Galicja 1914-1915. Ferenc Molnar

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Galicja 1914-1915 - Ferenc Molnar страница 11

Galicja 1914-1915 - Ferenc Molnar

Скачать книгу

Jak go złapią, to zastrzelą. Ukrył się u biednego Żyda, który na jego widok wpadł w rozpacz, bo gdyby go u niego znaleźli, to i jego by powiesili, melduje posłusznie. Wziąwszy to wszystko pod uwagę, rozebrał się do naga – za przeproszeniem jak go Pan Bóg stworzył. Żyd całe jego ubranie spalił, podarował mu kraciaste spodnie, kaftan i futrzany kapelusz, bo nic innego nie miał. Żyd dał wszystko chętnie, bo to oznaczało, że żołnierz sobie pójdzie. No i wyruszył. Niezbyt był pewny siebie, jednak chodził między żołnierzami rosyjskimi i trochę się bał, że szpiczasty wąs i koścista, śniada twarz Węgra go zdradzi. Ale i z tym sobie poradził, bo końce wąsów wsunął do ust i gdy widział żołnierza rosyjskiego, to cichutko pod nosem podśpiewywał: „zykcen, zakcen, cwancyk” i „hep, hep”. Przy pomocy żydowskich piosenek udało mu się pod wieczór wydostać z miasteczka, potem podwinął kaftan do pasa i biegł tak szybko, jak tylko mógł i teraz oto jest tutaj, melduje posłusznie.

      „A czego chcecie? – Walczyć, melduję posłusznie! – Tak, w kaftanie? – Chyba dostanę jakiś mundur? – Munduru nie ma. A chcesz walczyć bez broni?” – Podwija znowu kaftan, melduje posłusznie i z przeproszeniem wyciąga spod niego swój bagnet, który miał ze sobą i w niewoli rosyjskiej

      „No, synu” – mówi kapitan – „teraz idź spokojnie tam i tam, gdzie na domu jest napisane: Miejsce zbiórki żołnierzy, poszukujących swoich oddziałów, tam się zamelduj, tam cię wyposażą, otrzymasz przydział i po kilku dniach wyślą cię do twojego pułku, bo on jest teraz daleko stąd”.

      Bardzo się zmartwił nasz żołnierz, błaga kapitana, żeby mu tego nie robić, on wie, że tu, pod miastem toczy się walka, on natychmiast chce iść do okopów, mniejsza o to, co ma na sobie, resztę jakoś sam załatwi. Kapitan daremnie mu tłumaczy, że w cywilnym ubraniu nie wolno walczyć, bo jak trafi do niewoli, to z miejsca dostanie kulkę. Jego drugi raz nie złapią!

      Kapitan traci cierpliwość i krzyczy: „W tył zwrot, raz-dwa, odmaszerować i robić, co kazałem!” Salutuje w kapeluszu żydowskim, podwija kaftan i rusza. A kapitan za kilka dni słyszy coś takiego: nasz żołnierz nie zgłosił się na miejsce zbiórki, lecz poszedł do najbliższego okopu, z którego usłyszał węgierską mowę. Broni nie mogli mu dać, munduru też nie, więc tak jak stał, dołączył do nich i znakomicie kontrolował efekty strzelania. Stał tak pół dnia, ubrany na Żyda, nie jadł, nie pił, tylko kierował działaniami żołnierzy. „Strzelajcie na prawo… teraz na lewo… troszeczkę bliżej…” Oficerowie go tolerowali, bo wyświadczał im wspaniałe przysługi. Kopał rowy, dyrygował, ani chwili nie odpoczywał.

a9

      Po południu wysłano żołnierzy do ataku. Wyciągnął wówczas swój bagnet, złapał go jak wielki nóż i krzycząc hurra, pobiegł z innymi.

      Od tego czasu nikt go nie widział. Kapitan rozpytywał o niego wszędzie, ale niczego się o dalszym jego losie nie dowiedział. Albo trafił do niewoli, albo poległ tak, że pochowali go Rosjanie. Żołnierze tylko tyle potrafili powiedzieć, że siekł bagnetem straszliwie i potykał się o kaftan. Jeśli zginął, to nie dostał krzyża nad głową, bo na froncie żołnierz żydowski otrzymuje za nagrobek słup. Zarówno nasi, jak i Rosjanie bardzo pilnują, żeby żołnierzy żydowskich chować według zaleceń ich religii. Na froncie serbskim jest wspólny grób, w którym spoczywają trzej żołnierze: chrześcijanin, Żyd i Bośniak – mahometanin. Na mogile stoi krzyż, słup i płaski kamień. Jedno jest pewne, że żołnierz węgierski w kaftanie utracił swój krzyż.

      Podał kapitanowi nazwisko, ale ten je zapomniał.

