Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson страница 15

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson

Скачать книгу

Zgoda. Ale Marvin ma rację. Musi pan zrozumieć Robale, admirale. Nie są jak pan czy ja. W porównaniu z nami są nieco dzikie.

      – Nieco? Nie wierzę w to, co słyszę. Broni ich pan.

      – Być może. Jak mówiłem, musi pan je zrozumieć. Naszej ambasador się to nie udało. Wskoczyła do akwarium z rekinami, po czym zaprosiła rekiny do zrobienia tego, co dla nich naturalne. Niektórzy brytyjscy odkrywcy popełniali setki lat temu podobne błędy. To są obcy, admirale. Nie prymitywne ludy wymagające edukacji. Trzeba przyjmować ich takimi, jacy są, a nie jacy chcielibyśmy, żeby byli.

      Newcome wydawał się nie pojmować moich słów, a ja straciłem zainteresowanie dalszą rozmową. Wiedziałem, że nie muszę mu tego wyjaśniać. Jeśli przeżyje dostatecznie długo na rubieżach, sam to zrozumie, tak jak Kwon. Nie można było oceniać obcych według ludzkich standardów. Jeśli się to robiło, łatwo było o śmiertelną pomyłkę.

      Kazałem Newcome’owi odejść i odwróciłem się do Marvina.

      – Jak myślisz, Marvin, co właściwie powinniśmy powiedzieć Robalom?

      – Mnie pan pyta, pułkowniku?

      – Owszem, właśnie to zrobiłem.

      – Rzadko jestem proszony o porady w kwestiach dyplomatycznych.

      Przewróciłem oczami. Marvin wielokrotnie służył mi za tłumacza. Był w tym dobry, bo jego mózg zawierał najlepszą sieć neuronową w znanym wszechświecie. Ale chociaż prosił o większą autonomię w komunikacji, zawsze mu tego odmawiałem. Nie ufałem mu na tyle, żeby pozwolić na własną rękę negocjować w imieniu Ziemi.

      – Ale teraz zadałem ci pytanie, robocie.

      – Czasami zastanawiam się, czy słowo „robot” nie ma aby dla pana negatywnych konotacji, pułkowniku. Pańskie użycie go w tym wypadku wskazuje…

      – Słuchaj, trzymajmy się tematu. Spytałem, co sugerujesz, i wciąż nie usłyszałem nic poza narzekaniem. Jak mam dać ci większą swobodę w tych kwestiach, skoro nie potrafisz nawet powiedzieć nic konstruktywnego?

      To wyraźnie przykuło uwagę Marvina. Skierował na mnie więcej kamer i przestał szurać mackami po podłodze.

      – Sugeruje pan zwiększenie mojej autonomii?

      – Nie robimy teraz interesu, jeśli o to chodzi. Chcę usłyszeć, co myślisz o sytuacji.

      – Mamy kilka możliwych opcji – odezwał się w końcu. – Możemy wypowiedzieć Robalom wojnę za ich zachowanie.

      – Nie ma mowy. Co jeszcze?

      – Nie sugerowałem tego rozwiązania. Po prostu wymieniam alternatywy.

      – Mów dalej.

      – Możemy wysłać im komunikat mówiący, że jesteśmy niezadowoleni. Albo przeprosiny za zachowanie naszych wysłanników.

      – Obie opcje nie brzmią za dobrze, ale już lepiej. To wszystko?

      – Nie, sir. Jest jeszcze jedna możliwość: zignorowanie incydentu.

      Przyjrzałem mu się.

      – Co to da?

      – Pokaże, że rozumiemy ich działania, ale ich nie potępiamy ani nie pochwalamy. Że nasze relacje się nie zmieniły.

      Przemyślałem to i w końcu skinąłem głową.

      – Podoba mi się. Pewnie zastanawiają się, co zrobimy. Gdy próbowały grać z nami w tchórza, ja leciałem naprzód, a one zmieniły kurs. To pokazuje, że same nie są dość wkurzone, by wypowiedzieć nam wojnę.

      – Albo nie dość głupie.

      Pokręciłem głową.

      – Nie, one tak nie rozumują. Robale wolałyby bić się do ostatka i raczej zginąć, niż skapitulować. Gdyby chciały z nami walczyć, zaatakowałyby. Ale tego nie zrobiły. To oznacza, że są wkurzone, ale sytuacja jest do uratowania.

      Wstałem i uderzyłem pięścią w stół, który wygiął się pod ciosem. Lubiłem meble z inteligentnego metalu. Pozwalały mi się wyżyć, a następnie same się naprawiały.

      – Postąpię zgodnie z twoją radą, Marvin. Bez słowa polecimy dalej. Bez skarg, przeprosin czy wystrzelenia rakiet. Jeśli o mnie chodzi, wciąż jesteśmy sojusznikami i gdy przyjdzie co do czego, będziemy wspólnie walczyć z maszynami.

      – Brzmi przekonująco, ale nie mogę przypisywać sobie zasługi za pańskie rozumowanie. Ja jedynie wymieniłem możliwe opcje i ich konsekwencje.

      Roześmiałem się, wychodząc.

      – Nie doceniasz się, robocie. Czasami najlepszym doradcą jest ktoś, kto potrafi wysłuchać myśli swojego dowódcy.

      Ruszyłem z powrotem na mostek. Moja flotylla przyspieszyła bez żadnej transmisji dla Robali. Lecieliśmy w stronę Edenu z maksymalną prędkością. Okręty Robali obserwowały nas spokojnie. Nie leciały za nami ani nie wystrzeliły. Czekały, aż za kilka dni opuścimy ich układ.

      Do tego czasu przemyślałem nieco sprawę. Zastanawiałem się zwłaszcza nad „radą” Marvina. Wyraźnie dał mi ją, po czym temu zaprzeczał. Dlaczego nie chciał się jednoznacznie określić w tej kwestii?

      Nie mogłem nie zastanawiać się nad jego motywacją. Zawsze miał własne, dziwaczne cele.

      Wiedziałem, że naprawdę zależy mu na eksperymencie w układzie Thora. Czy dlatego zasugerował, żeby nic nie robić? Wiedział, że jeśli zaatakuję Robale, może to nas opóźnić. Nic tak nie spowalniało ekspedycji jak incydent dyplomatyczny wymagający sprzątania.

      – Cholera – powiedziałem na głos sam do siebie.

      Problem tkwił w prostym fakcie: ten robot był przynajmniej tak samo inteligentny jak ja. Od zawsze. Jak zwykły człowiek może przechytrzyć sztucznego geniusza?

      Rozdział 7

      Gdy w końcu dotarliśmy do układu Edenu, poczułem się jak w domu. Ruszyłem od razu do małego obserwatorium okrętowego i wyjrzałem przez iluminator, zachwycony tutejszą gwiazdą i krążącymi wokół niej planetami.

      Pamiętałem, jak chciałem wydostać się z Edenu i wrócić na Ziemię. Z perspektywy czasu wydawało mi się to absurdalne. Jak mogłem tęsknić za Ziemią, gdy tutaj czekało na mnie całe naturalne piękno krążące wokół idealnie stabilnego żółtego słońca? Zbeształem się w myślach za to, że tak dawno tu nie byłem.

      Układ Edenu składał się z sześciu zdatnych do zamieszkania światów, okrążających samotną gwiazdę. Leżał wiele lat świetlnych od Ziemi. W zasadzie to liczył siedem nadających się do życia planet, jeśli liczyć ojczysty glob Niebieskich. Ale był to olbrzym gazowy i tylko oni byli w stanie tam mieszkać.

Скачать книгу