Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson страница 7
Przez dłuższy czas unikaliśmy obu z nich. Nie chcieliśmy prowokować dalszej agresji makrosów, które niewątpliwie czekały po drugiej stronie. Kilkakrotnie wysyłaliśmy przez pierścienie zakamuflowane sondy, ale nigdy nie udało im się wrócić.
– O który ci chodzi? – spytałem Marvina.
– O pierścień w przestrzeni kosmicznej. Ten podwodny jest mały i obecnie nie funkcjonuje.
– Sugerujesz dalsze sondy? Bo nie widzę w tym sensu. Próbowaliśmy już, z marnym skutkiem.
Dolne odnóża Marvina zaszurały i robot zbliżył się bardziej.
– Są dwa możliwe powody – powiedział.
– Przede wszystkim taki, że makrosy rozwalają je od razu po przejściu.
– Chodzi mi o coś bardziej konkretnego.
– No dobra, wyjaśnij – odparłem ostrożnie.
Mówiłem już sobie, że muszę być ostrożny. To był przebiegły robot. Sam Rasputin nie namówiłby carycy na pewne rzeczy, które robiłem przez Marvina.
– Zacznijmy od listy możliwości – zaczął. – Pierwsza jest taka, jak pan zasugerował, że makrosy w jakiś sposób niszczą sondy, gdy te tylko przejdą przez pierścień.
– To dość oczywiste. A druga?
– Że nie są w stanie funkcjonować z powodu nieprzewidzianej awarii.
– To niemal to samo. Twoje „teorie” są bezużyteczne.
– Przeciwnie. Jeśli w grę wchodzi druga możliwość, a nawet, być może, jeśli pierwsza, to mam rozwiązanie.
– Tak?
Patrzyliśmy na siebie przez sekundę. Zdałem sobie sprawę, że Marvin czeka, aż poproszę go o podanie rozwiązania. Byłem wkurzony, bo ta rozmowa nigdzie nie prowadziła. Miałem poczucie, że skończy się tym, że Marvin poprosi o zasoby na zrobienie czegoś dziwnego i zapewne niepotrzebnego.
– Nie ciekawi pana natura mojego rozwiązania, pułkowniku Riggs? – spytał w końcu.
– „Ciekawi” to zbyt mocne słowo. Powiedzmy, że jestem nieco zainteresowany, ale szybko się nudzę.
– Szkoda. Myślałem, że zaintryguje pana to, że mogę mieć rozwiązanie jednej z niewielu nierozwiązanych wciąż tajemnic w strefie wpływu Sił Gwiezdnych. Chciałem odkryć, co jest po drugiej stronie niezbadanego pierścienia. Część mojej sieci neuronowej pracuje nad tym od ponad roku.
– Rozmyślaj sobie na zdrowie, Marvin. Ale ja osobiście cieszę się, że od dłuższego czasu nie było ataków. Jeśli makrosy pozostają po swojej stronie, nie obchodzi mnie, czemu to robią. Wolę zostawić je w spokoju.
– Ten konflikt nie zakończy się cichym patem, pułkowniku Riggs. Wróg nie spocznie. Zapewniam, że jest teraz bardzo zajęty przygotowaniami do zniszczenia nas.
Przemyślałem to i stwierdziłem, że Marvin pewnie ma rację. Makrosy nie przypominały ludzi. Nie robiły się pokojowe, gdy wokół nie miały wrogów. Zamiast tego szykowały się na kolejny konflikt.
– Dobra, dobra – westchnąłem. – W końcu mnie zainteresowałeś zbadaniem tego pierścienia. Mów, jaki masz pomysł. Ale bez kolejnej listy dziwnego specjalistycznego sprzętu.
Podekscytowany robot zwijał i rozwijał macki. Robił to zawsze, gdy jakiś jego plan się udał. Uznał, że złapał rybę na haczyk i zaczyna wciągać ją na łódkę.
– Zacznę od wyjaśnienia faktów, które świadczą na korzyść mojej propozycji – powiedział.
– No dalej.
– Dobrze. Jeśli sondy są niszczone, gdy wlecą do układu wroga, to nie może to następować natychmiastowo.
– Dlaczego?
– Bo natychmiastowość nie istnieje. Czas to kontinuum. Być może proces zniszczenia trwa nanosekundę albo milisekundę. W każdym razie jest to czas, jaki musimy wykorzystać.
Parsknąłem.
– To bardzo mało czasu. Czip komputerowy nie doda nawet dwóch do dwóch w nanosekundę.
– Reakcja będzie musiała być niesamowicie szybka. Będzie musiała trwać już w chwili, kiedy sonda przemieszczać się będzie z naszego układu do kolejnego. Wtedy nie trzeba będzie wykrywać zmiany sytuacji i na nią reagować.
– Nie rozumiem.
– Proszę spojrzeć – powiedział, wskazując mackami ekran dowodzenia, wbudowany w stół konferencyjny. Wszystkie większe okręty we flocie je teraz miały. Znacznie ułatwiało to narady taktyczne.
Wielki owalny ekran rozjaśnił się. Pokazywał układ Thora z trzema martwymi morskimi księżycami, niegdyś zamieszkiwanymi przez biliony Skorupiaków. Nie lubiłem na nie patrzeć, bo była to do tej pory moja największa porażka.
– Z tej strony układu mamy pierścień prowadzący do Edenu. Tutaj zaś jest drugi, do nieznanego celu. Trzeci jest nieaktywny, pod wodą księżyca dawniej znanego jako Yale.
– Dawniej? To wciąż Yale, nawet jeśli teraz jest radioaktywnym pustkowiem.
– Przyjąłem. W każdym razie proszę wyobrazić sobie, że zbudujemy sondę emitującą pojedynczy, potężny sygnał. Wyślemy ją przez pierścień i nawet jeśli to bardzo krótki sygnał, gdy go usłyszymy, dowiemy się, skąd pochodzi.
Zmarszczyłem brwi.
– Rozumiem już założenia twojego planu. Chodzi o to, że może to być gdziekolwiek we wszechświecie i jeśli sonda zacznie go nadawać, przechodząc, to nadal będzie to robić, gdy trafi do docelowego układu. Nawet jeśli niemal natychmiast ulegnie zniszczeniu, coś usłyszymy.
– Dokładnie, sir.
– Nie podoba mi się to z dwóch powodów.
– Jestem gotów bronić mojej propozycji – stwierdził.
– Na pewno. Pierwszy powód: nigdy nie wysyłaliśmy przez pierścień niczego głośnego. Chcieliśmy być ostrożni, żeby nie sprowokować makrosów do ataku.
– Moim zdaniem nasze próby nierzucania się w oczy albo nie zadziałały, albo nie były istotne. To, że sondy nigdy nie wracają, a makrosy nadal nas nie atakują, sugeruje, że nasze urządzenia zostały wykryte i zniszczone, a jednak nie spowodowało to oczekiwanej reakcji.
Skinąłem głową.