Rok 1984. Джордж Оруэлл
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rok 1984 - Джордж Оруэлл страница 16
Przypomniał sobie, jak pewnego razu szedł rojną ulicą, gdy naraz potężny krzyk setek głosów – kobiecych głosów – buchnął z bocznej alejki nieco przed nim. Był to potężny, przeraźliwy krzyk rozpaczy i wściekłości, głębokie, głośne „Och-o-o-o-och”, które wstrząsnęło powietrzem niczym bicie dzwonu. Serce kołatało mu mocniej. „Zaczęło się! – pomyślał. – Wybuchł bunt! Prole wreszcie zrzucają więzy!”. Kiedy dotarł do rogu, ujrzał tłum, jakieś dwieście lub trzysta kobiet tłoczących się wokół straganów ulicznego kiermaszu, z twarzami tak przygnębionymi, jak twarze pasażerów tonącego statku. Lecz w tej samej chwili wspólna rozpacz rozpadła się na dziesiątki pojedynczych kłótni. Okazało się, że na jednym straganie sprzedawano rondle, nędzne i z blachy cienkiej jak papier, ale i tak cenne, gdyż wszelkiego rodzaju garnki i sprzęty kuchenne były z trudem osiągalne. Teraz zapas się nagle skończył. Kobiety, które zdołały dokonać zakupu, popychane i potrącane przez resztę usiłowały odejść ze swoją zdobyczą, podczas gdy dziesiątki innych tłoczyły się wokół straganu, oskarżając sprzedawcę o kumoterstwo i ukrywanie towaru. Znów rozległy się wrzaski. Dwie tłuste baby, jedna strasznie rozczochrana, uczepiły się blaszanego rondla i próbowały wyrwać go sobie z rąk. Przez chwilę walczyły zajadle, aż nagle odpadł uchwyt. Winston obserwował je z niesmakiem. A jednak, przez moment, z jakąż przerażającą mocą brzmiał krzyk zaledwie dwustu gardeł! Dlaczego prole nigdy nie krzyczą tak głośno o czymś naprawdę istotnym?
Zanotował:
Dopóki nie połączy ich świadomość, nigdy się nie zbuntują; dopóki się nie zbuntują, nie staną się świadomi.
To zdanie, pomyślał, wygląda jak żywcem przepisane z partyjnego podręcznika. Partia oczywiście utrzymywała, że wyzwoliła proli. Przed Rewolucją byli okrutnie ciemiężeni przez kapitalistów, głodzono ich i karano chłostą, kobiety zmuszano do pracy w kopalniach węgla (co prawda nadal w nich pracowały), a dzieci w wieku lat sześciu sprzedawano do fabryk. Równocześnie jednak, zgodnie z zasadami dwójmyślenia, Partia nauczała, że prole są gatunkiem z natury podlejszym, i należy – niczym zwierzęta – przymuszać ich do posłuszeństwa za pomocą pewnych nieskomplikowanych metod. W sumie bardzo mało wiedziano o prolach. Ale więcej nie trzeba było wiedzieć. Jak długo rozmnażali się i pracowali, nikogo nie obchodziło, co robią poza tym. Pozostawieni sobie, niczym bydło puszczone samopas na równinach Argentyny, powrócili do naturalnego dla nich stylu życia, odziedziczonego po przodkach. Rodzili się, wyrastali w rynsztokach, w wieku dwunastu lat szli do pracy, następnie przeżywali krótki okres rozkwitu urody i zmysłowości, w wieku lat dwudziestu żenili się, około trzydziestki wkraczali w wiek średni, a umierali na ogół około sześćdziesiątki. Ciężka praca fizyczna, prowadzenie domu i wychowywanie dzieci, sprzeczki z sąsiadami, filmy, piłka nożna, piwo, a przede wszystkim hazard zamykały ich horyzont myślowy. Utrzymanie proli w ryzach nie nastręczało trudności. Krążyła wśród nich garstka agentów Policji Myśli, rozprzestrzeniając fałszywe pogłoski oraz identyfikując i usuwając nieliczne jednostki, które uważano za potencjalnie groźne, lecz nie czyniono nic, by wszczepić im ideologię Partii. Było rzeczą wręcz niepożądaną, aby prole mieli zdecydowane poglądy polityczne. Wymagano od nich jedynie prymitywnego patriotyzmu, do którego można się było odwołać narzucając im wydłużony czas pracy lub zmniejszone racje żywnościowe. I nawet gdy wyrażali niezadowolenie, co się czasami zdarzało, nie prowadziło to do niczego, ponieważ żyli w nieświadomości politycznej i koncentrowali się wyłącznie na drobnych, pojedynczych bolączkach. Większe zło i jego przejawy niezmiennie umykały ich uwadze. Niewielu proli miało w domach teleekrany. Nawet policja obywatelska rzadko wtrącała się w ich sprawy. W Londynie przestępczość osiągnęła zastraszające rozmiary: roiło się od złodziei, rzezimieszków, prostytutek, handlarzy narkotyków i aferzystów wszelkiego autoramentu, ale ponieważ ich działalność ograniczała się do świata proli, nie uważano tego za istotne. W kwestiach obyczajowych pozwalano masom przejmować wzory przodków. Nie narzucano im partyjnej wstrzemięźliwości płciowej. Za rozwiązłość nie groziły kary, rozwody były dozwolone. Przypuszczalnie zezwolono by im nawet na odbywanie praktyk religijnych, gdyby wyrazili taką potrzebę lub chęć. Byli poza zasięgiem podejrzeń. Jak to ujmowało jedno z haseł Partii: „Prole i zwierzęta są wolne”.
