Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson страница 6

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson

Скачать книгу

nagłówkami o heroicznej akcji ratunkowej.

      „Kapitan Sarin, partnerka pułkownika Riggsa, widowiskowo uratowana z miejsca ataku…”

      Potrzebowali takich wiadomości. Siły Gwiezdne też. Trzeba było złagodzić wieści o tym, że niemal zginąłem z rąk nieznanego zamachowca.

      Gdy w końcu wsiedliśmy na pokład okrętu transportowego i odlecieliśmy ku niebu, opowiedziałem jej o wszystkim, czego się dowiedziałem. Na razie jeszcze nikt nie odkrył, co się właściwie stało.

      Miałem jednak jakieś pojęcie dlaczego. Nikt nie chciał, żebym umieścił stocznie w kosmosie.

      Ekipa ratownicza nie zamierzała zabierać mnie do miejscowego schronu w Alpach. Polecieliśmy od razu w kosmos, na pancernik Potiomkin, dowodzony przez Newcome’a. Po podpisaniu traktatu pokojowego admirał Newcome zaprowadził ziemską flotę do portu i poddał ją bez walki. Zostawiłem mu dowodzenie, ale zdegradowałem go do stopnia kontradmirała i zrobiłem podwładnym Miklosa.

      Newcome powitał mnie na pokładzie, a ja obiecałem opowiedzieć mu wszystko rano.

      Jasmine i ja udaliśmy się do najlepszej dostępnej kajuty. Wieczór okazał się całkiem przyjemny.

      Rozdział 3

      Następnego ranka wstaliśmy wcześnie i obejrzeliśmy wiadomości. Każda stacja pokazywała mnie jako dzielnego rycerza, a ją jako uratowaną przeze mnie damę w opałach. To jej się podobało.

      Dodało jej wigoru. Poranny seks nie zawsze jest idealny, ale ranek po mojej spektakularnej akcji ratunkowej okazał się wyjątkowy. Jasmine była w formie, a ja zadziwiająco przytomny, mimo że od poprzedniego dnia nie wypiłem ani kubka kawy.

      Mieliśmy najlepszą kajutę, jaką dysponował okręt. Potiomkin był starym pancernikiem Imperium i chociaż przeszedł generalny remont, pozostał dość luksusowy, jak na Siły Gwiezdne. Mieliśmy poduszki i zasłony, a nawet prywatne przejście na zewnętrzne schody. Prędko udało nam się pokryć szybę parą.

      Za naszą kajutą zdawała się maszerować niekończąca się parada załogantów. Byłem tym nieco skonsternowany. Było dość wcześnie, na pewno nie później niż szósta. Z mojego doświadczenia okręty kosmiczne o tej porze bywały raczej ciche. Ci, którzy byli na nogach, zwykle albo ślimaczyli się z pójściem spać, albo ziewali i przeciągali się przed swoją wachtą.

      Odgłosy kroków na korytarzu stawały się coraz wyraźniejsze. Powtarzały się co kilka minut, nieco rozpraszając nas podczas łóżkowych akrobacji.

      Wreszcie, gdy zbliżaliśmy się do miłego końca, ktoś zapukał do drzwi.

      Nic tak nie psuje szczytowania, jak podobny odgłos.

      – Otworzyć kanał audio – powiedziałem do okrętowej SI.

      Odezwał się dzwonek oznaczający przyjęcie polecenia. Okręty Crowa były względnie inteligentne, ale generalnie nie mówiły. Wykonywały polecenia i tyle. Trochę nawet wolałem to od naszych bardziej zaawansowanych, ale czasami zbyt przemądrzałych interfejsów.

      – Kto tam? – spytałem, wiedząc, że mój głos rozlegnie się na korytarzu.

      Jasmine owinęła się prześcieradłem i ruszyła do małej łazienki. Zmarszczyłem brwi i usiadłem na brzegu łóżka.

      – Mówi pan do mnie, pułkowniku Riggs? – spytał bardzo znajomy głos Marvina, mojego nazbyt inteligentnego i nadgorliwego robota.

