Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson страница 14

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson

Скачать книгу

ale transmisja nie pochodzi z okrętów Robali ani z Heliosa, tylko z nieznanego obiektu.

      Znów zmarszczyłem brwi.

      – No nic, zobaczmy, co to.

      Na mostku rozległ się nagle znajomy głos. Był niewyraźny, ale rozpoznawalny.

      – Halo, Siły Gwiezdne? – odezwał się Kwon. – Możecie mnie odebrać czy coś? Dryfuję tu, a Robale nie dały mi żadnego napędu.

      Rozdział 6

      Zwolniliśmy, zawróciliśmy i wciągnęliśmy Kwona na pokład. Newcome miał problem nawet z tym, bredząc o fałszywych Kwonach i pasożytach zarażających załogę.

      – Zapewniam, admirale, że Robale nie mają dostatecznie zaawansowanej technologii ani motywacji, żeby zrobić coś takiego. Po prostu nam go oddały. Pewnie miały już dość towarzystwa sierżanta. Dużo je.

      Newcome niechętnie poszedł za mną do śluzy, przez którą wysyłaliśmy marines do bitwy. Albo, w tym przypadku, zbieraliśmy na pokład. Gdy sierżant wszedł do środka i pomieszczenie znów napełniło się powietrzem, podniosłem wizjer hełmu.

      – Kwon, masz nam sporo do wyjaśnienia.

      – Cieszę się, że wróciłem, pułkowniku.

      – Przepraszam, pułkowniku – odezwał się Newcome – ale czy on nie powinien chociaż przejść dekontaminacji? To standardowa procedura.

      – Dobrze, dobrze. – Opuściłem wizjer.

      Dziesięć minut później spotkałem się z Kwonem w małym, szczelnie odizolowanym od reszty okrętu pomieszczeniu, przeznaczonym dla ludzi, którzy podlegali kwarantannie po pobycie na obcych planetach. Tego rodzaju środki ostrożności stosowano jedynie na dawnych okrętach Imperium. Osobiście nie widziałem w nich sensu, ale skoro mieliśmy takie coś, to stwierdziłem, że równie dobrze można z tego skorzystać.

      – Życie z Robalami było bardzo ciekawe, sir – powiedział Kwon.

      – Na pewno dla nich również, skoro wyrzucili cię z ładowni jak worek ze śmieciami.

      – No nie wiem. Oni już tacy są. To nie mięczaki.

      Roześmiał się i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że to był żart. Robale miały delikatną skórę, pełną wijących się mięśni. Fizycznie były miękkie.

      Zaśmiałem się lekko z grzeczności i wypytywałem dalej. Obok mnie stał admirał Newcome, który miał kwaśną minę. Dołączył do nas także Marvin, bardzo zainteresowany naszą rozmową. Niewiele mówił, ale gdy coś go ciekawiło, zawsze istniały powody do niepokoju. Wiedziałem jednak, że nie ma co próbować go przepytywać. Gdy widział, że go przejrzałem, zwykle szedł w zaparte. Najlepiej było po prostu uważnie mu się przyglądać.

      – Dobra, Kwon. Zdaj raport. Gdzie reszta delegacji, którą wysłałem na Heliosa?

      – Nie wiem, sir – odparł. – Ale myślę, że nie żyją.

      – Nie żyją? Jak to?

      – Braliśmy udział w zawodach z Robalami. W ściskaniu. To taka ich rozrywka, ściskają się nawzajem, to jak zapasy.

      – Niech zgadnę, ścisnęli cię i wygrałeś.

      – Tak. Ale pozostałym poszło gorzej. Prawdopodobnie obrażenia wewnętrzne.

      – Jak to się zaczęło, do cholery?

      – To wina wyznaczonej przez pana ambasadorki, sir. Nie rozumiała za dobrze Robali. Mówiła o uczeniu się ich zwyczajów. Powiedziała, że chce być traktowana tak samo, jak ich obywatele.

      – Aha. Więc Robale wzięły to dosłownie i zaprosiły was do zapasów.

      – Tak. Ona chyba nie była nawet znanityzowana. Wydała dziwny odgłos i nagle wszędzie była krew.

      Newcome wiercił się zupełnie jak jeden z Robali.

      – Barbarzyńcy – mruknął.

      Spojrzałem na niego.

      – To prawda. Robale to zapewne najbardziej barbarzyński ze znanych nam gatunków rozumnych. Są podzielone na plemiona i biorą udział w krwawych sportach. Gdyby chodziło o kogoś innego, wziąłbym to osobiście i byłbym na nich zły, ale one raczej tego nie zrozumieją. W końcu ambasadorka sama tego chciała.

      Odwróciłem się do Kwona.

      – Co się stało po jej śmierci?

      – No cóż, reszta misji dyplomatycznej spanikowała. Zaczęli strzelać do Robali. Nie skończyło się to za dobrze.

      – Hmmm – westchnąłem. – Incydent dyplomatyczny. Teraz rozumiem już ich wiadomość. Robale mówiły o naprawieniu relacji. Po ich zachowaniu wnoszę, że są wkurzone i rozważały atak.

      – Tak, wydaje mi się, że nieźle się wkurzyły.

      Newcome wciąż spoglądał podejrzliwie na Kwona.

      – Zdumiewająca historia, sierżancie. A jak tobie udało się przeżyć?

      – No cóż, ja nie wyciągnąłem broni. Zamiast tego zrobiłem to.

      Kwon przykucnął z rękami na bokach. Miał ugięte kolana i przyjął pozę zawodnika sumo.

      – Nie próbowali cię zabić?

      – Cóż, próbowali. Wysłali Robala mniej więcej mojej wielkości. Cieszę się, że nie jednego z tych naprawdę wielkich. W każdym razie był silny i nie miał żadnego pancerza ani broni. Zmagaliśmy się chwilę, ale w końcu rozerwałem go na strzępy.

      – Jak właściwie wyglądają zapasy z Robalem? – spytałem.

      – To w zasadzie nie były zapasy. Chwyciłem go i ściskałem tak mocno, że aż w końcu rozdarłem na pół.

      – Ach, dosłownie na strzępy.

      – Tylko tak mogłem wygrać, sir.

      Roześmiałem się. Newcome spoglądał na Kwona z obrzydzeniem.

      – Były pod wrażeniem – stwierdziłem. – Dały ci przeżyć i wysłały cię do nas, gdy przelatywaliśmy obok. Kiedy to się stało?

      – Jakiś tydzień temu. Od tego czasu nie zdejmowałem skafandra. Nie miałem wiele do roboty. Ani do jedzenia. Mogę iść do mesy, pułkowniku?

      – Oczywiście, Kwon. Zasłużyłeś.

      Poklepałem go po plecach i pozwoliłem odejść.

      Gdy już sobie poszedł, Newcome odwrócił się do mnie.

      – Naprawdę pan wierzy

Скачать книгу