Idiota. Федор Достоевский

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Idiota - Федор Достоевский страница 24

Idiota - Федор Достоевский

Скачать книгу

książę odmówi i z tchórzliwą prośbą patrzył mu w oczy.

      – No dobrze, przekażę.

      – Tylko tak, żeby nikt nie zauważył – błagał uradowany Gania – i  oczywiście liczę na pańskie słowo honoru, a?

      – Nie pokażę nikomu – powiedział książę.

      – Kartka nie jest zaklejona, ale… – zapędził się Gania i nie dokończył, zmieszany.

      – Nie, nie przeczytam – odpowiedział książę z całkowitą prostotą, wziął portret i wyszedł z gabinetu.

      Gania chwycił się za głowę.

      – Jedno jej słowo i… i naprawdę może zerwę!

      Nie był już w stanie wrócić do swoich papierów; w wielkim podnieceniu i zdenerwowaniu zaczął chodzić po gabinecie z kąta w kąt.

      Książę szedł w zamyśleniu. Nieprzyjemnie dotknęła go ta prośba i myśl o notatce Gani dla Agłai. W przedostatnim pokoju przed salonem zatrzymał się nagle, jakby sobie coś przypomniał, podszedł do okna, do światła i zaczął się przypatrywać portretowi Nastazji Filipowny. Tak bardzo chciał odgadnąć tajemnicę ukrytą w tej twarzy, która tak go poraziła kilka godzin temu, i pod której wrażeniem pozostawał do tej pory. Chciał sprawdzić to wrażenie raz jeszcze. Teraz ta niezwykła i uderzająco piękna twarz jeszcze silniej nim wstrząsnęła. Była w niej jakby nieogarniona duma i pogarda, nienawiść prawie, a jednocześnie ufność i zadziwiająca prostoduszność; ten kontrast wywoływał w patrzącym coś w rodzaju współczucia. Była to piękność, która oślepiała, piękność nie do zniesienia – blada twarz, niemal zapadnięte policzki, płonące oczy. Dziwna uroda. Książę patrzył przez chwilę, potem jednak oprzytomniał, rozejrzał się dookoła, pospiesznie zbliżył portret do ust i pocałował go. Gdy w chwilę potem wchodził do salonu, jego twarz była całkowicie spokojna.

      Przekraczając próg sąsiadującej z salonem jadalni, książę niemal zderzył się w drzwiach z wychodzącą Agłają. Była sama.

      – Gawriła Ardalionowicz prosił o przekazanie tego pani – powiedział książę, podając jej karteczkę.

      Agłaja wzięła kartkę i dziwnie jakoś popatrzyła na księcia. Nie było w jej wzroku śladu zmieszania, mignęło tylko pewne zdumienie, a i ono, jak się zdaje, dotyczyło osoby księcia, nie nadawcy liściku. Agłaja domagała się spojrzeniem dokładnej relacji, jak książę stał się w tych okolicznościach posłańcem Gani; domagała się wyjaśnień wyniośle i ze spokojem. Stali tak naprzeciw siebie przez kilka chwil. W końcu na twarzy Agłai pojawił się ledwie dostrzegalny cień szyderstwa i  dziewczyna, uśmiechnąwszy się delikatnie, przeszła obok.

      Generałowa przez jakiś czas w milczeniu i z pewną pogardą przyglądała się portretowi Nastazji Filipowny, który trzymała przed sobą w wyciągniętej na całą długość ręce.

      – Tak, ładna – powiedziała w końcu – nawet bardzo. Dwa razy ją widziałam, z daleka tylko. A więc pan ceni właśnie taką urodę? – zwróciła się nagle do księcia.

      – Tak… taką – odrzekł książę z pewnym wysiłkiem.

      – To znaczy właśnie taką?

      – Właśnie taką.

      – Za co?

      – W tej twarzy… jest wiele cierpienia… – odpowiedział książę jakby mimowolnie, jakby rozmawiał sam ze sobą, a nie odpowiadał na pytanie.

