Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson страница 2

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson

Скачать книгу

delegacja – odparł Miklos. – Zapewne uznali, że wszystko, co nie jest szczerym złotem, stanowiłoby zniewagę. Crow lubił tego rodzaju pompowanie ego, a oni trzymają się nadal starych wzorców.

      Westchnąłem i wyciągnąłem rękę po podarunek. Miklos zawahał się, zmarszczył brwi.

      – Czy to przeszło przez kontrolę, sir? – spytał.

      Wzruszyłem ramionami.

      – Ty mi powiedz.

      Miklos znalazł na tablecie odpowiedni plik i ruchem palca przesłał go na mój ekran. Przyjrzałem się danym.

      – Marvin przeprowadził wszystkie testy. Żadnych toksyn, materiałów wybuchowych ani nawet nanitowych wirusów.

      – Dobrze. – Miklos podał mi popiersie.

      Wyglądało naprawdę nieźle, wiernie oddawało rzeczywistość.

      – Turkom musi zależeć na tym kontrakcie – stwierdziłem.

      – Owszem, sir.

      Poszczególne państwa w Imperium Crowa były dość niezależne, jeśli chodzi o politykę wewnętrzną. To nie stanowiło problemu. Kłopoty się zaczynały, gdy miałem zdecydować o alokacji zasobów Sił Gwiezdnych. Czy przeznaczyć bilion dolarów na odtworzenie ziemskiej floty? A jeśli tak, gdzie ją budować? Gdzie umieścić bezcenne nanitowe fabryki, karmione miejscowymi surowcami?

      To był łakomy kąsek dla wszystkich. Lobbyści, celebryci i przywódcy państw tygodniami oblegali moją główną siedzibę w Genewie. Zwykle chodziło im o pieniądze, miejsca pracy i po prostu szczeniackie kłótnie między poszczególnymi państwami. Każdy kraj chciał wielkich kontraktów od Sił Gwiezdnych. Robili co mogli, żeby się podlizać i wyeliminować pozostałych.

      – Nieźle im wyszło – powiedziałem, odkładając statuetkę. – Jakiś rzeźbiarz naprawdę się postarał. Nawet jest ta drobna blizna, pamiątka sprzed wstrzyknięcia nanitów.

      Miklos odchrząknął cicho. Spojrzałem na niego z wyczekiwaniem.

      – Podjął pan już decyzję? – spytał.

      – W jakiej sprawie?

      – Lokalizacji fabryk nowych okrętów.

      – A, tak. Tak, zdecydowałem. Postanowiłem olać ich wszystkich i budować okręty w kosmosie.

      Miklos zmarszczył brwi.

      – Będą drogie i narażone na atak.

      – Tak, wiem. Robienie tego w nieważkości przysparza sporych problemów. Ale budowa będzie w dużej mierze zautomatyzowana. Wszystkim zajmą się maszyny, a nie ludzie w garniturach.

      – Jak mówiłem, drogie…

      Teraz to ja zmarszczyłem brwi. Gdy chodziło o kwestię floty, Miklos był zawsze zainteresowany nie mniej niż wysłannicy z Brazylii czy Polski. Miał w tym swój interes tak samo jak oni, ale z zupełnie innych powodów.

      Wstałem zza wielkiego, mahoniowego stołu i przyjrzałem mu się.

      – Naprawdę muszę akurat ciebie przekonywać do tego pomysłu? Widziałeś prognozy. Początkowo produkcja nieco zwolni, bo trzeba będzie zbudować platformę orbitalną, ale następnie znacznie przyspieszy. Większość surowców znajdziemy w kosmosie, zwłaszcza w układzie Bellatrix. Nie będziemy musieli wszystkiego zwozić z orbity na powierzchnię.

      – To prawda – odparł. – Ale budowa platformy orbitalnej zajmie więcej czasu. To nowa, nie do końca znana technologia. Czy mogę zasugerować szybsze rozwiązanie?

      – Oczywiście.

      – Można by zbudować ośrodek produkcyjny na Fobosie. Na zewnątrz kadłuba albo w środku.

      Przez chwilę rozważałem tę możliwość. Słyszałem już pewne propozycje co do gigantycznej jednostki wojennej, ale ta stanowiła nowość. Fobos był największym okrętem, jakim dysponowaliśmy. Nazwaliśmy go imieniem jednego z księżyców Marsa, bo sam był wielkości wydrążonego księżyca. Miał średnicę około jedenastu kilometrów i sferyczny kształt. Zbudowali go Niebiescy, którym go ukradliśmy, i stanowił najsilniejszą broń, jaką dysponowała Ziemia.

      Po chwili pokręciłem jednak głową.

      – Nie. Nie chcę, żeby nasz najlepszy okręt zmienił się w fabrykę.

      – Dlaczego nie, sir? Proszę pomyśleć długofalowo. Moglibyśmy w razie potrzeby polecieć gdzieś i zbudować flotę na miejscu.

      – To akurat dobry argument. Może zbuduję tam drugą stocznię, ale nie pierwszą. Gdyby Fobos uległ zniszczeniu w bitwie, stracilibyśmy zarówno flotę, jak i możliwość zbudowania kolejnej.

      – Ale jeśli zbudujemy platformę orbitalną – Miklos podniósł nieco głos – będzie łatwym celem, gdy dojdzie do inwazji na Układ Słoneczny. Nie widzi pan tego?

      Sam również podniosłem głos.

      – Tak, rozumiem to, ale mówię ci, że jeśli jakikolwiek wróg przebije się przez naszą obronę na tyle daleko, żeby zniszczyć stację orbitalną, to znaczy, że i tak przegraliśmy.

      Zacisnął usta, skinął głową i ostatecznie spuścił wzrok. Gdy się wkurzałem, ludzie przestawali się ze mną kłócić. Miało to swoje zalety, ale dziwnie się z tym czułem. Czy naprawdę obawiali się o życie?

      – Jak pan sobie życzy, pułkowniku…

      Zachowałem tytuł pułkownika, bo nie podobały mi się inne opcje. Jak miałem się nazwać? Imperatorem? Królem? A może „jego wysokością”, jak Crow? Postanowiłem, że na razie pozostanę starym dobrym pułkownikiem Riggsem.

      Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek. Odłożyłem statuetkę, którą obracałem w rękach.

      Miklos spojrzał na tablet.

      – To kapitan Sarin. Pójdę już, jeśli pan pozwoli.

      – Zaczekaj. – Uniosłem dłoń. – Dlaczego gdy tylko się pojawia, ty uciekasz? Między wami nic się nie dzieje, co?

      – Dzieje się? – spytał, wykrzywiając usta. – To przecież nie ja mam z nią specjalne relacje.

      Skinąłem głową. Sugerowałem istnienie jakiejś rywalizacji między moimi najwyższymi i najbardziej zaufanymi oficerami, ale jemu chodziło o coś innego. Nie podobało mi się to, ale dobrze go rozumiałem.

      Jasmine i ja byliśmy kochankami. Od dawna się na to zapowiadało i cieszyłem się tym tak bardzo jak ona. Być może nawet bardziej. Postanowiłem, że nie pozwolę, aby uwaga Miklosa mnie wkurzyła. Takie żarciki były czymś naturalnym.

      Uśmiechnąłem się, zamiast warknąć.

      – Zabawne. Ale wiesz, to nie jest tak, że obłapiam jakąś siksowatą

Скачать книгу