Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson страница 11
– Dziwne – powiedziałem do Jasmine przy śniadaniu. – Naprawdę podoba mi się ta wyprawa. Dobrze jest uciec na chwilę z Ziemi.
– Co w tym dziwnego?
– Pamiętasz, jak w zeszłym roku wracaliśmy na Ziemię? Byliśmy tym niesamowicie podnieceni. Nie widzieliśmy domu od lat. A teraz mam go dość.
Wzruszyła ramionami.
– Dla mnie to nic dziwnego. Nigdy nie czułeś się komfortowo na tronie Crowa.
– Nie mów tak.
Oboje zamilkliśmy i skupiliśmy się przez chwilę na jedzeniu. Lecieliśmy w stronę pierścienia, który miał przenieść nas z Alfa Centauri do Heliosa, macierzystego układu naszych sojuszników, zwanych Robalami.
– To nie tron – powiedziałem w końcu, odkładając widelec z głośniejszym brzękiem, niż zamierzałem. – Spójrz na układ, który teraz przemierzamy. Niemal nic tu nie ma. A następnym, Heliosem, nie rządzimy. Jakie imperium gwiezdne dysponuje jedną planetą i paroma koloniami?
– Nieważne, jak je nazwiemy.
– Owszem, ważne. Jeśli mamy niedługo przeprowadzić wybory, nie możemy nazywać się Imperium.
Jasmine zrobiła kwaśną minę. Wiedziałem, że nie wierzy w ogólnoświatową, a nawet międzyplanetarną demokrację. Nie winiłem jej za to – to mogło się nie powieść. Ale czułem, że jestem to winien naszemu gatunkowi – powinienem chociaż spróbować. Można mnie nazwać sentymentalnym, ale lubię wolność jednostki, równość i takie zasady jak „jeden człowiek – jeden głos”.
Moja dziewczyna sądziła, że to zbyt niebezpieczne. Nie uważała, że należy oddawać władzę komuś, kogo wybiorą ludzie. Czuła, że jest wokół zbyt wielu złowrogich kosmitów i nie możemy w obliczu potencjalnej zagłady zaufać przypadkowemu procesowi politycznemu.
– Ludzie zawsze oddają wolność za bezpieczeństwo, gdy są zagrożeni – odpowiedziałem na wątpliwości, których nie wypowiedziała. Nawet na mnie nie spojrzała.
– Teraz – kontynuowałem – lubią mnie, bo dostrzegają we mnie silnego władcę, obrońcę. Ale to się zmieni. Gdy zbyt długo będzie panował pokój, zwrócą się przeciwko mnie. Znienawidzą za dekadę, a może i mniej.
– Masz rację – odpowiedziała, patrząc w talerz. – Zawsze masz rację.
– Nie – roześmiałem się. – Nie mam. O to właśnie chodzi. Nie uważasz, że każdy w historii, kto był w podobnym położeniu, musiał skrycie myśleć to samo? Nie mam zawsze racji. Można mnie zastąpić i zostanę zastąpiony, jeśli skrewię.
– Porozmawiajmy o czymś innym.
Westchnąłem i dokończyłem posiłek.
– Hej – powiedziałem, gdy nanitowe ramiona zabrały nasze talerze i wciągnęły je do ściany, aby poddać recyklingowi. – Chodźmy na spacer.
Spojrzała na mnie z ukosa.
– Spacer? Ten okręt nie jest taki wielki.
– Na zewnątrz. – Uśmiechnąłem się.
Jasmine nie była przekonana, ale w końcu namówiłem ją do założenia skafandra i przechadzki na zewnątrz kadłuba. Mówiła coś o promieniowaniu, ale w końcu ustąpiła. Zwykle nie była taka uparta.
Patrzyliśmy na przestrzeń dookoła. Lecieliśmy w stronę pierścienia. Oczywiście nie widzieliśmy samych wrót, poruszaliśmy się na to zbyt szybko. Lubiłem to uczucie, gdy przechodziłem przez pierścień, znajdując się na zewnątrz okrętu. Było jedyne w swoim rodzaju. W jednej chwili byłem w danym układzie słonecznym, a w następnej zupełnie gdzie indziej – setki bilionów kilometrów dalej.
– Świetne uczucie, prawda? Żałuję, że wcześniej nie znalazłem wymówki, by wyruszyć do Edenu.
– Możemy być w niebezpieczeństwie.
Wydawało mi się, że Jasmine przez cały czas na coś narzeka, i nie do końca jej słuchałem. Ale teraz odwróciłem się.
– Niebezpieczeństwie? Jak to?
– Nie wiem. Jakieś kosmiczne śmieci. Stara broń Crowa. Cokolwiek.
– Zbytnio się martwisz. Bywałem na kadłubach okrętów w środku bitwy. Ty zresztą też.
– Tak, ale nie… och!
Widzieliśmy trzy lokalne gwiazdy – Alfa, Beta i Proxima Centauri, ale nagle wszystko się zmieniło. To nie była płynna zmiana, lecz coś błyskawicznego. Jakby ktoś nagle włączył światło w ciemnym pomieszczeniu.
Żarówka, którą zapalił ten bezimienny gigant, była wielka i czerwona. Zajmowała większą przestrzeń niż wszystkie gwiazdy Centaura. Czerwony olbrzym zwany Aldebaranem był tak wielki, że nie ogarniał tego ludzki umysł. Wydawał się bardzo bliski, mimo że znajdował się daleko.
– Spójrz na to! – powiedziałem, wskazując na monstrualną gwiazdę. – Aż czuć jej żar. Nasze wizjery działają na wysokich obrotach, żeby się dostosować.
– Promieniowanie wypali nam siatkówki.
– Nie – odpowiedziałem, stając tak, by mieć jak najlepszy widok. Wcześniej zasłaniał mi go wystający z kadłuba sensor.
Jasmine po chwili poszła za mną i położyła mi dłoń na ramieniu.
– Muszę przyznać – rzekła, wpatrując się w słońce z fascynacją – że to piękne. Po to mnie tu zabrałeś, co? Wiedziałeś, że w tym czasie przelecimy przez pierścień.
– Owszem – przyznałem. – Spędziłaś tyle bitew w środku okrętu, patrząc na ekrany. Uznałem, że nigdy nie miałaś okazji doświadczyć czegoś takiego, jak przejście przez pierścień na żywo. To pierwszy raz, prawda?
– Tak – powiedziała cicho, rozglądając się. – Dobrze, miałeś rację.
– Gotowa na powrót?
Pokręciła głową, a ja roześmiałem się. Objąłem ją jedną ręką i przytuliłem.
– Pułkowniku Riggs? – w moim hełmie odezwał się znajomy głos.
– Czy to prywatny kanał, Marvin? Czego chcesz?
– To Robale, sir. Wysłały nam wiadomość.
– Zaraz tam będę.
Gdy ruszyliśmy z powrotem do śluzy, rzuciłem jeszcze okiem na dysk planety Robali. Wyglądała jak większa wersja Marsa. Była koloru