Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson страница 8
– Nie proponuję użycia sygnałów radiowych. Zamiast tego użyję komunikacji przez pierścienie opartej na splątaniu kwantowym.
Pokręciłem głową.
– Dziwię ci się.
– Naprawdę, pułkowniku?
– Tak. Twój plan nie może zadziałać. Im więcej o nim słucham, tym bardziej myślę, że masz jakiegoś asa w rękawie.
– Może pan wyjaśnić? – spytał.
– Wiesz tak samo dobrze jak ja, że pierścień jest nieustannie zakłócany.
Miał już zaprzeczyć, ale uniosłem rękę, uciszając go.
– Krótka transmisja przez pierścień nic nam nie powie. A jeśli nawet, to nie skąd pochodzi. Będziemy mieli tylko nanosekundę na odczyt. W przypadku radia sygnał jest chociaż kierunkowy. Moglibyśmy namierzyć źródło, gdyby dotarł bezpośrednio z kosmosu.
– To bardzo ciekawe obiekcje, ale czy naprawdę myśli pan, że przyszedłem tu z niekompletną propozycją?
Na chwilę zamilkłem.
– Nie, raczej nie – odpowiedziałem w końcu.
– Nie jestem tu, by obrażać pańską inteligencję, pułkowniku. Przemyślałem te trudności i uważam, że mam rozwiązanie. Po pierwsze, nie użyjemy do przekazania transmisji pierścienia w układzie Thora. Po drugie, udało mi się znaleźć sposób namierzenia kierunku, z którego pochodzi sygnał przekazywany poprzez rezonans pierścieni.
W końcu udało mu się przykuć moją uwagę. Czasami, kiedy Marvin naprawdę się rozkręcał, trzeba było po prostu dać mu się wygadać. Myślał na pewno inaczej, a być może dużo sprawniej niż jakikolwiek człowiek, przynajmniej jeśli chodzi o rzeczy w rodzaju nauk ścisłych czy inżynierii. Był najinteligentniejszą istotą, jaką spotkałem.
Wyjaśnił szczegółowo, jak to zrobi. Było to genialne, nawet jak na Marvina. To on odkrył komunikację pierścień–pierścień, więc powinienem się domyślić, że udoskonali tę technikę. Ale nie domyśliłem się.
– Mówisz, że dasz radę to zrobić? – spytałem, gdy skończyłem przeglądać kolejne ekrany schematów, diagramów i równań. – Sprawisz, że dwa małe urządzenia połączą się natychmiastowo na odległość nawet stu lat świetlnych?
– Owszem. I do tego będę w stanie wykryć kierunek pochodzenia sygnału. Przetestowałem to.
Byłem pod wrażeniem projektu Marvina. W przeszłości stworzył komunikatory rezonacyjne. Każdy okręt we flocie został w nie wyposażony. Z ich użyciem można było zmienić pierścienie w sieć routerów, przekazujących informacje między odległymi okrętami w czasie rzeczywistym. Różnicę stanowił tym razem rozmiar urządzeń – każde było dużo mniejsze i nie wymagało łączności z pierścieniami.
– Masz prototypy dla tych mniejszych pierścieni komunikacyjnych? – spytałem podekscytowany.
– Gdybym miał, nie potrzebowałbym pańskiej zgody, by je zbudować. Prawda, pułkowniku?
Mina nieco mi zrzedła.
– Niech zgadnę… To będzie mnie kosztować, co?
– Urządzenia te będą wymagały fantastycznego nakładu mocy i surowców. Skonstruuję pierścienie z ciemnej materii, z jakiej składają się zapadnięte gwiazdy, formując ją w odpowiednio splątane kształty. Muszą być w zasadzie tym samym pierścieniem.
– Jak można kształtować ciemną materię? Nie da się jej nawet dotknąć.
– Fizyczny kontakt byłby niebezpieczny, a nawet w zasadzie niemożliwy. Użyjemy emiterów grawitacyjnych, podobnych do broni i napędu Fobosa, ale na dużo większą skalę.
– Większą? – Nie podobało mi się to. Fobos miał jedenaście kilometrów średnicy i około połowy jego objętości zajmowały generatory. – Ile mocy wymagałyby te emitery grawitacyjne?
– Moc lokalnej gwiazdy powinna wystarczyć.
– Co? – spytałem. – Chodzi ci o Słońce? Oszalałeś?
– Ludzie często sugerują, że mam w obwodach pewien irracjonalny czynnik, który sprawia, że moje teorie i plany są nierozsądne. Jeśli to pasuje do pańskiej definicji szaleństwa, to być może owszem.
– Tak – powiedziałem powoli, próbując jakoś ogarnąć umysłem propozycję Marvina. – Szalony jak kapelusznik.
W końcu sobie poszedł, a Jasmine wyszła z łazienki, susząc włosy.
– Czego znowu chciała ta maszyna? – spytała.
– Chce zbudować wielki kij i trącać nim makrosy.
– To szaleństwo.
– Tak… – odparłem. – Ale chyba mu pozwolę.
Rozdział 4
Następnego wieczora zwołałem spotkanie z admirałem Newcome’em i jego starszymi oficerami. Po drodze podjąłem ostateczną decyzję. Postanowiłem polecieć z Marvinem do układu Thora, by przeprowadzić z nim ten eksperyment. I tak miałem już trochę dość Ziemi.
– Admirale – zacząłem – mam dla pana propozycję.
Usiedliśmy razem do posiłku – pieczonych wiatrodryfów, zamrożonych i przywiezionych z układu Edenu. Cóż, pozycja oznaczała pewne przywileje.
Newcome spoglądał na mnie z pewnym niepokojem. Był wcześniej oficerem RAF. Miał sześćdziesiąt jeden lat i jego głowa przyprószona była siwizną.
Gdy Crow przejął władzę i ogłosił się imperatorem, nie dokonał przewrotu samodzielnie. Miał na to nieoficjalne przyzwolenie co większych sił zbrojnych planety. Newcome był częścią tego spisku. Szybko awansował w siłach Imperium i trafił ostatecznie na okręty kosmiczne.
Wielu z naszych oficerów wywodziło się z lotnictwa czy marynarki różnych krajów, podobnie jak on. Można by się spierać, którzy z nich radzili sobie lepiej w kosmosie. Osobiście uważałem, że ludzie z marynarki lepiej sprawdzali się na dużych okrętach i w ciężkich formacjach, a lotnicy w myśliwcach. W każdym razie Newcome był rzadkim przypadkiem przetrwania obu ostatnich przewrotów.
Niektórzy z moich ludzi, zwłaszcza Miklos, uważali, że zwariowałem, gdy przyjąłem go do Sił Gwiezdnych. W końcu mniej niż rok wcześniej stoczyliśmy bitwę przy pierścieniu Tyche. Ale obaj byliśmy ludźmi i uważałem, że ostatecznie znaczy to, iż jesteśmy po tej samej stronie. A co ważniejsze, dzięki jego postawie Imperium Ziemskie poddało się przy minimalnych stratach wśród cywili i niewielkich zniszczeniach. Czułem, że jestem mu winien przysługę. Że wszyscy jesteśmy mu ją winni.
– Propozycję, powiada pan? – spytał ostrożnie.