Galicja 1914-1915. Ferenc Molnar

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Galicja 1914-1915 - Ferenc Molnar страница 15

Galicja 1914-1915 - Ferenc Molnar

Скачать книгу

go oczekiwać z pułkownikiem Hoenem, a że w czasie wojny etykieta nie obowiązuje i nie ma audiencji, więc tam, w ogrodzie pogawędzi z nami o tym i owym. Musiałem dziś w tej sprawie porozmawiać z adiutantem arcyksięcia, pułkownikiem Mor-Merklem. O siódmej wieczorem szukałem go w pałacu w jego biurze, lecz jeszcze nie przyszedł, musiałem zaczekać. Poszedłem do bramy pogadać z wartownikami. Stary, prosty pałac o grubych murach. Znajomy mi tajny policjant z Wiednia spaceruje pod bramą tam i z powrotem. Teraz opowiada o arcyksięciu, który zobaczywszy wartowników tupiących na grudniowym mrozie, rozkazał położyć im słomę pod nogi. Tajniak powiada, że wszyscy znają bezgraniczną dobroć Fryderyka. Największa jego radość to ulżyć losowi innych. Gdy tak słucham, otwiera się boczna furtka w bramie i warta pośpiesznie podrywa się z ławki. Wchodzi oficer z białym wąsem, a trzy kroki za nim drugi. Po raz pierwszy widzę barona Conrada. Stoję obok detektywa, pod latarnią. Uchylamy kapeluszy, on spogląda na nas, salutuje. Idzie dalej, obok – bez słowa jego adiutant. Baron ma bardzo piękne niebieskie oczy, twarz, jaką zwykli miewać ludzie bezpośredni, nawet na obcego patrzący w ten sposób, jakby od razu chcieli mu powiedzieć coś miłego. Nie widziałem w tej twarzy ani śladu surowości, i gdy w świetle lampy wynurzyła się tylko raz, ale bardzo wyraźnie z cienia, nie była to twarz wojskowego, lecz głęboko myśląca, przeżywająca twarz naukowca lub artysty. Wpisane na niej było wiele samotnych godzin, jakiś smutny wyraz wybaczenia, w oczach zachęta i natychmiastowa więź z oczami drugiego człowieka. Twarz ta była twarzą mężczyzny uczuciowego. Rad jestem, że mogłem zobaczyć ją jak obcy, gdy żaden przymus nie zakłócił jej wyrazu, gdy baron czuł się sam, a ja z tajnym policjantem stałem przy ścianie. Mieliśmy identyczne oficerki i kurtki. Spojrzał na nas, lecz dla niego byliśmy członkami załogi wartowniczej. Nie krępował się nas, szedł do arcyksięcia.

      Kwatera Główna, grudzień 1914

      A dziś, w zupełnie pustym ogrodzie pałacowym pułkownik sztabu generalnego, Hoen, przedstawił mnie arcyksięciu. Nie trzeba rozmawiać z arcyksięciem Fryderykiem nawet minuty, aby zrozumieć, że to człowiek dobrotliwy i serdeczny. Swoją uprzejmością, wytworną prostotą, wielką otwartością wprawia w zakłopotanie. Cudownie jest mieć świadomość, że feldmarszałek, pan życia i śmierci milionowej armii, ma tylko jedną troskę: kochać tych, którzy walczą pod jego rozkazami, być dobrym dla wszystkich, których los zależy od niego, dostarczyć otuchy i radości cierpiącym na froncie żołnierzom.

      Wstyd by mi było, gdyby ktoś moje słowa wziął za obowiązkowe frazesy zwykłej uprzejmości czy pochlebstwa. Byłem szczerze i głęboko wzruszony tym, co arcyksiążę powiedział, a przede wszystkim ciepłym, ludzkim tonem, jakim przemawiał.

      Po prezentacji zwrócił się do mnie: „Cieszę się, że mogłem pana poznać i z góry przepraszam, że nie będę mówił po węgiersku. Bo choć znam ten język i zwykłem w nim rozmawiać, to wobec węgierskiego pisarza czułbym się skrępowany.” Następnie przypomniałem mu słowa pochwały dla bohaterstwa oddziałów węgierskich, które na jego polecenie przekazał w parlamencie István Tisza. Powiedziałem, jaką to nam sprawiło radość. „Tak – odrzekł – poprosiłem hrabiego Tiszę i rad jestem, jeśli ucieszyło to Węgrów, których synowie, ojcowie, bracia biją się z niezwykłym męstwem we wspólnej naszej walce. Pan, jak słyszałem wraca z Limanowej”. „Tak, Wasza Wysokość.” – „W takim razie miał pan sposobność dowiedzieć się bezpośrednio o wspaniałych, naprawdę brawurowych walkach, toczonych tam przez huzarów. Również dowództwo było znakomite. Chwała szczególna przypada huzarom z pułku imienia Nádasdyego z Sopronu. Poległ ich biedny, bohaterski pułkownik. Ponadto zwracam uwagę na wspaniałe wyczyny 34 pułku w rosyjskiej Polsce. Piękna też była postawa 31 pułku. Wiem z otrzymanych meldunków, że jeden jedyny jego batalion, dowodzony przez porucznika, zdobył szturmem Przedbórz.”

