Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson страница 4
Staliśmy w windzie, złączeni ustami, gdy mała złota statuetka w kształcie mojej głowy implodowała, zmiażdżona przez ogromną siłę grawitacyjną. Mała czarna dziura, nie większa niż główka szpilki, pojawiła się na chwilę w moim gabinecie i zassała wszystko wokół, wstrząsając atmosferą wewnątrz budynku.
Rozdział 2
Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Najpierw nadeszła implozja, a po niej eksplozja, gdy osobliwość grawitacyjna znikła. Skompresowana materia poleciała na wszystkie strony z ogromną prędkością. Było to jeszcze gorsze niż początkowe zassanie. W kosmosie fala uderzeniowa nie byłaby tak wielka, ale z uwagi na obecność atmosfery przeleciała przez cały budynek. Znajdujący się w nim ludzie czuli wstrząsy jeszcze przez kilka długich sekund.
Jasmin i ja uznaliśmy, że coś trafiło w budynek. Światła w windzie przygasły i zaczęliśmy spadać. Gdy mój gabinet eksplodował, metalowe odłamki przecięły kable. Na szczęście windy wyposażone zostały w awaryjne hamulce, które zgrzytały, podczas gdy spadaliśmy. Kiedy w końcu dotarliśmy na dół, były rozgrzane do czerwoności, ale uratowały nam życie.
Drzwi do windy zacięły się. Próbowałem je otworzyć, ale bez pancerza bojowego było to trudne.
– Czy to bomba? – spytałem.
Jasmine już rozmawiała ze służbami ochrony przez komunikator. Jeśli ktokolwiek wiedział, co to było, zamierzała go znaleźć.
Pokręciła głową.
– Jeszcze nie wiem. Na razie ustalono, że to jakiś rodzaj eksplozji, być może ładunek wybuchowy w budynku.
– Świetnie – powiedziałem. – Myślałem, że po zabiciu Crowa nie grozi mi już zamach. Może mam nowego wroga?
Wróciła do rozmów z ochroną, a ja nadal siłowałem się z drzwiami. Rozsunąłem je na jakieś pięć centymetrów i widziałem już kawałek holu. Strumień ludzi wybiegał na zewnątrz. Nie byli spanikowani, ale poruszali się szybko. Żołnierze Sił Gwiezdnych, urzędnicy rządowi i dziennikarze zachowywali się przepisowo.
– Nie widzę nigdzie płomieni, ulica na zewnątrz też wygląda normalnie. To musiało być jakieś małe, miejscowe uderzenie.
Jasmine położyła mi rękę na bicepsie.
– Potniesz sobie tylko dłonie.
– Zagoją się – powiedziałem, poszerzając szparę o kolejne dwa centymetry.
– Kyle, wezwałam ekipę ewakuacyjną. Poczekajmy tu na nich.
Spojrzałem na nią w końcu.
– Co? Nigdzie się nie ruszam.
– Ktoś próbował cię zabić. Musimy cię stąd wyciągnąć.
Spojrzałem na nią spode łba.
– Co jeszcze wiesz?
Szybko oblizała wargi, spuściła wzrok i znów spojrzała mi w oczy.
– Cokolwiek to było, miało miejsce w twoim gabinecie.
– No tak. Kimkolwiek byli, próbowali dorwać mnie. Ale to nie znaczy, że będę siedział bezczynnie w tej puszce.
– Kyle, musimy cię stąd zabrać. Najlepiej w ogóle z planety.
– Na górze są ludzie, w tym zapewne ranni. Nie chcę uciekać, zamiast im pomagać, tylko dlatego, że ktoś spieprzył zamach na mnie.
– Kyle, bądź rozsądny.
Nie miałem nastroju na rozsądek. Byłem wkurzony, zaskoczony i stwierdziłem, że, o dziwo, dobrze się bawię. Dawno nie miałem okazji robić nic osobiście – od wszystkiego miałem ludzi.
Jako że drzwi do windy zacięły się, miałem dwie opcje: walić w nie pięściami albo wyjść przez właz awaryjny na dachu. Wybrałem tę drugą możliwość.
Podskoczyłem i uderzyłem w kwadratowy panel, który odskoczył w górę. Przez otwór widać było kłęby dymu. Wydostałem się na zewnątrz.
Każdy marine Sił Gwiezdnych mógłby zrobić to samo. Mamy wszczepione nanity, zwiększające siłę mięśni i dające nam możliwość regeneracji. Poruszamy się szybko, jesteśmy niezwykle silni i leczymy się nienaturalnie łatwo. Na Ziemi możemy wykonywać skoki tak długie, jak zwykli ludzie na Księżycu.
Teraz miałem możliwość i ochotę wykorzystać potencjał swojego ciała. Wspinałem się w górę szybu windy jak małpa na drzewo. Jasmine stała na dachu kabiny i coś krzyczała. Chyba chciała, żebym natychmiast zszedł, ale uznałem, że jako władca Ziemi mam w takich sytuacjach pewne przywileje. Na przykład wolno mi czasami nie słuchać swojej dziewczyny.
Gdy dotarłem na ósme piętro, usłyszałem, że wciąż gada, ale już ciszej. Wiedziałem, że informuje właśnie ekipę ewakuacyjną, gdzie jestem i jak mnie przechwycić.
Z jakiegoś powodu mnie to wkurzyło. Myślałem o zrzuceniu komunikatora w dół, ale nie zrobiłem tego. Uznałem, że to głupi i lekkomyślny pomysł – mógłbym trafić w Jasmine. Wspinałem się więc dalej.
Na czternastym piętrze znajdował się panel awaryjny. Byłem pięć czy sześć pięter pod swoim gabinetem, ale musiało mi to wystarczyć. Wyważyłem właz kopnięciem i wszedłem na korytarz.
Czternaste piętro okazało się puste i zadymione. Powietrze było gorące i pokasływałem nieco od dymu. Co prawda dzięki ulepszeniom mogłem znosić nawet przebywanie w obcej, mało przyjaznej atmosferze, ale nadal było to nieprzyjemne uczucie.
Ruszyłem w stronę klatki schodowej, gdzie spotkałem pierwszą grupkę ludzi. Zbiegali w dół, kaszląc mocno. Przeciskałem się między nimi.
Kilku chyba mnie rozpoznało. Byli w szoku już wcześniej, ale gdy mnie zobaczyli, szczęki opadły im do ziemi. Ciekawe, jak wyglądałem. Sprawdziłem, czy nie mam jakichś widocznych otwartych ran. Czasami przez nanity wyglądało się jak kosmita. Nie zwracało się uwagi na rany, w których lśnił inteligentny metal, wyglądający jak krople rtęci. Ale taki widok mógł przerazić kogoś niewtajemniczonego.
Nie znalazłem jednak żadnych większych obrażeń. Miałem nieco otarć, a z rąk kapała mi krew, ale poza tym czułem się dobrze. Mój kombinezon z nanowłókna też był w dobrym stanie i załatał po drodze wszelkie rozdarcia.
Wzruszyłem ramionami i ruszyłem dalej. Może po prostu zdziwiło ich, że władca pędzi po schodach?
W końcu wbiegłem na piętro, na którym mieścił się mój gabinet. Chciałem zobaczyć to na własne oczy. W momencie ataku było tam sporo dobrych ludzi i chciałem wiedzieć, co się z nimi stało.
Gdy dobiegłem na miejsce, problemem okazał się nie tylko dym, ale i pożar. Pierwsze ciało znalazłem pod jednym z biurek. Cywilna urzędniczka udusiła się dymem.