      Marvin był czymś więcej niż zwyczajnym robotem. Był nanitowym mózgiem o ogromnej mocy obliczeniowej, z eklektycznym ciałem, które zbudował sobie z tego, co tu i ówdzie znalazł. Zresztą stale się przebudowywał. Nie istniało nic podobnego do tego stwora, czy to w postaci mechanicznej, czy organicznej.

      Jasmine wyszła z łazienki, wyraźnie zirytowana.

      – To jego słyszeliśmy na korytarzu? – szepnęła. – Kręci się tu od pół godziny. Pewnie nasłuchuje.

      Spojrzałem na nią i znowu na drzwi. Nie próbowałem zaprzeczać. Jeśli bardzo zależało mu na rozmowie ze mną, był zdolny do wszystkiego. Wyobraziłem sobie, jak przypełza do drzwi, słyszy, że uprawiamy seks, i odchodzi rozczarowany. Zapewne robił to raz za razem, jak w jakiejś pętli.

      – Jak długo tam jesteś? – spytałem.

      – Czy to ważne, pułkowniku? Muszę o czymś z panem porozmawiać.

      Jasmine wróciła szybko do łazienki. Widać było, że jest wkurzona na robota.

      Założyłem spodnie z inteligentnego włókna, które same dopasowały się do moich nóg i talii.

      – Dobra, wchodź – powiedziałem zrezygnowanym tonem.

      Drzwi rozpłynęły się i robot wcisnął się do środka. Kajuta była dla niego nieco za mała.

      Marvin zmieniał wciąż swój kształt tak, jak inni zmieniają ubrania. Dziś jego centralna masa składała się z jednego sześcianu, podobnie jak wówczas, kiedy go pierwszy raz spotkałem. Miał kilkanaście długich, wężowatych macek w górnej części ciała. Dolnych, krótkich i pękatych, używał jako nóg. Wyposażony był tym razem jedynie w siedem kamer, unoszących się poza kłębowiskiem macek. Miał tyle cholernych kończyn, że wciąż sporo zostawało mu do manipulacji otoczeniem.

      Od razu zauważyłem, że nie poruszał się na płytach grawitacyjnych. Zapewne dlatego robił tyle hałasu, gdy przechadzał się tam i z powrotem na zewnątrz, „grzecznie” czekając, aż skończymy. Zdziwiło mnie to. Lubił latać i często miał kłopoty z powodu nieautoryzowanych wycieczek. Jedną z kwestii, co do których się nie zgadzaliśmy, było to, czy powinien być zdolny do samodzielnych podróży kosmicznych. Choć mógł wtedy wykonywać więcej przydatnych zadań, zdarzało mu się też robić niepożądane rzeczy, które pakowały Siły Gwiezdne w kłopoty.

      Dzisiaj nie miał żadnych odpychaczy grawitacyjnych. Uznałem, że pozbył się ich chwilowo, by mnie udobruchać. Nie uspokoiło mnie to, a nawet przeciwnie. Wiedziałem, że im bardziej Marvin się do mnie przymila, tym drożej będą mnie kosztować jego pomysły.

      Jasmine zamknęła drzwi łazienki i odkręciła prysznic. Nieco żałowałem, że nie byłem tam z nią. Lubiłem wspólne prysznice po seksie. To jak deser po obiedzie.

      – Zacznijmy od początku – powiedziałem. – Cześć, Marvin. Wyglądasz dziś rześko. Co jest?

      – Dzień dobry, pułkowniku Riggs. Jestem tu, by formalnie prosić o pozwolenie na rozwiązanie istotnego problemu, z jakim borykają się od jakiegoś czasu Siły Gwiezdne.

      – Zaraz, zaraz – powiedziałem, śmiejąc się. – Powiedz mi najpierw, o co chodzi.

      – Zdaje pan sobie sprawę, że w układzie Thora są dwa pierścienie, które nie zostały jeszcze dobrze zbadane?

      – A, o tym mówisz.

      Owszem, dobrze o nich wiedziałem. W układzie Thora znajdowało

Скачать книгу