Galicja 1914-1915. Ferenc Molnar

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Galicja 1914-1915 - Ferenc Molnar страница 16

Galicja 1914-1915 - Ferenc Molnar

Скачать книгу

można sobie wyobrazić. Teraz jednak chodzi o gwiazdkowe prezenty wysłane z domów. Gdzie dociera kolej, tam dostaną wszystko natychmiast, punktualnie. Już dużo wcześniej wydałem odnośne rozkazy. Ale przecież wielu walczy w takich miejscach, gdzie prowadzą drogi nie do opisania. Ci będą obchodzili Wigilię w dzień lub dwa później. Ale prezenty dostaną, choćby służba transportowa musiała przezwyciężyć największe trudności. Niech każdy, kto wysłał coś żołnierzom, będzie spokojny. Podarunek dotrze do adresata”.

      Formułuje głęboko wzruszającą myśl: „Widzi pan” – mówi – „ja nie zapominam nawet o tych, którzy są wPrzemyślu, oblężeni przez Rosjan. Teraz jeszcze nikt nie jest w stanie powiedzieć, jak w trakcie operacji wojennych potoczy się los Przemyśla, kiedy i co się tam wydarzy. Jedno jest natomiast pewne, prezenty gwiazdkowe od rodzinydla bohaterskich oddziałów, broniących twierdzy kazałem przechowywać w oddzielnych magazynach. Ich gwiazdka czeka zapakowana, w każdej chwili gotowa do wyjazdu. Ale już w rękach Boga jest to, kiedy ją dostaną, lecz miłość ich rodzin oraz moja ojcowska troska są tam z nimi, wbrew wszelkim pierścieniom oblężenia”.

      Jeszcze tylko jedno pełne szacunku pytanie: Czy mógłbym usłyszeć kilka słów na temat samopoczucia Najjaśniejszego Pana, Króla naszego?”

      „Miłościwy Król – Bogu dzięki – cieszy się znakomitą siłą i zdrowiem. Ogarnia swoją uwagą wszystkie szczegóły wojennych wydarzeń i z mądrym, głębokim spokojem oraz niezachwianą wiarą przyjmuje każdą wiadomość, którą otrzymuje z frontu”.

      Arcyksiążę podaje mi rękę. Składam głęboki ukłon, pięknie dziękując za audiencję. Jeszcze raz spoglądam mu w oczy, ma łagodny wzrok pełen uczucia. Potem salutując, przyjmuje ode mnie słowa pożegnania. Ma na sobie prosty szary mundur, bez ozdób, tylko na kołnierzu błyszczący złoty liść dębowy feldmarszałka. Nigdy w życiu nie zapomnę tej półgodziny. Rozmawiałem z głównodowodzącym jednej z najpotężniejszej armii świata w trakcie wielkiej wojny. I tu, na tak wysokim stanowisku, w scenerii światowych dziejów ujrzałem wierne, stare serce, zatroskane o innych.

      KRAKÓW

      Kraków, styczeń 1915

      Pod opieką kapitana Roberta Michela, autora wysmakowanych powieści, jedziemy do szóstego korpusu, do Grybowa. Jedziemy drogą okrężną, bo kapitan chce nam pokazać Kraków, miasto, które teraz odetchnęło, a które jeszcze nie tak dawno słuchało zbliżających się grzmotów, a potem, coraz bardziej oddalających się armat rosyjskich. Mamy przed sobą drugą najpotężniejszą twierdzę Monarchii, pod którą w zeszłym miesiącu, w okolicy Bochni po raz trzeci załamała się ofensywa rosyjska. Potężna warownia czuwa niewzruszenie, strzegąc granic Rosji, Niemiec i Austro-Węgier. Za lasami w ciągu dnia toczy się normalne, pulsujące życie pięknego polskiego miasta. Kto widzi corso pełne ludzi, eleganckie Polki na konnym spacerze, kawiarnie wypełnione gośćmi, publiczność śpieszącą w wieczorowych strojach do teatrów, trudno mu uwierzyć, że znajduje się w twierdzy, leżącej blisko rosyjskiej granicy, w samym epicentrum wojny. Później przeniknie do miasta nastrój wojennego życia twierdzy.