      – Pan zresztą może bredzi – zdecydowała generałowa i gestem wyższości odrzuciła portret na stół. Wzięła go Aleksandra, do której podeszła Adelajda i obie zaczęły się mu przyglądać. W tym momencie wróciła do salonu Agłaja.

      – Co za siła – krzyknęła nagle Adelajda, chciwie wpatrując się w  portret zza ramienia siostry.

      – Gdzie siła, jaka siła? – zapytała szorstko Lizawieta Prokofiewna.

      – Taka uroda to siła – odpowiedziała z żarem Adelajda – z taką urodą można świat przewrócić do góry nogami! I w zamyśleniu podeszła do swoich sztalug. Agłaja ledwie zerknęła na portret, zmrużyła oczy, wydęła dolną wargę, odeszła i usiadła na boku, złożywszy ręce.

      Generałowa zadzwoniła.

      – Wezwać tutaj Gawriłę Ardalionowicza – poleciła służącemu.

      – Maman! – krzyknęła znacząco Aleksandra.

      – Mam do niego dwa słowa, nie więcej – ucięła szybko generałowa, nie dopuszczając do protestów. Była wyraźnie rozdrażniona. – Jak pan widzi, książę, u nas teraz wszystko jest sekretem. Dosłownie wszystko. Tego domaga się jakaś tam głupia etykieta. I to w sprawach, które wymagają największej otwartości, jasności i uczciwości. Małżeństwa się zaczynają… nie podobają mi się te małżeństwa…

      – Co też maman! – próbowała jej znów przerwać Aleksandra.

      – O co ci chodzi, córeczko? Czyżby tobie się to podobało? A książę może słuchać, bo jest naszym przyjacielem. Przynajmniej moim. Bóg wybiera ludzi, oczywiście dobrych, a złych i kapryśnych nie potrzebuje. A już zwłaszcza kapryśnych, którzy dzisiaj postanawiają jedno, a jutro mówią co innego. Rozumiesz, Aleksandro Iwanowna? One mówią, książę, że jestem dziwaczką. A ja umiem rozróżniać. Dlatego najważniejsze jest serce, a reszta to bzdura. Rozum też jest potrzebny, naturalnie… może zresztą właśnie rozum jest najważniejszy. Nie śmiej się, Agłaja, ja nie przeczę sama sobie. Idiotka z sercem i bez rozumu jest taką sama nieszczęśliwą idiotką, jak idiotka z rozumem bez serca. To stara prawda. Ja jestem idiotką z sercem bez rozumu, a ty z rozumem bez serca. Obie jesteśmy nieszczęśliwe i obie cierpimy.

      – A z jakiegoż to powodu maman taka nieszczęśliwa? – nie wytrzymała Adelajda, która jako jedyna z całego towarzystwa zachowała pogodę ducha.

      – Po pierwsze z powodu uczonych córek – odcięła się generałowa – a ponieważ już ten jeden powód wystarczy, to o pozostałych nie ma się co rozwodzić. Dość już było gadania. Zobaczymy, jak się obie (Agłai nie liczę) wykręcicie z waszym rozumem i elokwencją i czy będzie pani, wielce szanowna Aleksandro Iwanowna, szczęśliwa w życiu z szanownym panem… A! – krzyknęła, widząc wchodzącego Ganię – idzie jeszcze jeden związek małżeński! Dzień dobry! – odpowiedziała na ukłon Gani, nie zapraszając go, aby usiadł. – Pan zamierza się żenić?

      – Żenić?… Jak to?… Jak to żenić… – mamrotał oszołomiony Gawriła Ardalionowicz; był strasznie zmieszany.

      – Pan wstępuje w związek małżeński? Zapytam inaczej, jeśli pan lepiej rozumie takie sformułowanie.

      – N-nie… ja… n-nie – skłamał Gawriła Ardalionowicz i oblał się rumieńcem wstydu. Spojrzał przelotnie na Agłaję i natychmiast odwrócił wzrok. Agłaja patrzyła na niego chłodno, spokojnie i badawczo, obserwowała jego zażenowanie bez zmrużenia powiek.

      – Nie? Pan powiedział „nie”? – z uporem przesłuchiwała

Скачать книгу