Idiota. Федор Достоевский

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Idiota - Федор Достоевский страница 25

Idiota - Федор Достоевский

Скачать книгу

zdaje się, dużo zajęć, a ja już się muszę ubierać i jechać. Proszę zabrać z powrotem swój portret. Proszę się ode mnie kłaniać nieszczęsnej Ninie Aleksandrownie. Do widzenia, kochany książę! Niech pan częściej u nas bywa. A ja na pewno zajadę do staruchy Biełokońskiej, żeby jej o panu opowiedzieć. I niech pan posłucha, mój miły: wierzę, że pana mi sam Bóg przysłał ze Szwajcarii. Możliwe, że jest pan tutaj i w innych celach, ale przede wszystkim dla mnie. Bóg tak właśnie zaplanował. Do widzenia, moi drodzy. Wstąp do mnie, Aleksandro kochanie.

      Generałowa wyszła. Pokonany, zmieszany i zły Gania wziął ze stołu portret i zwrócił się do księcia z nieprzyjemnie wykrzywionym uśmieszkiem:

      – Książę, wracam teraz do domu. Jeśli nie zmienił pan zdania, to pana zaprowadzę. Przecież nie zna pan nawet adresu.

      – Niech pan zaczeka, książę – odezwała się Agłaja, wstając nagle z fotela – wpisze mi się pan jeszcze do albumu. Tato powiedział, że pan jest kaligrafem. Zaraz panu przyniosę…

      I wyszła z salonu.

      – Do widzenia książę, i ja odchodzę – powiedziała Adelajda, po czym uścisnęła mu mocno rękę, uśmiechnęła się życzliwie i miło, i wyszła za siostrą, nie spojrzawszy na Ganię.

      – To wszystko przez pana – zgrzytnął zębami Gania, rzucając się na księcia, gdy tylko panie wyszły – to pan im wypaplał, że się żenię! – niemalże syczał, z twarzą wykrzywioną wściekłością i z płonącymi oczami. – Pan jest bezwstydną paplą.

      – Zapewniam pana, że się pan myli – uprzejmie i ze spokojem odparł książę – nawet nie wiedziałem, że pan się żeni.

      – Pan słyszał, jak Iwan Fiodorowicz mówił, że dzisiaj wieczorem u Nastazji Filipowny wszystko się wyjaśni. I pan to powtórzył. Pan kłamie! Skąd się mogły dowiedzieć? Kto oprócz pana mógł im o tym powiedzieć, do diabła! Przecież stara zrobiła aluzję!

      – Pan lepiej powinien wiedzieć kto, jeśli się panu wydaje, że to była aluzja. Ja nie powiedziałem ani słowa.

      – List pan przekazał? Odpowiedziała? – niecierpliwie i gorączkowo przerwał mu Gania. Weszła jednak Agłaja i książę nie zdążył odpowiedzieć.

      – Proszę, książę – odezwała się Agłaja, kładąc album na stoliku – niech pan wybierze jakąś stronę i wpisze mi się. Proszę pióro, jeszcze nieużywane. Nie przeszkadza panu, że stalowe? Słyszałam, że kaligrafowie nie używają stalowych piór.

      Rozmawiając z księciem, Agłaja jakby nie zauważała, że Gania stoi obok. Gdy jednak książę obstalowywał pióro i wyszukiwał stronę, na której mógłby się wpisać, Gania podszedł do kominka, przy którym, na prawo od księcia, stała Agłaja i drżącym, urywanym głosem prawie wyszeptał jej na ucho:

      – Jedno słowo, tylko jedno słowo pani i jestem uratowany.

      Książę odwrócił się szybko i spojrzał na nich. Twarz Gani wyrażała prawdziwą rozpacz. Zdawało się, że mówił, nie panując na sobą, tracąc rozsądek. Agłaja patrzyła na niego przez kilka sekund z takim samym spokojnym zdziwieniem, jak przed chwilą na księcia i zdawało się, że to jej spokojne zdziwienie, to zdumienie wywołane niezrozumieniem słów do niej kierowanych było w tej chwili dla Gani straszniejsze niż największa pogarda.

      – Co mam napisać? – zapytał książę.

      – Podyktuję panu – odpowiedziała Agłaja, odwracając się do niego. – „Ja w targi się nie wdaję”. Teraz data i miesiąc. Niech pan pokaże.

