W pogoni za Harrym Winstonem. Лорен Вайсбергер

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу W pogoni za Harrym Winstonem - Лорен Вайсбергер страница 19

W pogoni za Harrym Winstonem - Лорен Вайсбергер

Скачать книгу

metro? – zapytała Adriana ze złośliwym uśmiechem.

      Leigh zadrżała.

      – Boże, nie. Nie to. – Uśmiechnęła się szeroko.

      Emmy poklepała ją po dłoni.

      – Wiemy, wiemy, kochanie. Ten brud, ten hałas, ten nieprzewidywalny rozkład jazdy…

      – Wszyscy ci ludzie! – wykrzyknęła Adriana. Po dwunastu latach znajomości miała uczucie, że zna Leigh lepiej niż samą siebie. Jeżeli istniało coś, co doprowadzało biedaczkę do szaleństwa – jeszcze bardziej niż bałagan, głośne powtarzające się dźwięki albo niespodzianki – to tłum. Ostatnio dziewczyna była wrakiem i Adriana z Emmy omawiały ten problem przy każdej okazji.

      Milczenie przerwała Emmy:

      – Uznaj to za dobry znak, że nie istnieje w twoim życiu obszar, który domaga się gruntownej przebudowy. W końcu ile osób może tak o sobie powiedzieć?

      Adriana skubnęła resztkę tostu.

      – Poważnie, querida, wystarczy, jeśli docenisz swoje idealne życie. – Uniosła kubek z kawą. – Za zmiany.

      Emmy sięgnęła po swoją prawie pustą szklankę soku grejpfrutowego i zwróciła się do Leigh.

      – I za rozpoznanie perfekcji, kiedy się trafia.

      Leigh przewróciła oczami i zmusiła się do uśmiechu.

      – Za wspaniałych nieznajomych i diamenty wielkości kocich łbów – powiedziała.

      Dwa naczynia spotkały się z jej kubkiem i wydały cudowne „brzdęk”.

      – Na zdrowie! – wykrzyknęły jednocześnie. – Na zdrowie.

*

      Jeżeli wszyscy jej irytująco gadatliwi koledzy nie zamkną się w cholerę w ciągu następnych siedmiu minut, nie ma mowy, żeby z zachodniej części miasta zdążyła na Upper East Side przed pierwszą. Czy ci ludzie nigdy nie mają dość własnego gadania? Czy nie bywają głodni? Leigh głośno zaburczało w brzuchu, jakby dla przypomnienia, że jest godzina lunchu, ale wydawało się, że nikt tego nie zauważył. Omawiali najnowszą publikację (Życie i przywództwo papieża Jana Pawła II) z energią godną debaty prezydenckiej.

      – Lato to kiepski moment na biografię religijną, wiedzieliśmy o tym, kiedy się angażowaliśmy – skomentował z drżeniem jeden z redaktorów, wciąż nieprzywykły do wystąpień na zebraniach.

      Ktoś z działu sprzedaży, kobieta o słodkiej buzi, która wyglądała znacznie młodziej niż metrykalne trzydzieści parę lat i której imienia Leigh jakoś nie mogła zapamiętać, zwróciła się do wszystkich:

      – Oczywiście lato to nie jest idealny moment na cokolwiek poza plażowymi czytadłami, ale sama pora roku nie wystarczy, żeby wyjaśnić te rozczarowujące liczby. Wszystkie zamówienia, od B&N, z Boarders, od niezależnych księgarzy, są znacząco niższe, niż szacowano. Może gdybyśmy mogli zrobić jakiś szumek…

      – Szumek? – Patrick, szef reklamy o królewskich manierach, uśmiechnął się szyderczo. – A w jaki sposób proponowałabyś zrobić „szumek” przy książce o papieżu? Dajcie nam coś choćby śladowo zachęcającego, to może coś wymyślimy. Tylko że zawartość tej książki mogłaby wytatuować sobie na piersiach Britney Spears, a ludzie i tak nie chcieliby o niej rozmawiać.

      Jason, jedyny redaktor awansowany równie szybko, jak Leigh, i którego obecność w Brook Harris pozwalała jej zachować zdrowe zmysły, westchnął i zerknął na zegarek. Leigh zauważyła jego spojrzenie i skinęła głową. Nie mogła dłużej czekać.