Winston opuścił rękę i ostrożnie podrapał owrzodzoną nogę. Znów go swędziła. W jego rozważaniach wciąż powracał problem niemożności dowiedzenia się, jak naprawdę wyglądało życie przed Rewolucją. Wyjął z szuflady szkolny podręcznik historii, pożyczony od pani Parsons, i przepisał do pamiętnika następujący fragment:
W dawnych czasach, przed sławną Rewolucją, Londyn nie był tym pięknym miastem, które znamy dzisiaj. Był ponurym siedliskiem brudu i nędzy, w którym większość ludzi chodziła głodna, a setki i tysiące biedaków nie tylko nie miały butów, lecz nawet dachu nad głową. Dzieci w waszym wieku musiały pracować przez dwanaście godzin na dobę u okrutnych mocodawców, którzy bili je batami, jeśli pracowały zbyt wolno, karmili zaś wyłącznie suchymi skórkami od chleba i wodą. Pośród tej strasznej nędzy stało kilka ogromnych, wspaniałych domów. Mieszkali w nich bogacze, często obsługiwani aż przez trzydziestu służących. Ci bogacze nazywali się kapitalistami. Byli to tłuści, obmierzli ludzie o srogich obliczach, tacy jak ten ze zdjęcia na sąsiedniej stronie. Widzicie, że ubrany jest w długą czarną kurtkę, zwaną surdutem, oraz dziwaczny, lśniący kapelusz, podobny do rury od pieca, zwany cylindrem. Tak właśnie wyglądały mundury kapitalistów i nikt inny nie mógł ich nosić. Cały świat należał do kapitalistów, a reszta ludzkości była ich niewolnikami. Kapitaliści posiadali wszystką ziemię, wszystkie domy, wszystkie fabryki i wszystkie pieniądze. Jeśli ktoś był im nieposłuszny, mogli go wtrącić do więzienia albo pozbawić pracy i zagłodzić na śmierć. Kiedy zwykły człowiek zwracał się do kapitalisty, musiał zdejmować z głowy czapkę, płaszczyć się przed nim, kłaniać i tytułować go „jaśnie wielmożnym panem”. Przywódca wszystkich kapitalistów nazywał się król i…
Na pamięć znał resztę wywodu. Dalej była mowa o biskupach w szatach z batystowymi rękawami, o sędziach w gronostajach, o pręgierzu, dybach, kieratach poruszanych siłą ludzkich mięśni, o karze chłosty, o obiadach inauguracyjnych burmistrzów Londynu i zwyczaju całowania papieża w duży palec u nogi. Istniało też coś zwanego ius primae noctis, choć nie sądził, aby wspominano o tym w podręczniku dla dzieci. Tak zwało się prawo pozwalające każdemu kapitaliście sypiać ze wszystkimi kobietami zatrudnionymi w jego fabryce.
Jak tu stwierdzić, co z tego jest kłamstwem? Mogło być prawdą, że przeciętnemu człowiekowi wiodło się obecnie lepiej niż przed Rewolucją. Jedynym dowodem przeciw był niemy protest własnego ciała, instynktowna pewność, że warunki, w jakich się żyje, są nieznośne i kiedyś musiały być inne. To nie okrucieństwo i poczucie lęku najpełniej charakteryzowały współczesność, lecz ubóstwo, obskurność i apatia. Wystarczyło się rozejrzeć, aby stwierdzić, iż życie nie tylko nie przypomina kłamstw lejących się potokami z teleekranu, lecz także odbiega daleko od partyjnego ideału. Codzienność, nawet dla członków Partii, składała się w przeważającej mierze z zajęć apolitycznych i neutralnych, takich jak ślęczenie za biurkiem, tłoczenie się w metrze, cerowanie dziurawych skarpet, oszczędzanie niedopałków i próby wycyganienia od znajomych pastylki sacharyny. Ideał, do którego dążyła Partia, cechowały rozmach,