Idiota. Федор Достоевский
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Idiota - Федор Достоевский страница 26
– Proszę darować, ale było wręcz przeciwnie, pańską notatkę udało mi się przekazać zaraz po tym, jak mi ją pan dał i dokładnie w taki sposób, jak pan prosił. Znalazła się zaś ona z powrotem w moich rękach, ponieważ zwróciła mi ją Agłaja Iwanowna.
– Kiedy? Kiedy?
– Kiedy kończyłem się wpisywać do albumu, poprosiła, abym z nią wyszedł (pan słyszał?). I kiedy weszliśmy do jadalni, wręczyła mi kartkę, kazała przeczytać i zwrócić panu.
– Prze-czy-tać? – krzyknął Gania niemal na całe gardło. – Przeczytać! Pan czytał?
I Gania znów stanął osłupiały na środku chodnika, zdumiony do tego stopnia, że aż otworzył usta.
– Czytałem. Teraz.
– I ona sama, sama dała panu do przeczytania? Sama?
– Sama. I niech pan wierzy, że nie zrobiłbym tego, gdyby mnie nie poprosiła.
Gania milczał przez chwilę, dokonując ogromnych wysiłków, aby zrozumieć sytuację. Nagle wrzasnął:
– To niemożliwe! Ona nie mogła tego panu dać do przeczytania. Pan kłamie! Pan sam przeczytał!
– Mówię prawdę – odpowiedział książę poprzednim, niezmącenie spokojnym głosem – i niech mi pan wierzy, bardzo żałuję, że to robi na panu tak przykre wrażenie.
– Ale przynajmniej coś panu powiedziała, dała przecież jakąś odpowiedź!
– Oczywiście.
– No więc mów, mów pan wreszcie! Do diabła!…
I Gania dwa razy tupnął obutą w kalosz nogą.
– Gdy tylko skończyłem czytać, powiedziała mi, że pan na nią poluje, że chciałby pan ją skompromitować, aby uzyskać od niej nadzieję i aby potem, mając taką gwarancję, zerwać bez szkody dla siebie z inną nadzieją – na sto tysięcy. I powiedziała jeszcze, że gdyby pan to zrobił, nie targując się z nią, to znaczy gdyby pan sam wszystko zerwał, nie prosząc jej o gwarancję, to ona być może zostałaby pańskim przyjacielem. I to wszystko, zdaje się. Aha, i jeszcze, kiedy zapytałem, jaką odpowiedź mam przekazać, to odparła, że najlepszą odpowiedzią będzie brak odpowiedzi. Chyba właśnie tak. Przepraszam, jeśli jej słów nie zapamiętałem dokładnie, a przekazuję, tak jak zrozumiałem.
Ganię ogarnęła bezgraniczna złość; jego wściekłość straciła wszelkie hamulce.
– A więc to tak – zazgrzytał – to tak się traktuje moje listy, za okno się wyrzuca! A! Nie wchodzi w targi! To ja wejdę! To jeszcze nie koniec… zobaczymy! Wezmę ją w ryzy.
Gania zbladł, krzywił się, pienił, wygrażał pięścią; uszli tak kilka kroków; nie próbował się nawet powstrzymywać w obecności księcia, ponieważ książę był dla niego niczym. Nagle jednak jakby sobie coś uświadomił i opamiętał się.
– A w jakiż to sposób – zwrócił się nagle do księcia – w jaki sposób pan (idiota! – dodał po cichu) zdobył nagle takie zaufanie pań Jepanczyn, w dwie godziny po zawarciu znajomości? Jak?
Całej jego męce brakowało jeszcze tylko zawiści. I oto teraz ukąsiła go w samo serce.
– Tego już nie umiem panu wytłumaczyć – odpowiedział książę.
Gania popatrzył na niego ze złością.
– Czy to przypadkiem nie swoje zaufanie chciała panu podarować w jadalni? Przecież chciała panu coś dać.
– I ja to tak rozumiem.
– Ale za co, do diabła! Co pan takiego zrobił? Czym się pan przypodobał? Niech pan posłucha – niecierpliwił się Gania, który nie był w stanie zebrać rozpierzchłych, chaotycznych myśli – niech pan posłucha: czy nie mógłby pan teraz streścić waszej rozmowy, choćby pobieżnie? Przypomnieć sobie wszystkiego, od samego początku? Nie zauważył pan czegoś? Nie pamięta pan?
– Oczywiście, że mogę – odpowiedział książę – na samym początku, jak tylko wszedłem i zostałem przedstawiony, zaczęliśmy rozmawiać o Szwajcarii.
– Do diabła ze Szwajcarią!
– Potem o karze śmierci…
– O karze śmierci?
– Tak, z pewnego powodu… potem opowiadałem o tym, jak tam przeżyłem trzy lata i historię pewnej biednej wieśniaczki…
– Do diabła z biedną wieśniaczką! Dalej! – niecierpliwił się Gania.
– Potem o tym, co Schneider powiedział o moim charakterze i jak mnie zmusił…
– Do diabła ze Schneiderem, pluję na jego opinie! Dalej!
– Dalej jakoś tak się potoczyło, że zacząłem mówić o twarzach, to znaczy o wyrazie twarzy i powiedziałem, że Agłaja Iwanowna jest prawie tak ładna jak Nastazja Filipowna. No i tutaj się wygadałem o portrecie…
– Ale pan przecież nie opowiedział, nie opowiedział pan tego, co pan słyszał w gabinecie? Prawda?
– Powtarzam panu, że nie.
– To skąd do diabła… A! A Agłaja nie pokazała kartki starej?
– O tym mogę pana całkowicie zapewnić. Nie pokazała. Byłem tam cały czas. Zresztą, nie miała kiedy…
– Może pan nie wszystko zauważył, coś przeoczył… Prze-klę-ty idiota! – krzyknął wreszcie Gania, straciwszy do końca panowanie nad sobą – opowiadać też nie umie!
Gania, który raz zaczął ubliżać księciu, nie napotykając na żaden sprzeciw, całkowicie stracił panowanie nad sobą, jak to zwykle bywa z ludźmi jego pokroju. Był tak wściekły, że jeszcze chwila i chyba zacząłby się pienić. I wściekłość ta na tyle go zaślepiła, że nie zauważył, iż ten „idiota” za szybko jakoś i za głęboko potrafi nie tylko wszystko zrozumieć, ale i nadzwyczaj umiejętnie przekazać. Nagle zaszła rzecz nieoczekiwana.
– Powinienem panu zwrócić uwagę, Gawriło Ardalionowiczu – odezwał się książę – że z powodu bardzo złego stanu zdrowia rzeczywiście byłem kiedyś podobny do idioty, teraz jednak jestem już od dawna zdrów i dlatego jest mi trochę nieprzyjemnie, kiedy ktoś mnie nazywa idiotą. I chociaż można by to panu wybaczyć przez wzgląd na pańskie ostatnie niepowodzenia, to przecież nie można pominąć, że w swojej złości pan mnie zwymyślał już dwa razy. Naprawdę bardzo nie chciałbym słuchać podobnych rzeczy, a już szczególnie przy pierwszym spotkaniu, tak jak teraz. Właśnie stoimy na skrzyżowaniu. W związku z tym, czy nie lepiej będzie, jeśli każdy z nas pójdzie w swoją stronę? Pan na prawo, do siebie, a ja na lewo. Mam przy sobie dwadzieścia