze zdziwieniem stwierdził, że to tylko erotyk dla kobiet obwiązany flanelową piżamą. Przewertował. Jako zakładki kapitan używała rysunku wykonanego dziecięcą ręką. Dwie kobiety trzymające się za rękę wpatrują się ze skarpy w morze. Na łódce siedzi pies albo wilk. Z wywalonym jęzorem wpatruje się w dwóch mężczyzn w wodzie. Wyglądają, jakby tonęli. Autorką rysunku ewidentnie była dziewczynka. Dziwne, pomyślał. Odwrócił kartkę. Nie było podpisu. Tylko coś jakby fragment pieczątki z logotypem i numerem seryjnym, wykonanej czerwonym tuszem. Domyślił się, że to papier listowy jakiejś organizacji. Dalej pęk kluczy na zwykłym kółku, stara nokia oraz nowiutka portmonetka, a w niej monety euro i trochę funtów brytyjskich w banknotach. Poza tym dokumenty w laminacie: paszport, legitymacje, pieczątka z wizerunkiem pająka umazana czerwonym tuszem oraz łańcuszek z połową serduszka. Wyjął pieczęć, przyjrzał się jej, a potem jeszcze raz podniósł do oczu rysunek dziecka. Porównał odbitkę na kartce i kawałek drewna z gumką. Były identyczne. Tusz się rozmazał, ale można było dopatrzyć się kształtów odnóży pająka. Szukał dalej: kremy, maść na komary, dwie identyczne czapki z napisem EVA (jedna bardzo zniszczona, druga nowa), sprej przeciwgrzybiczy, prezerwatywy, lubrykant z aloesem i czerwona jedwabna sukienka. To było wszystko.
Obawiał się, że ktoś zastuka do drzwi, ale panowała absolutna cisza. Spakował dobytek do worka, zasupłał go, z trudem odtwarzając węzły żeglarskie, i wsunął pod niedoszłą koję Kaśki, po czym wyjął swoją walizę. Zamykał ją, kiedy pod łóżkiem dostrzegł drewnianą pieczątkę i telefon. Musiał je przeoczyć przy pakowaniu. Nie miał czasu znów rozwiązywać węzłów, więc schował przedmioty do kieszeni z postanowieniem, że wyrzuci je do ulicznego kosza na śmieci zaraz po zejściu na ląd. Odsunął prowizoryczną blokadę, obejrzał się na kajutę ostatni raz. Wyciągnął worek i zarzucił go sobie na plecy. Mesa była pusta. Znalazł pojemnik na śmieci i bez wahania ukrył w nim bagaż chwackiej pani kapitan. Kiedy chwilę później, odprowadzany szyderczym spojrzeniem Kreta, schodził z pokładu, taszcząc swoją walizę po trapie, zaczepił go jeden z mundurowych.
– Byłem już przesłuchiwany – oświadczył bardzo uprzejmie.
Zdołał się nawet uśmiechnąć. Sam był zdziwiony, jak kłamstwo gładko przeszło mu przez gardło. Wskazał prokuratora stojącego na dziobie żaglowca.
Policjant przyjrzał mu się badawczo.
– Pan nie wraca?
– Rozmyśliłem się – odparł szczerze Ludwik, po czym wręczył policjantowi wizytówkę z firmowymi danymi szpitala. – Nie widziałem nic podejrzanego, ale jeśli będzie trzeba, jestem do państwa dyspozycji – zapewnił.
Kiedy był już na lądzie, odetchnął z ulgą. Ojciec miał rację, mówiąc, że syn nigdy nie będzie żeglarzem. Mylił się natomiast, kiedy starając się go upokorzyć, twierdził, że Ludwik boi się wody, trudnych warunków, zimna. Jego syn okazał się jednym z lepszych nurków amatorów w województwie. Na łajbie wytrzymywał z trudem, pod wodą natomiast czuł się doskonale. Powziął postanowienie, że nigdy już nie zrobi niczego wbrew sobie. Reszta była jedynie konsekwencją tej decyzji. Tak, zrywa z wiarołomną Kaśką – uśmiechnął się do siebie i doznał ulgi. Może i jest szczurem lądowym, ale on sam wie najlepiej, co czyni go mężczyzną. Przed odejściem przyjrzał się ostatni raz trzymasztowej fregacie. Dopiero stojąc twardo na ziemi, dostrzegał jej absolutne piękno.
MEDUZA
(2016)
Ponton czekał w umówionym miejscu. Nocą nie był widoczny w tych zaroślach, ale kiedy wzejdzie słońce, z pewnością wzbudzi zainteresowanie jakiegoś służbisty. Krzysztof Zawisza wiedział, że choć teren jest ogólnie dostępny dla cywili, wojsko obserwuje tutaj każdy kąt. Nie było łatwo sprawić, by dzisiejszego poranka oślepło. Tanio tym bardziej nie. Ale od czego ma się dawnych przyjaciół z WSI. Zresztą nie o pieniądze chodziło. Ani też wcale nie o przygodę. W życiu Zawiszy działo się ostatnio zbyt wiele; nieustanny natłok myśli, moc zadań, długotrwały stres i potężna odpowiedzialność za podjęte decyzje, które rzutowały na życie setek ludzi.
Dziś