      LIMANOWA

      Tymbark, grudzień 1914

      Jedziemy na front limanowski, może jeszcze zdążymy dojechać nim zacznie się pościg za Rosjanami, chociaż jest to coraz mniej prawdopodobne. Nasz po- ciąg, złożony głównie z wagonów towarowych, porusza się bardzo powoli; przystaje, co krok, czeka całymi godzinami. W Tymbarku zatrzymujemy się na stacji, pośród czarnej jak smoła nocy. Stacja jest zupełnie ciemna i pusta. Na dworze silny mróz. W dolinie biwakują tabory, żołnierze siedzą wokół ogromnych ognisk. Widać krąg oświetlonych twarzy, a za nimi kontury wozów. Wyglądają, jakby płonęły. Nieopodal amunicja: całe sterty nowych, pomalowanych na biało, niewielkich skrzynek. W świetle acetylenowej lampy widać wartownika, na wąsach osiadł mu szron. Na wzgórzach, jak okiem sięgnąć, ogniska. To nasi żołnierze. Sygnały biegną z jednej strony na drugą: punkty świetlne poruszają się miarowo w górę i w dół, na drugim wzgórzu to samo. Jedzie z nami brudny, milczący konduktor, dotąd jeszcze nie odezwał się do nikogo. Wszyscy czujemy do niego niechęć, bo twarz ma złą, nie odpowiada na pytania. Jest jednym z tych dziwnych, ponurych nieznajomych, którzy nagle pojawiają się w życiu człowieka pośród takich dziwnych nocy i pozostają w pamięci bez wyraźnego powodu, może tylko ze względu na ponury wygląd. Stoimy długo. Nagle wjeżdża pociąg wojskowy. Zatrzymuje się na sąsiednim torze – tak blisko, że świecąc latarką można zajrzeć przez okna do wagonów. Pociąg jest pełen niemieckich żołnierzy, teraz oni świecą. W każdym oknie zapalają się latarki – jedna, dwie, cały pociąg błyska, my także zapalamy swoje, dziesiątki małych punkcików świetlnych mrugają ciekawie wzdłuż obu pociągów. Niemcy siedzą cicho. Pod oknami przechodzi podoficer i ściszonym głosem oznajmia, że nie wolno wysiadać bez rozkazu. Mimo to za oknami, wzdłuż całego składu przebiega szmer. Niemcy zbierają się, nakładając na siebie mnóstwo rzeczy; pobrzękują saperki, broń, menażki. Dziwny konduktor znów się pojawia, otworzył drzwi i stamtąd na nich patrzy. Ktoś z nas chce wysiąść, dwa razy musi zwrócić się do konduktora, zanim ten się odsunie, mrucząc coś pod nosem. Niemcy otrzymali sygnał, wszyscy wysiadają ze swym wspaniałym sprzętem, formują kolumnę wzdłuż pociągu. Na wagonach napisy: „Von Verdun nach Warschau”, „Deutsche Jungens geben Schluss machen”. Drzwi naszego wagonu otwarte. Skład wolno rusza. Mój kolega Szomory zwraca się do stojącego w otwartych drzwiach konduktora, żeby je zamknął, bo zimno. Pociąg już jedzie, w pewnej chwili drzwi otwarte na zewnątrz, zahaczają o żelazny słup i z wielkim hukiem roztrzaskują się na kawałki. Trzyma się tylko dolna zawiasa, rozbita górna część zwisa bezwładnie. Niemcy odskakują, żeby nie dostać otwartymi drzwiami. Zasypiamy. Ostry, nocny wiatr hula po korytarzu.

      Limanowa, grudzień 1914

      Od czwartej nad ranem kręcimy się wśród rannych jeńców, odpoczywających huzarów i słuchamy historii bitwy limanowskiej. Ale my, Węgrzy, swoimi pytaniami ciągle powracamy do nocnej szarży pułku imieniaNádasdyego. W bitwie limanowskiej, która stanowiła epicentrum naszego zwycięstwa w Galicji, nocny bój huzarów pułku imienia Nádasdyego zasłużył na najwyższy – bolesny – podziw. Ci chłopcy węgierscy w noc czarną jak smoła dostali rozkaz: zostawić konie we wsi, dotrzeć do okopu, który ciągnął się przez strome wzgórze aż na grzbiet i zluzować walczących tam żołnierzy. Huzarzy, ze swoimi oficerami na czele, ostrożnie na czworakach zbliżali się do okopu. Przeciwnik miał na tym wzgórzu przewagę, toteż zanim huzarzy dotarli do okopu, Moskale już go zdobyli i pośród tej czarnej nocy czekały na naszych chłopców wrogie karabiny maszynowe. Gdy rozległa się rosyjska salwa, oficerowie od razu zrozumieli sytuację i poprowadzili huzarów do ataku. Węgierskie młokosy z kolbami karabinów poszli na armię rosyjską,

Скачать книгу