Idiota. Федор Достоевский

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Idiota - Федор Достоевский страница 41

Idiota - Федор Достоевский

Скачать книгу

co do jednego! Hipolit ich broni, mówi, że tak powinno być, że wstrząs ekonomiczny, jakieś tam przypływy i odpływy, niech je diabli. Strasznie mi przykro słyszeć to z jego ust, ale on jest rozjątrzony gniewem. Niech pan sobie wyobrazi, że jego matka, ta kapitanowa, dostaje od generała pieniądze, a potem mu je pożycza na krótkoterminowy procent. Okropny wstyd. A wie pan, mama, to jest moja mama, Nina Aleksandrowna, pomaga Hipolitowi, daje mu pieniądze, ubrania, bieliznę – wszystko – a przez Hipolita i jego rodzeństwo dostaje wsparcie; bo tamta w ogóle o nic nie dba; Waria też pomaga.

      – No widzi pan, a pan mówi, że nie ma na świecie uczciwych i silnych ludzi, że są tylko lichwiarze; no a ma pan silnych – pana mama i Waria. Czy pomoc tej rodzinie, w takich okolicznościach, nie świadczy o  sile moralnej?

      – Waria to robi z próżności, żeby się pochwalić, żeby nie zostać w tyle za matką. No a mama, rzeczywiście… szanuję to. Tak, ja to szanuję i usprawiedliwiam. Nawet Hipolit to czuje, a on już całkiem zawzięty się zrobił. Z początku się śmiał i mówił, że to podłość ze strony mamy. Ale teraz zaczyna niekiedy do niego docierać, że to nie tak. Hm! Pan to nazywa siłą? Zapamiętam to. Gania o niczym nie wie, ale gdyby wiedział, uznałby to za pobłażanie dla zła.

      – Nie wie? On jeszcze chyba dużo nie wie – wyrwało się pogrążonemu w myślach księciu.

      – A wie pan, książę, pan mi się bardzo podoba. Nie mogę zapomnieć o ostatnim zdarzeniu.

      – Ależ i pan mi się bardzo podoba, Kola.

      – Jak pan chce tutaj żyć? Ja niedługo znajdę jakieś zajęcie i zacznę nieco zarabiać. Wynajmijmy wspólnie mieszkanie – ja, pan i Hipolit – i będziemy mieszkać razem. A generała będziemy do siebie zapraszać.

      – Z największą przyjemnością. Ale zobaczymy jeszcze. Ja jestem teraz bardzo… bardzo rozstrojony. Co? Już jesteśmy na miejscu? Co za dom! Jaka wspaniała brama! I szwajcar w drzwiach. No, Kola, nie wiem, co z tego wszystkiego wyjdzie.

      Książę stał w miejscu, jakby całkowicie stracił głowę.

      – Jutro pan opowie. Niech no pan tylko nie tchórzy. Niech pana Bóg wspiera, dlatego, że ja mam przekonania dokładnie takie jak pan. Żegnam. Wrócę tam teraz, opowiem Hipolitowi. A że pana przyjmą, nie mam wątpliwości, niech się pan nie boi, ona jest bardzo oryginalna. Tymi schodami na pierwsze piętro, szwajcar panu pokaże.

      XIII

      Książę bardzo się denerwował, wchodząc na górę i na wszystkie sposoby próbował dodać sobie otuchy: „Co się może stać – najwyżej nie zostanę przyjęty – rozważał – i pomyślą sobie o mnie coś niemiłego, albo mnie przyjmą, a potem wykpią prosto w oczy… e, to nic takiego!”. I rzeczywiście, nie to go najbardziej niepokoiło, ale pytanie: „co tutaj robi i po co idzie?”. Na to pytanie stanowczo nie potrafił znaleźć zadowalającej odpowiedzi. Jeżeliby się nawet udało znaleźć okazję, powiedzieć Nastazji Filipownie: „Niech pani nie wychodzi za tego człowieka i nie gubi siebie; on nie kocha pani, tylko pani pieniądze, mówił mi to on sam i mówiła Agłaja Jepanczyn, a ja przyszedłem panią ostrzec”, to na pewno nie wypadłoby to dobrze. Majaczyło przed nim jeszcze jedno pytanie bez odpowiedzi, do tego stopnia jednak ważne i zasadnicze, że bał się nawet o nim myśleć, nie ośmielił się i nie mógł dopuścić go do siebie, nie wiedział, jak je sformułować, rumienił się i drżał na samą myśl o nim. Skończyło się jednak tym, że pomimo swoich obaw i wątpliwości przekroczył próg i  zapytał o Nastazję Filipownę.

