Idiota. Федор Достоевский
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Idiota - Федор Достоевский страница 28
– Ojciec w domu? – spytał Gania i po twierdzącej odpowiedzi Koli zaczął mu coś szeptać do ucha. Kola kiwnął głową i wyszedł za Warwarą Ardalionowną.
– Książę, jeszcze dwa słowa w tej… sprawie; zapomniałem wcześniej powiedzieć. Mam prośbę. Niech pan obieca – jeśli to tylko dla pana nie za trudne – niech pan się tutaj nie wygada o tym, co było między mną i Agłają, a „tam” o tym, co pan tutaj zobaczy. Bo i tu nie brakuje ohydy. Do diabła z tym zresztą… przynajmniej dzisiaj niech się pan powstrzyma.
– Zapewniam pana, że mówiłem znacznie mniej, niż pan myśli – odpowiedział książę, reagując pewnym rozdrażnieniem na zarzuty Gani. Ich stosunki najwyraźniej coraz bardziej się pogarszały.
– Dobrze, starczy mi już tego, co dzisiaj przez pana przeżyłem. Jednym słowem, proszę pana o to.
– Niech pan wszakże przyzna, że przed południem, nie byłem niczym związany, no więc dlaczego nie miałem wspomnieć o portrecie? Pan mnie przecież o to nie prosił.
– Fuj, co za wstrętny pokój – zauważył Gania, rozglądając się pogardliwie po pomieszczeniu – ciemno, okno na podwórko. Nie w porę pan do nas trafił; w każdym tego słowa znaczeniu. No, ale to nie moja rzecz. Nie ja wynajmuję pokoje.
W tej chwili do pokoju ktoś zajrzał i wywołał Ganię, który wyszedł pospiesznie, porzucając księcia. Widać było, że nie dokończył rozmowy, chciał coś jeszcze dodać, ale wyraźnie się ociągał i wstydził się zacząć. Pokój też zresztą skrytykował jakby tylko po to, aby ukryć zmieszanie.
Gdy tylko książę zdążył się umyć i doprowadzić nieco do porządku swoją toaletę, drzwi ponownie się otworzyły i ukazała się w nich nowa figura. Był to jegomość lat około trzydziestu, dość pokaźnego wzrostu, barczysty, z ogromną głową pokrytą kędzierzawymi, rudawymi włosami. Miał mięsistą, rumianą twarz, grube wargi, szeroki, spłaszczony nos oraz małe, opuchnięte, szydercze oczka, które zdawały się ciągle do kogoś porozumiewawczo mrugać. Ubrany był niezbyt czysto; generalnie wyglądał na dość bezczelnego osobnika.
Najpierw uchylił drzwi tylko na tyle, żeby wsunąć w nie głowę, przez kilka sekund oglądał pokój, po czym powoli otworzył drzwi do końca i stanął w progu w całej swej okazałości, ale nie wchodził jeszcze do środka, tylko przymrużonymi oczami przyglądał się księciu. Wreszcie zamknął drzwi, wszedł i usiadł na krześle, chwyciwszy księcia mocno za rękę i usadziwszy go ukośnie na kanapie.
– Ferdyszczenko – oznajmił przybyły, badawczo i pytająco zaglądając w twarz księciu.
– I co z tego? – zapytał książę, ledwie się powstrzymując od śmiechu.
– Lokator – odezwał się ponownie Ferdyszczenko, nie przestając zaglądać w oczy rozmówcy.
– Pan chce się ze mną zapoznać?
– E-ech! – westchnął Ferdyszczenko, po czym poczochrał włosy i zapatrzył się w przeciwległy kąt pokoju. – Ma pan pieniądze? – zapytał nieoczekiwanie.
– Trochę.
– Ile dokładnie?
– Dwadzieścia pięć rubli.
– Niech pan pokaże.
Książę wyjął dwudziestopięciorublowy banknot z kieszeni kamizelki i podał go Ferdyszczence, który rozłożył papierek, obejrzał, następnie odwrócił i ustawił pod światło.
– To dziwne – rzekł jakby w zamyśleniu – właściwie dlaczego robią się bure? Dwudziestopięciorublówki czasami robią się bure, a inne odwrotnie – zupełnie blakną. Proszę.
Książę wziął z powrotem swój banknot. Ferdyszczenko wstał z krzesła.
– Przyszedłem, żeby pana ostrzec. Po pierwsze proszę mi nie pożyczać pieniędzy, bo na pewno będę o nie prosić.
– Dobrze.
– Pan ma zamiar płacić za pokój?
– Mam.
– A ja nie. Dziękuję. Mieszkam obok pana, pierwsze drzwi na prawo, widział pan? U mnie proszę nie bywać za często; sam będę do pana przychodzić, proszę się nie obawiać. Widział pan już generała?
– Nie.
– I nie słyszał pan o nim?
– Oczywiście, że nie.
– No to pan jeszcze zobaczy i usłyszy. On nawet mnie prosi o pożyczki. Avis au lecteur!18 Żegnam. Czy da się żyć z nazwiskiem: Ferdyszczenko? A?
– Dlaczego nie?
– Żegnam.
I Ferdyszczenko skierował się do drzwi. Potem książę dowiedział się, że ten pan zobowiązał się pono rozśmieszać i zaskakiwać innych swoją oryginalnością, ale jakoś nigdy mu to nie wychodziło. Na niektórych ludziach robił wręcz dość nieprzyjemne wrażenie, co przyprawiało go o szczery smutek, ale nie skłaniało do porzucenia podjętego zadania. W samych drzwiach jakby się nieco poprawił; natknął się na nowego gościa, nieznanego księciu, przepuścił go przed sobą i za jego plecami mrugnął kilka razy porozumiewawczo do gospodarza, zachowując w ten sposób pewien aplomb19.
Nowy gość był wysokim wąsatym mężczyzną w wieku pięćdziesięciu pięciu lat, a może nawet nieco starszym. Był dość otyły, miał mięsistą, obrzmiałą twarz otoczoną gęstymi siwymi bokobrodami, purpurowoczerwony nos i dosyć wyłupiaste oczy. Można by go było nazwać okazałym, gdyby nie pewne zaniedbanie, znoszenie, a nawet brud. Ubrany był po domowemu, w stary surducik z niemal przetartymi łokciami i w zatłuszczoną bekieszę. Z bliska czuło się od niego wódkę. Miał nieco sztuczne i wyuczone maniery, jakby chciał się wydać otoczeniu szczególnie dostojny i ważny. Jegomość ten zbliżył się do księcia bez pośpiechu, z przyjacielskim uśmiechem, w milczeniu ujął go za rękę i trzymając ją w swojej dłoni, przyglądał się jakiś czas jego twarzy, jak gdyby rozpoznając znajome rysy.
– To on! On! – rzekł cicho i uroczyście. – Jak żywy! Słyszę, że wszyscy powtarzają znajome i drogie mi nazwisko, i przypomniała mi się bezpowrotnie miniona przeszłość… Książę Myszkin?
– Tak jest.
– Generał Iwołgin. Dymisjonowany i nieszczęśliwy. Czy mogę spytać o pańskie imię?
– Lew Nikołajewicz.
– Syn mego przyjaciela, a można powiedzieć – towarzysza zabaw dziecięcych, Nikołaja Pietrowicza?
– Mój ojciec nazywał się Nikołaj Lwowicz.
– Lwowicz – poprawił się generał z takim przekonaniem, jakby nie zapomniał, a tylko się przejęzyczył. Usiadł, znów ujął księcia za rękę i posadził go
18
19
Aplomb (z fr.) – pewność siebie, tupet.