Idiota. Федор Достоевский
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Idiota - Федор Достоевский страница 31
Futro rzeczywiście leżało na podłodze; Nastazja Filipowna bowiem odrzuciła je do tyłu, nie czekając, aż książę będzie gotów je odebrać.
– Warto by cię przegonić. Idź mnie zaanonsować.
Książę chciał coś powiedzieć, ale do tego stopnia stracił głowę, że nie odezwał się ani słowem, tylko z podniesionym z podłogi futrem skierował się do salonu.
– A teraz idzie z futrem! Po co taszczysz ze sobą futro? Cha, cha, cha! Nienormalny jesteś, czy co?
Książę zawrócił i popatrzył na nią oniemiały. Gdy się roześmiała, uśmiechnął się też, ale nie był jeszcze w stanie poruszyć ustami. Bladość, która pojawiła się na jego twarzy w pierwszej chwili, przeszła teraz w krwawy rumieniec.
– Co za idiota – krzyknęła z oburzeniem Nastazja Filipowna i tupnęła nogą. – No, i gdzie idziesz? Kogo będziesz anonsował?
– Nastazję Filipownę – wymamrotał książę.
– Skąd mnie znasz? – zapytała prędko. – Nigdy cię nie widziałam! No idź, zaanonsuj mnie… Co to za krzyki?
– Kłócą się – odparł książę i poszedł do salonu.
Trafił chyba na moment kulminacyjny. Nina Aleksandrowna w obronie Warii gotowa już była całkowicie zapomnieć, że „ze wszystkim się pogodziła”. Obok Warii stał również Pticyn, któremu zupełnie wyleciała z głowy jego zapisana ołówkiem kartka. Sama zaś Waria, która nie należała do nieśmiałych panienek, ani myślała truchleć ze strachu. Zachowanie jej brata stawało się coraz bardziej nieuprzejme i trudne do zniesienia. W podobnych sytuacjach Waria zazwyczaj milkła i tylko patrzyła nań szyderczo, bez zmrużenia powiek. Ten chwyt – wiedziała to dobrze – był w stanie doprowadzić Ganię do ostatnich granic. I właśnie w tym momencie do pokoju wkroczył książę z wiadomością:
– Nastazja Filipowna!
IX
Zapanowała absolutna cisza. Wszyscy patrzyli na księcia, jakby nie rozumiejąc i – nie chcąc zrozumieć jego słów. Gania osłupiał ze strachu.
Wizyta Nastazji Filipowny, a już zwłaszcza wizyta w takiej chwili była dla domowników bardzo zaskakującą i bardzo kłopotliwą niespodzianką. Wystarczyło już to, że Nastazja Filipowna przyszła pierwszy raz. Do tej pory zachowywała się tak wyniośle, że w rozmowach z Ganią nie wyrażała nawet życzenia zapoznania się z jego najbliższymi, a w ostatnich czasach w ogóle nie wspominała o nich, traktując ich tak, jakby nie istnieli. Gania, chociaż po części był rad z opóźnienia kłopotliwej dla niego rozmowy, w sercu zapamiętał jej tę wyniosłość. W każdym razie, jeśli się czegoś od Nastazji Filipowny spodziewał, to uszczypliwości i drwin pod adresem własnej rodziny, a nie odwiedzin w jej gronie. Był pewien, że Nastazja Filipowna doskonale wie, co się dzieje w jego domu w związku z jego planami matrymonialnymi i wie również, jaki stosunek ma do niej cała rodzina. Jej wizyta, właśnie t e r a z, po historii z portretem i w samym dniu urodzin, w dniu, kiedy obiecała ostatecznie rozstrzygnąć jego losy, oznaczała już niemal samą decyzję.
Zdumienie, z jakim wszyscy patrzyli na księcia, nie trwało długo, bo za chwilę sama Nastazja Filipowna stanęła w drzwiach salonu. Wchodząc, znowu z lekka odepchnęła księcia.
– No, wreszcie mi się udało wejść. Po co państwo założyli dzwonek? – odezwała się wesoło, podając rękę Gani, który rzucił się w jej kierunku na złamanie karku. – Dlaczego ma pan taką skwaszoną minę? Proszę mnie przedstawić.