      Nastazja Filipowna zajmowała mieszkanie niezbyt duże, ale istotnie wspaniale urządzone. W czasie tych pięciu lat jej pobytu w Petersburgu był taki okres, na samym początku, kiedy Afanasij Iwanowicz był dla niej wyjątkowo hojny. Liczył jeszcze wtedy na jej miłość i zamierzał skusić ją właśnie komfortem i luksusem, wiedząc, z jaką łatwością wrasta on w człowieka i jak trudno wyplenić przyzwyczajenie do niego, kiedy pomału, stopniowo zamienia się w niezbędną potrzebę. Tocki pozostawał tu wierny starym, dobrym podaniom, że siła zmysłów jest nieprzezwyciężalna i niepokonywalna. Nastazja Filipowna przyjęła luksus, nawet go lubiła, ale – co wydało się Tockiemu szczególnie dziwne – nie dała mu się zniewolić i zawsze mogła się bez niego obejść, co kilka razy starała się nawet Tockiemu pokazać, ku jego niemiłemu zaskoczeniu. Zresztą w Nastazji Filipownie było wiele rzeczy, które niemile zaskakiwały (a potem nawet wzbudzały pogardę) Afanasija Iwanowicza. Pomijając już to, że pozwalała się do siebie zbliżać ludziom pospolitym i prostackim – a zatem miała skłonności, żeby ich do siebie zbliżać, cechowała się i innymi, bardzo dziwnymi skłonnościami, jak barbarzyńska mieszanina dwu gustów, zdolność do zadowalania się i obchodzenia rzeczami i środkami, których istnienia nie powinien dopuścić człowiek wyrafinowany i przyzwoity. I rzeczywiście, gdyby na przykład Nastazja Filipowna wykazała się nagle jakąś miłą i uroczą niewiedzą, dotyczącą, dajmy na to tego, że chłopki nie noszą batystowej bielizny, jaką nosi ona, to zdaje się, że Afanasij Iwanowicz byłby z tego nader zadowolony; do takich właśnie rezultatów zmierzał początkowo cały program wychowawczy Afanasija Iwanowicza, który był w tej dziedzinie bardzo rozumnym człowiekiem. Niestety! Rezultaty okazały się dziwne! Mimo to było w Nastazji Filipownie coś, co nawet samego Tockiego zaskakiwało niekiedy niezwykłą, pociągającą oryginalnością i jakąś siłą, i olśniewało go niekiedy nawet teraz, gdy wszystkie jego wcześniejsze nadzieje co do Nastazji Filipowny legły w gruzach.

      Do księcia wyszła dziewczyna (służba Nastazji Filipowny zawsze była płci żeńskiej) i, ku jego zdziwieniu, wysłuchała prośby o zaanonsowanie bez najmniejszego zdziwienia. Ani brudne buty gościa, ani kapelusz z szerokim rondem, ani płaszcz bez rękawów, ani jego zmieszanie nie wywołały w niej najmniejszego wahania. Zdjęła z niego płaszcz, zaprosiła do poczekalni i odeszła, aby go zaanonsować.

      Towarzystwo zebrane u Nastazji Filipowny składało się z codziennych bywalców. W porównaniu z poprzednimi urodzinowymi spotkaniami było nawet stosunkowo niewielu gości. Po pierwsze i najważniejsze byli więc obecni: Afanasij Iwanowicz Tocki i Iwan Fiodorowicz Jepanczyn. Obaj byli uprzejmi, ale też nieco niespokojni z powodu źle ukrywanego oczekiwania na obiecaną decyzję co do Gani. Oprócz nich obecny był naturalnie sam Gania, również bardzo ponury, zamyślony i ani trochę nie „uprzejmy”, większość czasu stojący na boku, w milczeniu i z dala od pozostałych. Nie zdecydował się na zabranie ze sobą Warii, ale Nastazja Filipowna nawet o niej nie wspomniała; po pierwszych słowach powitania przypomniała mu za to poranną scenę z księciem. Generał nic o tym jeszcze nie słyszał i zaczął się bardzo interesować zajściem. Gania zrelacjonował je sucho, powściągliwie, nic nie ukrywając, nie pomijając również swoich przeprosin u księcia. Bardzo entuzjastycznie wyraził przy tym pogląd, że książę, którego dziwnym trafem i Bóg raczy wiedzieć dlaczego nazywano idiotą, według niego jest człowiekiem w pełni władz umysłowych i ma swój rozum. Nastazja Filipowna wysłuchała tego uważnie, z dużą ciekawością obserwując Ganię. Rozmowa szybko jednak przeszła na Rogożyna, który odegrał tak kapitalną rolę w porannych wydarzeniach i którym również nadzwyczaj się zainteresował Afanasij Iwanowicz wraz z Iwanem Fiodorowiczem. Okazało się, że najwięcej wiadomości o Rogożynie mógł dostarczyć Pticyn, który niemal do dziewiątej wieczorem tłukł z nim po mieście w interesach. Rogożyn uparł się, żeby jeszcze dzisiaj zdobyć dla niego sto tysięcy rubli. „Mówił to wprawdzie zupełnie po pijanemu – zaznaczył Pticyn – ale i tak zdobędą dla niego te sto tysięcy; tylko nie wiem, czy na pewno dzisiaj i czy wszystko od razu; wielu nad tym pracuje – Kinder, Trepałow, Biskup. A procenty daje, jakie tylko kto chce, oczywiście po pijanemu i w pierwszej radości”. Wiadomości Pticyna zostały wysłuchane przez zebranych

Скачать книгу