      Pierwszym zwiastunem wojny jest potworne dudnienie, od którego drżą szyby w oknach i podzwaniają szklanki na stole. To bateria moździerzy jedzie ulicą z dumnym łoskotem. Koło południa maszerują oddziały. Rzuca się w oczy nowe wyposażenie, będące wynikiem doświadczeń wojennych, które zmusiło naczelne dowództwo do błyskawicznych zmian, zamiast tornistrów wygodne, mocne plecaki z brezentu, na płaszczach nieprzemakalne, cienkie jak papier, gumowe peleryny, daszki czapek mają kolor szary, a nie jak dotychczas czarny, na każdym żołnierzu grube podkolanówki, noszone na spodniach i ciepłe rękawiczki; oficerowie w mundurach polowych. Tutaj po raz pierwszy widziałem kawalerię, która zsiadłszy z koni maszerowała czwórkami w szaroniebieskich mundurach. Na ulicach wielu oficerów niemieckich. Bez względu na szarżę, prześcigają się w uprzejmości z naszymi oficerami, który pierwszy zasalutuje.

      W eleganckiej sali francuskiej Hotelu Saskiego nie widać ani jednej kobiety, czy też mężczyzny w cywilnym ubraniu. Przy obiedzie wypełniona jest automobilistami, lotnikami, niemieckimi i austro-węgierskimi oficerami sztabowymi. Na Wiśle, pod prastarym zamkiem Jagiellonów, małe wojskowe statki parowe z wojennymi banderami na masztach. Ulice pełne automobili: zupełnie nowy widok po pozbawionym samochodów Budapeszcie i Wiedniu.

1

      Jakby wszystkie zarekwirowane auta Monarchii trąbiły, dudniły i błyszczały właśnie tu, wieczorem, w ośnieżonym Krakowie.

      Deszczowa pogoda zmieniła się dzisiaj w śnieżycę. Zaśnieżeni wartownicy trwają z bagnetami na posterunku przy torach kolejowych; sprawiają wrażenie posągów wojennych, stojąc tak bez ruchu w białą noc, z puchem śniegu na czapkach i ramionach, pośród kolorowych świateł sygnalizacji. O w pół do dziesiątej wieczorem wszystko ciemnieje i cichnie. Wówczas Kraków staje się prawdziwą twierdzą. W restauracjach i kawiarniach, zgodnie z wojennym zwyczajem gasi się o tej porze światła, a gości wysyła do domu. Teatry, które mają w programie komedieSardena i Bissona, kończą spektakle o w pół do dziesiątej, władzę nad miastem obejmuje echo.

      Nocą Kraków jest rzeczywiście taki, jak go sobie wyobrażamy, ponura twierdza na granicy dwóch imperiów, wpatrzona w noc bezkresnej rosyjskiej równiny. Na każdym placu posterunek, zza rogów wyłaniają się patrole, szeregowcy na chodnikach po obu stronach ulicy, a oficer samotnie pośrodku jezdni. Kroczą w milczeniu pod murami starych polskich pałaców pośród cichego sypania śniegu, w naciągniętych na głowę kapturach. Ich broń połyskuje w świetle latarń, wśród pochylonych ku ulicy ciemnych kamiennych przypór, pod żółto błyszczącymi oknami wielkopańskich domów – wszystko niby bajeczna nocna scena z jakiejś rycerskiej powieści. Kilku oficerówLegionów Polskich w wiernie odtworzonych według dawnych wzorów historycznych rogatywkach z rozetamidopełniają nastroju średniowiecznego dziedzińca zamku. Jeszcze parę ulic, parę zakrętów i krakowska noc rozczarowuje nagle nowoczesnością. Wokół budynków komendy wojskowej ruch, życie. W oknach biurowe lampy z zielonymi kloszami. Elektryczne światło opromienia spadające płatki śniegu, a reflektory aut przecinają biały pałac długimi, podwójnymi strumieniami jeszcze bielszego światła.

      Widoma, styczeń 1915

      Dzisiaj jesteśmy w Rosji. Krótka wycieczka z Krakowa, by pochodzić trochę po ziemi rosyjskiej, zobaczyć jej skrawek. Najpierw trzeba przedostać się przez teren krakowskiej twierdzy. Na tej ziemi, zrujnowanej w promieniu wielu kilometrów, przebudowanej, przekopanej, karczowanej mozolną pracą dziesiątków tysięcy rąk, na tej ziemi pociętej drutem kolczastym wszystko jest tajemnicą. Wśród wyciętych lasów głębokie rowy, wkopane w ziemię koszary, podziemne tunele, lochy ryte w zboczach wzgórz, setki kominów i rur wentylacyjnych, wystających z uprawnych pól, na pierwszy

Скачать книгу