Całkowicie oniemiały Gania przedstawił gościa najpierw Warii i obie kobiety, zanim podały sobie ręce, mierzyły się przez chwilę spojrzeniem. Nastazja Filipowna śmiała się głośno, maskując w ten sposób zmieszanie. Waria jednak nie zamierzała nic maskować i badawczo wpatrywała się w przeciwniczkę. Na jej twarzy nie pojawił się nawet cień wymaganego przez przyzwoitość towarzyską uśmiechu. Gania zamarł. Prosić nie było już ani sensu, ani czasu, więc rzucił Warii spojrzenie tak groźne, że ta od razu zrozumiała, co dla niego znaczy obecna chwila. I najwidoczniej Waria postanowiła iść na pewne ustępstwa, bo uśmiechnęła się leciutko do Nastazji Filipowny. (Wszyscy członkowie rodziny za bardzo się jeszcze kochali.) Sytuację podratowała nieco Nina Aleksandrowna, której niewładający już sobą Gania nie tylko przedstawił gościa po siostrze, ale zaprowadził pierwszą do Nastazji Filipowny. Nina Aleksandrowna nie zdążyła jednak nawet dokończyć, że „bardzo jej przyjemnie”, ponieważ Nastazja Filipowna, nie dosłuchawszy do końca, usiadła na małej kanapce pod oknem (wcale jeszcze do tego niezaproszona) i krzyknęła:
– A gdzie pański gabinet? I… gdzie lokatorzy? Przecież pan wynajmuje pokoje?
Gania poczerwieniał straszliwie i zacinając się, próbował coś odpowiedzieć, ale Nastazja Filipowna już go nie słuchała:
– Gdzie tu się właściwie pomieszczą lokatorzy? Pan nie ma gabinetu. To przynajmniej opłacalne? – zwróciła się nagle do Niny Aleksandrowny.
– Mamy z tym trochę kłopotu – padła odpowiedź – ale oczywiście powinno się opłacić. Zresztą my dopiero co…
Ale Nastazja Filipowna ponownie przestała słuchać. Przyglądając się bacznie Gani, mówiła z głośnym śmiechem:
– Jak pan wygląda? O mój Boże, jaką pan ma minę w tej chwili!
Śmiała się tak dobrych parę chwil i Gania rzeczywiście bardzo zmienił się na twarzy. Wcześniejsze komiczne osłupienie i tchórzliwe zażenowanie ustąpiło miejsca straszliwej bladości. Gania stał w milczeniu, z wargami wykrzywionymi wściekłością i złym, badawczym spojrzeniem nieruchomych oczu wpatrywał się w twarz roześmianej Nastazji Filipowny.
Był w salonie obecny jeszcze jeden obserwator, który również prawie oniemiał na widok Nastazji Filipowny i który do tej pory nie do końca otrząsnął się ze swego osłupienia. Ale chociaż stał w miejscu jak skamieniały, nie ruszając się na krok od drzwi salonu, zauważył bladość Gani i złą przemianę, jaka zaszła w jego twarzy. Obserwatorem tym był książę. Ruszył machinalnie do przodu, jakby popychany przez strach.
– Niech się pan napije wody – wyszeptał do Gani – i niech pan nie patrzy tak…
Widać było, że powiedział to odruchowo, bez żadnego namysłu, ale jego słowa zadziałały w sposób nieoczekiwany. Zdawało się, że cała złość Gani zwróciła się przeciwko księciu. Chwycił go za ramię i patrzył nań w milczeniu, badawczo i mściwie, jakby nie mając sił wymówić słowa. Po obecnych przebiegł dreszcz. Nina Aleksandrowna cicho krzyknęła, Pticyn postąpił krok naprzód. Kola i Ferdyszczenko, którzy w tym czasie pojawili się w drzwiach, zatrzymali się w nich zdumieni. I tylko jedna Waria dalej patrzyła spod oka, śledząc jednak z uwagą rozwój wypadków. Ani razu nie usiadła, stała na boku przy matce, skrzyżowawszy ręce na piersiach.
Gania jednak momentalnie się opamiętał i zaśmiał nerwowo. Udało mu się całkowicie nad sobą zapanować.
– Pan jest lekarzem, książę, czy co? – zawołał, jak mógł najweselej i najrubaszniej. – Przestraszył mnie pan. Nastazjo Filipowna,