Spisek Założycielski Historia jednego morderstwa. Piotr Wroński
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Spisek Założycielski Historia jednego morderstwa - Piotr Wroński страница 6
W lokalu było pusto. Gdy weszliśmy, był tam tylko jeden gość. Facet zresztą szybko zapłacił i wyszedł. Wanin wybrał stolik w końcu sali, dyskretny. Usiadł tak, by widzieć cały lokal i wejście. Mnie wskazał miejsce po swojej prawej stronie, bokiem do drzwi. – Pusto – zauważyłem. – I dobrze – powiedział Rosjanin, studiując menu. – Lepiej, gdy siedzą w domach po pracy. Niemieckie spotkania przy piwie źle się kończą. Dla nich samych. Zdecydowaliście się na coś? – zakończył pytaniem. Niezbyt wiedziałem, co wybrać, a menu było tylko po niemiecku, więc poprosiłem Wanina, by zamówił i dla mnie. – Zaczniemy od piwa, a potem kurczak wienerwaldzki z frytkami – zdecydował i skinął na kelnera. Zamówił po niemiecku. Za chwilę dostaliśmy litrowe kufle i tradycyjny brot mit schmalz. Wypiliśmy łyk za spotkanie. – Jestem Siergiej. Dajmy pokój z towarzyszami. Będziemy pracować razem w Warszawie. Przenoszą mnie w przyszłym tygodniu. Dyrektor Zdzisław przygotował już oficjalne spotkanie. Ja jednak lubiem nieoficjalno najpierw – powiedział i wypił kolejny łyk. Przedstawiłem się imieniem. Nic nie było przypadkowe. Zrozumiałem, że moje zarządzanie Grupą „D” musiało być uzgodnione z KGB, które przecież zarządzało tą grupą w rzeczywistości. – Wiesz już, że rabotaju w trochę innej dziedzinie niż dyplomacja. V Zarząd Główny. Spotkałeś się już z naszymi kilkakrotnie na Rakowieckiej. – Rzeczywiście, przypomniałem sobie kilka roboczych szkoleń ze specami od sekt z KGB. Były to spotkania czysto informacyjne. – Pamiętam i mile je wspominam – odpowiedziałem i postanowiłem przejąć inicjatywę: – Ja też lubię nieoficjalnie, ale może lepiej byłoby o sprawach służbowych porozmawiać w biurze? Unikniemy wtedy niepotrzebnych skojarzeń i błędnych ocen. Ja, Siergieju, tak jak i pewnie ty, mam swoje przepisy oraz zasady, które muszę wypełniać, czy tego chcę, czy nie. Obaj jesteśmy oficerami, jak sądzę, czego nie ukrywam, bo spodziewam się, że wiesz o mnie dużo, i obaj podlegamy tym samym ograniczeniom – przerwałem, bo kelner wniósł koszyczki z chrupiącymi kawałkami kurczaka w złocistej panierce i duże rumiane frytki w kamiennej miseczce. Do tego podał zestaw sosów: chrzanowy, barbecue oraz ketchup. Prawie, jak na Zachodzie – skomentował Siergiej. – Chodzi tylko o to „prawie”. Jak zawsze – dodał z uśmiechem, a ja kontynuowałem: Oczywiście, że bez was sobie nie poradzimy. Szczególnie teraz, kiedy mój kraj jest powoli opanowywany przez głupotę sterowaną z zewnątrz. Bez pomocy ZSRR trudno będzie nam ich wszystkich zneutralizować. Tym bardziej, że sępów naokoło coraz więcej. Istnieją jednak pewne ograniczenia. Na przykład lojalność wobec mojej instytucji i przełożonych. Podobnie jak u ciebie, Siergieju, ty też musisz być przede wszystkim lojalny. Kocham swój kraj. Uważam, że ocali go tylko socjalizm i partnerstwo, głęboka przyjaźń z ZSRR. Temu służę i będę służył z całego serca, bo to jest jedyny sposób na lepsze życie moje i mojej rodziny – zaczerpnąłem powietrza, a Wanin wykorzystał to: – Jedz, bo ci wystygnie. Ach, wy, Paliaki, Paliaki! – zaśmiał się – gadacie, a dobre jedzenie stygnie i w końcu pozostajecie głodne albo niezadowolone. Od razu szarże, powstania, blizny. Tu trzeba spokojnie. Słuchaj, możemy zjeść, poopowiadać szutki i wrócić do pokojów. W Warszawie spotkamy się ze dwa razy oficjalnie, powymieniamy pisma, prośby