Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson страница 16
– O czym tak rozmyślasz? – usłyszałem za plecami głos.
Drgnąłem. Nie słyszałem, jak Jasmine wchodzi do pomieszczenia.
– W tej chwili o tym, że głupotą było opuszczenie Edenu. Czemu my, ludzie, nie potrafimy się cieszyć tym, co mamy? Robimy się niespokojni i znudzeni, gdy jest nam dobrze? Zawsze musimy wyruszyć przed siebie i szukać kłopotów.
Zaśmiała się cicho.
– Kto inny jak nie ty powinien to wiedzieć? Zawsze najskuteczniej ich szukałeś.
Skinąłem głową i spojrzałem znów za okno. Co do tego miała rację. Kłopoty długo się przede mną nie ukrywały.
– Po co tu tak naprawdę jesteśmy, Kyle?
Spojrzałem znów na nią. Pomyślałem o planie Marvina i mina nieco mi zrzedła.
– Myślę, że znów poruszymy gniazdo os.
– Czemu w takim razie nie wrócić do domu? – spytała. Podeszła bliżej i chwyciła mnie za rękę. Jej dotyk był delikatny jak motyl siadający na mojej sztucznie wzmocnionej skórze.
– Może powinniśmy, ale myślę, że czas dowiedzieć się, co knuje nasz wróg. Jeśli będziemy dłużej czekać, mogą być gotowi.
– Kto? I na co gotowi?
– Maszyny. Nasz pierwszy wróg. Nasz prawdziwy wróg.
– Czy naprawdę musimy znów z nimi zadzierać? Nie możemy zostawić ich w spokoju? Może już do nas nie przylecą. Może wpadły w jakąś pętlę logiczną.
Pokręciłem głową i westchnąłem.
– Nie. Odbudowują siły. Przygotowują nam niespodziankę. Jeśli nic nie zrobimy, będą miały inicjatywę, gdy przyjdzie pora. Będą gotowe, a my nie. Nie chcę grać w ich grę. Chcę je zmusić, żeby grały w naszą.
Ujęła mnie za łokieć, ale nie kłóciła się więcej. Lubiłem to w Jasmine. Nie lubiła konfliktów – a przynajmniej personalnych. Zawsze akceptowała moje przywództwo, w odróżnieniu od Sandry.
Patrzyliśmy na przesuwające się powoli gwiazdy. Czułem, jak kosmiczny chłód przenika do środka okrętu. Była to stara imperialna jednostka, więc nie zbudowano jej w całości z inteligentnego metalu, ale miała staroświecki kadłub, który wydawał się mniej szczelny niż nasze nanitowe okręty. W rezultacie niektóre pomieszczenia były chłodniejsze lub cieplejsze od innych, zależnie od ich położenia i przypadkowych błędów konstrukcyjnych.
Widok był romantyczny, ale nie kochaliśmy się ani nawet nie całowaliśmy. Po prostu patrzyliśmy przed siebie, zastanawiając się, co przyniesie jutro.
* * *
Mieliśmy trzy zaplanowane przystanki w układzie. Pierwszy z nich wypadał na ojczystej planecie Centaurów. Były w dobrym nastroju i cieszyły się, że znów mnie widzą.
– Pułkowniku Riggs, z wielką przyjemnością witamy ponownie. Trawa będzie zieleńsza, a niebo będzie ciągnąć się po nieskończony horyzont na twoją cześć.
Gdy rozmawiałem z Centaurami, zwykle gadałem nie z pojedynczym reprezentantem, ale z jakąś radą. W tym przypadku rada skontaktowała się ze mną z ich najzimniejszej planety. Na tym globie o czystym niebie i wysokich, pokrytych śniegiem górach czuły się najbardziej u siebie.
– Ludu traw – odparłem z entuzjazmem – cieszę się niezwykle, że wróciłem. Nigdzie indziej we wszechświecie niebo nie jest tak czyste jak na waszej planecie. Żałuję, że kiedykolwiek opuściłem ten układ.
Spodobało im się to i zaczęli perorować o trawie, niebie i honorze, jak zwykle. Zazwyczaj w takich okolicznościach niecierpliwiłem się, ale nie tym razem. Uśmiechałem się przez całą długą przemowę. W końcu jednak uznałem, że czas przejść do rzeczy.
– A teraz porozmawiajmy o interesach, dobrze?
– Interesach? Handlu? W tych rzeczach nie ma zbyt wiele honoru.
Byli wyraźnie rozczarowani, że nie pozwalam im w nieskończoność ględzić o polach, trawach, odchodach i nadchodzących miotach młodych Centaurów. Nie chciałem psuć im zabawy, ale musiałem ruszyć nazajutrz do kolejnego portu.
– Wybaczcie. Nie chcę być niegrzeczny, ale nie mam zbyt wiele czasu. Chcę dać wam zaopatrzenie i technologię.
– A w zamian?
– Miałem nadzieję, że użyczycie mi znów swych wojsk.
– Prosisz o wiele, ale spełnimy twoje życzenie. Ile milionów z nas tym razem potrzebujesz, przyjacielu?
Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
– Czy nie chcecie nawet wiedzieć, dlaczego potrzeba mi waszych żołnierzy?
– Zadawanie takiego pytania to obraza. Jeśli twoje działania będą kiedyś niehonorowe, wtedy cię powstrzymamy.
Rozumiałem to. Ufali mi – do czasu aż skrewię. Wtedy może być trudno odzyskać ich zaufanie. Miałem u nich spory jego kredyt. W końcu ocaliłem ich gatunek przed zagładą i oddałem im ojczystą planetę. Poza tym od lat wykurzałem z ich układu makrosy.
Wciąż jednak miałem poczucie winy. Byli tak ufni i wdzięczni, że nie chciałem nigdy nadużyć tego zaufania, nawet przypadkiem.
– Przywiozłem z powrotem tysiące waszych ludzi. Są teraz weteranami. Zwalniam ich ze służby.
– Nie zadowolili cię?
– Wręcz przeciwnie. Ale nie chcę nadużywać ich lojalności. Chcę nagrodzić ich za służbę, dając im odpoczynek i zastępując świeżymi wojskami. Przywieziemy na planetę każdego Centaura, który zechce wrócić do domu.
– Czy rozmawiałeś już z nimi o tym przywileju, pułkowniku Riggs?
– Jeszcze nie. Chciałem najpierw skonsultować się z waszą radą w kwestii nowych żołnierzy.
– Słusznie, bo zdecydowanie cię tym razem rozczarują.
Zmarszczyłem brwi.
– Dlaczego?
– Ponieważ na służbie żołnierza słońce nigdy nie zachodzi. Jak myślisz, ilu z nich skorzystałoby z propozycji i wróciło do domu?
Przemyślałem to i po chwili miałem odpowiedź.
– Żaden. O to chodzi, prawda? Wszyscy wolą służyć mi aż do śmierci.
– Oczywiście. Inne rozwiązanie