      Książę podał jej album.

      – Wspaniale! Cudownie się panu udało, ma pan wyjątkowe pismo! Dziękuję książę, do widzenia… Niech pan zaczeka – dodała, jakby sobie coś przypominając – proszę iść ze mną, chcę panu coś podarować na pamiątkę.

      Książę wyszedł za nią. W jadalni jednak Agłaja nagle się zatrzymała.

      – Niech pan to przeczyta – powiedziała, podając mu kartkę Gani. Książę wziął ją do ręki i z zakłopotaniem popatrzył na Agłaję.

      – Przecież wiem, że pan nie czytał i że pan nie może być pośrednikiem tego człowieka. Chcę, żeby pan przeczytał.

      Notatka Gani pisana była w widocznym pośpiechu:

      Dzisiaj dopełni się mój los i Pani wie, w jaki sposób. Dzisiaj będę musiał dać ostateczne słowo. Nie mam najmniejszego prawa do Pani współczucia i nie śmiem mieć żadnych nadziei. Ale kiedyś wypowiedziała Pani jedno słowo, które rozświetliło mroczną noc mego życia i stało się dla mnie latarnią morską. Proszę teraz o jeszcze jedno takie słowo i uratuje mnie pani od zguby! Proszę mi tylko powiedzieć: zerwij wszystko, i zerwę wszystko jeszcze dzisiaj. Przecież nic to Panią nie kosztuje. Proszę tylko o znak Pani życzliwości i współczucia dla mnie. Tylko o to, tylko o to! I o nic więcej, nic więcej! Nie śmiem marzyć o jakiejkolwiek nadziei, dlatego, że nie jestem jej godny. Ale po Pani słowie znów przyjmę swoje ubóstwo, będę z radością znosić dalej moją rozpaczliwą sytuację. Podejmę walkę i będę jej rad. Zmartwychwstanę z nowymi siłami!

      Błagam o jedno słowo współczucia (jednego tylko współczucia, przysięgam Pani)! Proszę się nie gniewać za tę zuchwałość, bo to zuchwałość człowieka zrozpaczonego, człowieka, który tonie i ośmielił się zrobić ostatni wysiłek, aby się ratować od śmierci.

G.I.

      – Ten człowiek twierdzi – zaczęła oschle Agłaja – że słowo „zerwij wszystko” nie skompromituje mnie ani do niczego nie zobowiąże, i jak pan widzi, sam mi to gwarantuje na piśmie, tym właśnie listem. Niech pan zauważy, jak naiwnie się pospieszył z podkreśleniem pewnych słówek i jak ordynarnie wyszły tu jego ukryte zamiary. On zresztą wie, że gdyby wszystko sam zerwał, nie czekając na moje słowo i nawet nie mówiąc mi o tym, bez żadnych nadziei na mnie, to moje uczucia by się zmieniły i może nawet zostałabym jego przyjacielem. On to wie na pewno! Ale ma brudną duszę: wie i nie zdecyduje się, wie i mimo to chce gwarancji. Nie jest w stanie zrobić tego na wiarę. Zamiast stu tysięcy chce, żebym mu dała nadzieję na siebie. A co do słowa, o którym mówi w tym liście i które miało podobno rozjaśnić mrok jego życia, to bezczelnie kłamie. Po prostu raz się nad nim zlitowałam. Ale on jest zuchwały i bezwstydny – błysnęła mu wtedy myśl o możliwości nadziei i ja od razu to zrozumiałam. Od tego momentu zaczął na mnie polować; teraz też poluje. Ale dość tego. Niech pan weźmie tę kartkę i odda mu natychmiast, oczywiście dopiero po wyjściu z domu.

      – A co mam mu odpowiedzieć?

      – Nic, oczywiście. To najlepsza odpowiedź. Ale pan, zdaje się, chce mieszkać w jego domu?

      – Przed paroma godzinami zarekomendował mnie tam sam Iwan Fiodorowicz – odparł książę.

      – To niech pan z nim będzie ostrożny, ostrzegam pana. Nigdy panu nie wybaczy, że oddaje mu pan z powrotem ten list.

      Agłaja lekko uścisnęła księciu rękę i wyszła z twarzą poważną i  mroczną. Nie uśmiechnęła się nawet, gdy się żegnała skinieniem głowy.

      – Zabiorę

Скачать книгу