      „Wasza Wysokość, jestem szczęśliwy, że głównodowodzący armii z takim uznaniem wspomina o bohaterskich walkach synów mej ojczyzny.” Arcyksiążę dalej mówi o Węgrach: „W tych dniach dostałem list od waszego ministra oświaty, gdzie mi melduje, że szkoły węgierskie zebrały mnóstwo prezentów dla żołnierzy. Proszę mi wierzyć, że wielkim wzruszeniem napawa mnie ta wielka troskliwość dzieci. Ile pracy kosztowało zebranie tego wszystkiego. I ile entuzjazmu, ile serca kryje się za taką akcją. Właśnie przekazałem panu ministrowi podziękowanie w imieniu armii”. Patrzy na mnie poważnie, z entuzjazmem: „Nie mogę przemilczeć” – mówi mocnym głosem, – „iż postawa prasy węgierskiej zasłużyła na najwyższą pochwałę. Nie mówię tego dla formy. Z największą uwagą śledzimy gazety. Mogę powiedzieć, że to, co robi prasa węgierska, jest godne najwyższego uznania. W czasie wojny kraj przeżywa ciężkie dni i właśnie w tych ciężkich dniach prasa wykazała duży hart ducha i wspaniały patriotyczny sposób myślenia. Dziękuję za to uniżenie.”

      Arcyksiążę przechodzi do sytuacji na frontach: „Nie mamy powodów do obaw z powodu Serbii. Bardzo pragnę, aby Węgry, które z nią bezpośrednio sąsiadują, patrzyły w najbliższą przyszłość z całkowitym spokojem i ufnością. Wszystko jest w toku i dołożymy wszelkich starań, by armia zasłużyła na zaufanie, jakim ją obdarzono. Warunki terenowe w Serbii są po prostu straszne. Dochodzą stamtąd meldunki o drogach dosłownie nie do przebycia i o fatalnej pogodzie. Ale nie ma takich przeszkód, których nasza zaprawiona w bojach armia wcześniej czy później nie pokonałaby”.

      I dodaje: „Co do Karpat, to rad jestem, że odsiecz (Entlastung) dla Węgier tak gładko postępuje. Właśnie dostałem dobre wiadomości z komitatów węgierskich. Mam nadzieję, że za niedługi czas ziemie węgierskie zostaną całkowicie oczyszczone z wroga. Tylko oczywiście wszystko musi się dziać mądrze, powoli, ostrożnie. Należy myśleć o wszystkim i przede wszystkim oszczędzać żołnierzy, nie tylko ich życie, ale i zdrowie. Proszę mi wierzyć, że w dzień i w nocy mam to na uwadze”.

      Doświadczywszy tak wielu trudów żołnierskich, powiedział to łagodnie, z westchnieniem, niesłychanie ciepłym głosem. „Żołnierze wiedzą o tym, Wasza Wysokość!”

      „Bardzo, bardzo chciałbym, żeby wiedzieli. Widzi pan, jedną z największych radości w moim życiu było to, jak żołnierze przyjęli wiadomość o mojej nominacji na feldmarszałka. Proszę nie brać tego za przechwałkę, gdy powiem, że zasypano mnie wtedy istnym potopem życzeń. Przemawia przeze mnie tylko wdzięczność za ich miłość. Dostałem listy z małych górskich wiosek, od prostych, biednych rodzin, niekiedy gratulacje pisane przy knajpianym stole. Piąty korpus, mój własny piąty korpus, z którym łączy mnie pamięć tylu szczęśliwych chwil, teraz ponownie dał dowód, jak bardzo jest ze mną zżyty. Pisali do mnie z okopów. W ogniu walk, w rowach strzeleckich żołnierze urządzali prawdziwe uroczystości na wieść, że ich były komendant został feldmarszałkiem armii. Czy istnieje coś piękniejszego ponad to, gdy człowiek doznaje miłość za miłość?”

      Powiedziałem: „Wasza Wysokość! Widziałem pod Limanową huzarów dźwigających wielką choinę. Wdałem się z nimi w rozmowę i wówczas powiedzieli mi, że szczególnie pięknie wystrojono drzewo, bo krążą pogłoski, że Wasza Wysokość odwiedzi ich na Boże Narodzenie.”

      „Niestety” – odpowiada – „nie mogę się stąd ruszyć. Nasza wspólna akcja z niemieckim sojusznikiem zobowiązuje mnie do stałej obecności w Kwaterze Głównej i udziału we wspólnych

Скачать книгу