      – Wybaczcie mi, proszę – powiedziała. – Mam spotkanie na lunchu, którego nie mogę odwołać. Naturalnie biznesowe – dodała pospiesznie, chociaż oczywiście nikogo to nie obchodziło. Cicho zebrała papiery i wepchnęła do skórzanej teczki z monogramem, z którą się nie rozstawała, po czym na palcach wyszła z sali konferencyjnej.

      Wpadła właśnie do swojego biura po torebkę, kiedy zadzwonił telefon i zobaczyła na wyświetlaczu wewnętrzny numer wydawcy. W chwili, gdy postanowiła nie odbierać, usłyszała głos swojej asystentki:

      – Henry na pierwszej linii. Mówi, że to pilne.

      – On zawsze mówi, że coś jest pilne – wymamrotała do siebie Leigh. Wzięła uspokajający wdech i podniosła słuchawkę.

      – Henry! Jeżeli dzwonisz przeprosić za nieobecność na spotkaniu w sprawie sprzedaży, tym razem ci daruję, ale niech to się więcej nie powtórzy – zażartowała.

      – Ha, ha, w głębi duszy pękam ze śmiechu, słowo daję – powiedział. – Nie zatrzymuję cię przed wyjściem na manicure czy szybki wypad do Barneys?

      Leigh roześmiała się z przymusem. Tak dobrze ją znał, że było to niesamowite. Chociaż jeśli chodzi o szczegóły, planowała wizytę u fryzjera i szybki wypad do Barneys. Właściwie niespecjalnie mogła sobie teraz pozwolić na jedno czy drugie, ale niedostatki w zakresie higieny osobistej i brak prezentu upoważniały ją, by zaszaleć.

      – Oczywiście, że nie. Co mogę dla ciebie zrobić?

      – W moim biurze jest ktoś, kogo chciałbym ci przedstawić. Przyjdź tu na chwilę.

      Cholera jasna! Ten facet miał niesamowity dar wyczuwania najbardziej niedogodnych momentów i zwracania się wtedy z jakąś prośbą. Było to przedziwne i po raz setny zaczęła się zastanawiać, czy założył w jej biurze podsłuchu. Zrobiła kolejny uspokajający wdech i zerknęła na zegarek. Spotkanie ma za piętnaście minut, salon jest oddalony o dziesięć.

      – Zaraz będę – powiedziała z entuzjazmem wystarczającym, by powalić sekwoję.

      Pospiesznie przemknęła między boksami i krętymi korytarzami, które oddzielały jej biuro od biura Henry’ego. Najwyraźniej chciał, żeby poznała potencjalnego autora albo kogoś nowego, kto właśnie podpisał umowę, ponieważ gorąco wierzył w skuteczność zademonstrowania, że Brook Harris działa jak rodzinna firma, i nalegał na przedstawianie nowym autorom wszystkich redaktorów. Była to jedna z rzeczy, które zrobiły na niej największe wrażenie, gdy zaczynała – i jeden z głównych powodów, dla którego tak wielu autorów podpisywało umowy z Brook Harris i trzymało się wydawnictwa przez całą karierę – ale dzisiaj było to naprawdę cholernie wkurzające. Jeżeli to ktokolwiek oprócz Toma Wolfe’a, nie była zainteresowana. Skręcając za róg i mijając windę, robiła obliczenia. Przemowa: „gratuluję przyłączenia się do rodziny, jesteśmy tacy szczęśliwi, że będziemy razem pracowali” albo coś w rodzaju: „nie możemy się doczekać, to wielki zaszczyt, że dołączył pan do naszej rodziny” potrwa tylko kilka minut. Kolejna minuta albo dwie na udawane zainteresowanie obecną pracą nowego/potencjalnego autora plus jeszcze jedna, by pogratulować mu sukcesu poprzedniej publikacji, i ma szansę wyjść stamtąd, nim upłynie pięć minut. Lepiej, żeby się to udało.

      Poprzedniej nocy tak długo siedziała nad notatkami na temat ostatniego rozdziału wspomnień będących nowym nabytkiem wydawnictwa,

Скачать книгу