Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson страница 10
– Jest inteligentny, nieźle ocenia sytuację.
– Ale czy nie podda się maszynom tak szybko jak nam?
Zmarszczyła brwi.
– Niesprawiedliwie go oceniasz. Wierzył w ciebie i chciał ocalić flotę, aby walczyć z prawdziwym wrogiem Ziemi.
Skinąłem głową.
– Tak mówimy oficjalnie. Ale wiesz, że media i młodsi oficerowie nazywają go tchórzem.
– Stracił ponad dziesięć procent swoich sił, zanim się wycofał – powiedziała Jasmine. – Nie miał pojęcia, co robić. Miałeś przewagę uzbrojenia. Z jego punktu widzenia Fobos nie był nawet szczególnie uszkodzony.
– Byłem tam – przypomniałem.
Jasmine mówiła o bitwie, którą stoczyliśmy po wkroczeniu do Układu Słonecznego. Ledwie przeżyliśmy atak rakietowy Newcome’a, ale gdy udało nam się rozwalić sporo jego okrętów, będąc jeszcze poza zasięgiem jego dział, wycofał się.
– Okręt, na którym teraz jesteśmy, przetrwał dzięki niemu – kontynuowała. – Ale wróćmy do Miklosa. Kiedy mu powiesz?
– Teraz – zdecydowałem i aktywowałem ekran na stoliku. Podobne ekrany były wbudowane w większość ścian. Stolik służył mi jako główny interfejs, gdy przeglądałem sieć okrętową, szukając danych i nagrań wideo.
Po minucie na wyświetlaczu pojawił się admirał Miklos.
– Sir? – odezwał się wyraźnie sennym głosem.
– Która jest u was godzina? – spytałem. – Przepraszam, admirale, to chyba może poczekać do rana.
– Już wstałem, sir. Jak rozumiem, nie chodzi o żadne zagrożenie?
– Nie. O działania floty.
Szybko przekazałem mu swoje decyzje. Podobnie jak pozostałym, nie wyjawiłem planów Marvina.
Miklos nie był jak reszta moich dowódców. Miał ścisły umysł. Widziałem, jak wciska coś na ekranie. W końcu wyświetlił listy ładunkowe rozesłane przez robota.
– Ta lista zawiera wiele rzadkich materiałów, z których większość będzie musiała pochodzić z układu Bellatrix.
– Tak, wiem.
– Sir, czy mogę spytać…?
– …co chcemy zbudować? Potężny generator. Najsilniejszy, jaki widziano w tej części Galaktyki.
Pokiwał głową. Przetarł oczy i przejrzał jeszcze raz raporty. Widziałem odbijające się na jego twarzy niebieskie światło.
– Gdzie zamierza pan zbudować ten generator, jeśli mogę spytać?
Zawahałem się, ale uznałem w końcu, że mu powiem. I tak miał się prędzej czy później dowiedzieć.
– Lecę do układu Thora.
– A! – odparł z krzywym uśmieszkiem. – Teraz rozumiem. Zamierza pan zbudować tam kolejną stację kosmiczną.
Zmarszczyłem brwi. Wielokrotnie kłóciliśmy się o przydatność stacji bojowej, którą zbudowałem do obrony układu Edenu. Leżała na granicy między Thorem a Edenem, przy pierścieniu po stronie Edenu. Była względnie skuteczna w walce z najazdami makrosów. Miklos zawsze uważał ją jednak za marnotrawstwo zasobów, które bardziej przydałyby się do budowy kolejnych okrętów.
– Nie do końca – odparłem.
– Dobrze, pułkowniku. Teraz rozumiem, czemu pan dzwoni. Zaraz przygotuję się do odlotu. Nie wiem, czy mogę zjawić się na orbicie wcześniej niż jutro po południu. Musiałbym odwołać kilka spotkań…
Uniosłem rękę.
– Nic nie odwołuj. Zakładam, że dotyczą budowy stoczni orbitalnej?
Skinął głową, marszcząc brwi.
– Dobrze. Właśnie tym masz się zająć. Nic nie jest ważniejsze niż jej uruchomienie. Chcę, żebyś nadal nad nią pracował. Tymczasem kontradmirał Newcome i ja…
– Newcome?
– Tak, Newcome. Chyba wyraziłem się jasno. Poleci ze mną do układu Thora z niewielką grupą zadaniową.
– Tak jest, sir – odparł sztywno Miklos.
Widziałem, że nie jest zadowolony, ale nie mogłem nic na to poradzić.
– Porozmawiamy jutro.
– Tak jest, pułkowniku.
Rozłączyłem się. Jasmine, która była przez czas rozmowy poza zasięgiem kamery, wróciła na kanapę. Miała na sobie satynową piżamę, którą lubiłem.
– Kiedy się przebrałaś?
– Kiedy raniłeś Miklosa.
– Nie przesadzajmy.
– Był wyraźnie niepocieszony. Słyszałam to w jego głosie.
– Same primadonny! – jęknąłem. – Czy nie mogę już przydzielić zadania człowiekowi, którego chcę na danej misji?
– Tak, ale dałeś je komuś, kto się go boi, a nie temu, który zakładał, że je wykona.
Była często bardziej spostrzegawcza, niż myślałem.
– Nie robię tego bez powodu – wyjaśniłem. – Nie lubię, jak ludzie czują się zbyt komfortowo na swoich stanowiskach. Wolę sprawić, aby wykorzystywali swój potencjał. Jeśli zostawię kogoś na dłużej przy łatwej robocie, zrobi się miękki jak te poduszki. A skoro o nich mowa…
Objąłem ją, opierała się przez chwilę, ale tylko dla pozoru. Kochaliśmy się tak, jak potrafią tylko ludzie z ulepszonymi ciałami.
Rozdział 5
Lot z Ziemi do Edenu był cudowny. Z każdym milionem kilometrów czułem się coraz lepiej. Gdy przelecieliśmy przez pierścień Tyche do układu Alfa Centauri z jego pustymi planetami, byłem pełen życia.
Musiałem w końcu zadać sobie pytanie: dlaczego? Odpowiedź była prosta. Miałem dość politykierstwa, przesiadywania w gabinetach, czytania raportów. Chciałem znów odwiedzić kosmiczne rubieże.
Nie uważam, abym był złym przywódcą planety. Jasne, może są ludzie, którzy byliby w tym lepsi, ale jest i mnóstwo o wiele gorszych. Problem w tym, że tego nie znoszę. Nigdy nie lubiłem przesiadywać na zebraniach, chyba że projektowałem coś nowego i interesującego albo planowałem jakąś kampanię. Przez ostatnie