i zapytania. Zajęci taką biurokracją obserwować będziemy, jak twoja ojczyzna wpada w totalny chaos i bezhołowie. Ludzie dzielą się, kłócą, czekając, aż ktoś przyjdzie i zamiecie cały ten bałagan. Nie obrażaj się. My, Rosjanie… ludzie radzieccy – poprawił się – dobrze znamy własne obowiązki wobec naszej socjalistycznej familji. – Zabrzmiało groźnie i Rosjanin to spostrzegł. – Nie nerwujsia. Nikt ci w karierze nie zaszkodzi, a może tylko pomóc. – Potrząsnąłem głową. – Nie oto mi chodzi. Po prostu ta rozmowa przypomina mi… – Twoje rozmowy z figurantami – przerwał mi Siergiej, a ja mimowolnie skinąłem głową. Nie mam zamiaru cię werbować. Nie werbuje się przecież oddanych towarzyszy – nie potrafił ukryć ironii. – Będziemy jednak blisko kooperować. Wiele lat ja zajmował się Kościołem katolickim. Kierowałem nawet Wydziałem IV Piątego Zarządu. Od roku kieruję robotami Grupy „D”. Jesteś więc moim podwładnym, w pewnym sensie. Oba działamy dla dobra naszych krajów i mogę cię zapewnić, że nigdy nie zażądam od ciebie czegoś, co zaszkodziłoby twojej socjalistycznej ojczyźnie i naszemu sojuszowi – zaakcentował przymiotnik „socjalistycznej” wyjątkowo mocno. – Zgadzasz się przecież, że tylko nasz socjalistyczny blok jest w stanie zapewnić właściwy rozwój twojemu krajowi. Tylko razem przezwyciężymy chwilowe trudności. – Oczywiście – potwierdziłem. – To nie podlega dyskusji. Siergiej uśmiechnął się szeroko. – Widzisz więc, ile mamy wspólnego. Chcemy wam pomóc, ale wy też musicie być konsekwentni. Nikt nie dąży do konfrontacji, ale ona nastąpi – przypomniały mi się słowa dyrektora – i jest nieunikniona. Tak mówił Marks. O tym pisał Lenin. Będzie o wiele lepiej, gdy rozwiążecie to sami, bo druga Czechosłowacja może być ostatnią. To już są inne czasy. Obawiam się też, że w razie czego wielu twoich kolegów z ministerstwa opowie się po innej stronie. Może nie z twojego departamentu, może większość służby stanie za nami, ale nie wszyscy. Wy nie lubicie obcych u siebie. I to jest główny powód naszej rozmowy. Musimy współpracować nawet wbrew niektórym naszym przełożonym. Orientujesz się, że w waszym KC są tarcia, i w naszym też. Breżniew jest bardzo chory. Walka o schedę bywa bardzo krwawa i jest okazją dla różnych pseudoreformatorów, którym wydaje się, że połączą kapitalizm z socjalizmem i w ten sposób stworzą ustrój idealny, w którym prywaciarze będą się przejmować losem klasy robotniczej i nie interesować większym zyskiem, a raboczije będą pracować na nich, płacić na nich i jeszcze cieszyć się, że zrobiły im dobrze. Tylko ten, kto jest twardszy, zdecydowany, wygra. Wierzysz w Boga? – spytał nieoczekiwanie, a mnie zrobiło się nagle nieswojo. Czyżby rozczarował się mną? – Oczywiście że nie!” – odpowiedziałem zdecydowanie. Nieprawda! – zaprzeczył. – Wierzysz. Tylko nie potrafisz zdefiniować swojego Boga. Każdy wierzy. I ty, i ja. Inaczej nie robilibyśmy tego, co robimy. Nawet jeśli robimy to dla pieniędzy, lepszego żywota, to i tak jakaś wiara nas prowadzi, i dlatego robimy to dobrze. Nie pasuje ci pojęcie boga? Identyfikujesz go z instytucją, którą zwalczasz. Rytuałem, którego twój Bóg nie wymaga. Jednak fascynuje cię absolutne oddanie idei. Lojalność za wszelką cenę. Też nie możesz się pogodzić z heretykami. Ja praczitał to w twojej analizie. Ty pisał o wykorzystaniu odstępców i reformatorów. Wprowadzeniu w środek zamętu, który może rozsadzić ich od wewnątrz. Pomysł dobry. Pamiętaj jednak, że każda idea niesiona jest, reklamowana oraz kompromitowana przez ludzi. Kościół to nie zapadnyj