Rozmowy z niewierzącym. Papież Franciszek
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rozmowy z niewierzącym - Papież Franciszek страница 2
Kościoła katolickiego nie mogła ominąć tak znacząca próba. Intelektualne przewartościowanie nowoczesności odwołuje się bowiem do wolności, która stanowi cywilizacyjne podwaliny współczesnej Europy. Stąd bierze się doniosłe znaczenie encykliki.
Zaskakujące jest to, że Sobór Watykański II nie podjął tematu wiary. Zaproponował on jednak wyraźne otwarcie się na dialog Kościoła z nowoczesnością. Gdyby Sobór wyszedł wówczas od niepoznawalności „absolutów”, wykonałby błędny krok.
Papież Franciszek wybrał natomiast tradycyjną drogę. A fakt, że encyklika została przygotowana przez papieża Ratzingera, jest interesujący dla niewielu osób, może z wyjątkiem historyków bacznie śledzących losy papieży. Franciszek zmodyfikował w kilku punktach szkic tekstu przekazany mu przez poprzednika na urzędzie, zatem to właśnie on odpowiada za jego formę jako papież i biskup Rzymu. Tak więc dyskusja zostaje otwarta.
Zauważyć należy, że wraz z publikacją encykliki papież ogłosił kanonizację Jana XXIII i Jana Pawła II. Pierwszy z nich przygotował grunt pod Sobór Watykański II i przekazał biskupom poszczególne problematyczne kwestie do zbadania, drugi zaś, jeśli nie wyhamował tego procesu, to przynajmniej go nie kontynuował.
Jak na tle tego wszystkiego wygląda Jorge Mario Bergoglio? Chcę odpowiedzieć na to pytanie z pozycji osoby niewierzącej, która jednak bez uprzedzeń stara się wyjaśnić kwestie dotyczące każdego z nas.
Religijnymi i kulturowymi bohaterami encykliki są: biblijny Bóg i Jego relacja z Abrahamem; Mojżesz jako mediator pomiędzy Bogiem a ludem Izraela; Ewangelia apostoła Jana; poglądy Pawła i Augustyna.
Uważam za fakt szczególny to, że papież Franciszek opiera zdecydowaną część swego dokumentu na czwartej Ewangelii, której powstanie przypisuje się bez cienia wątpliwości jednemu z apostołów. Znawcy Nowego Testamentu określają czas powstania tych dokumentów między czwartą a szóstą dekadą po narodzeniu Chrystusa. Pierwsza powstała Ewangelia Marka, następnie między 40 a 50 rokiem powstały Ewangelie Mateusza i Łukasza. Ewangelia Jana powstała zaś między 60 a 70 rokiem po narodzeniu Chrystusa. Jezus umarł, mając około 33 lat. Jeżeli autor Ewangelii według świętego Jana był apostołem, to napisał dokument mając około 80-90 lat. Rachunek ten sprawia, że taki scenariusz wydaje się mało prawdopodobny.
Zarówno Jan, jak i Marek nie dostarczają żadnych informacji na temat narodzin i dzieciństwa Jezusa. Nie ma w ich Ewangeliach wzmianek o Betlejem, o Józefie i Marii, nie ma Gwiazdy Betlejemskiej, pasterzy czuwających przy żłóbku ani Trzech Mędrców ze Wschodu; nie ma ucieczki do Egiptu ani rzezi niewiniątek.
Ewangelia Jana zaczyna się od prorockich i poetyckich strof: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga – i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko zaistniało dzięki Niemu. Bez Niego zaś nic nie zaistniało. To, co zaistniało, w Nim było życiem. A życie to było światłością dla ludzi. (…) Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy przychodzi na świat. Na świecie było Słowo, świat dzięki Niemu zaistniał, lecz świat Go nie rozpoznał. Przyszło do swojej własności, lecz swoi Go nie przyjęli. Tych zaś, którzy Je przyjęli, obdarzyło mocą, aby się stali dziećmi Bożymi. To są ci, którzy wierzą w Jego imię” (J 1,1-4; 9-12)2.
I wreszcie kluczowy moment: „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. Oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, którą jako Jednorodzony, pełen łaski i prawdy, ma od Ojca. (…) Mojżesz bowiem przekazał Prawo, a łaska i prawda zaistniały przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział; Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, On nam Go objawił” (J 1,14, 17-18).
Zatem dla ewangelisty Jana Jezus jest Słowem, które stało się Ciałem. Ta kwestia, z teologicznego punktu widzenia, jest dosyć delikatna. Nikt nie zna Boga inaczej niż tylko przez Jednorodzonego, który stał się ciałem i przyszedł do naszych domów, do domów tych, którzy go przyjęli. Ale jeżeli stał się ciałem, to z pewnością nie zrobił tego tylko pozornie, lecz realnie, nie założył przecież ubrania i nie przyjął człowieczeństwa tylko na niby, pozostając Bogiem. Jeżeli stał się ciałem, to wziął na siebie także ludzkie troski, radości i pragnienia. Według pozostałych trzech ewangelistów, tuż po przyjęciu chrztu w wodach Jordanu, oddalił się na 40 dni na pustynię, by być kuszonym przez diabła i wystawić się w ten sposób na próbę. Fakt, że wyszedł zwycięsko z tej próby, wynika z jego walki z pokusami; ludzie zazwyczaj przegrywają tego rodzaju konfrontacje, po czym żałują swoich porażek, ponownie przegrywają i ponownie żałują, pokładając ufność w Boże miłosierdzie. Święci natomiast zazwyczaj wychodzą zwycięsko z podobnych prób, a Jezus – jak mówią Ewangelie – wygrał z pokusami i odsunął od siebie diabła. Ale jeżeli miał ludzką naturę, to przecież ludzkie pragnienia w Nim pozostały, tak jak pozostała miłość do siebie samego wraz z miłością do bliźnich.
Jezus spróbował dokonać cudu polegającego na tym, by miłość, jaką był obdarzany, kierować nie ku sobie samemu, lecz ku innym, dlatego nawet swoim uczniom zalecał, by kochali każdego bliźniego jak siebie samego. Jak siebie samego. Oznacza to, że miłość bliźniego nie usuwa miłości własnej, lecz niejako wznieść się musi na ten sam poziom.
Zresztą fakt, że Jezus kochał siebie samego, wynika z całej serii zdarzeń, które w Ewangelii Marka są ledwie wspomniane, za to zostały szczegółowo opisane w Ewangelii Mateusza. Pewnego dnia Jezus przemawiał do ludzi w jednym z domów w Kafarnaum, kiedy gospodarz domu podszedł do Niego, mówiąc, że na zewnątrz są Jego matka i bracia (po raz pierwszy w Ewangelii następuje odniesienie do braci), którzy chcieli Go zobaczyć. Jezus wysłuchał gospodarza i wyciągnąwszy rękę w stronę obecnych uczniów, odrzekł: „Właśnie oni są moją matką i moimi braćmi” (Mt 12,49).
W innej sytuacji Jezus zwraca się do uczniów, którzy za Nim podążają, tymi słowami: „Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, lecz bardziej miłuje swojego ojca i matkę, żonę i dzieci, braci i siostry, a także swoje życie, nie może być moim uczniem” (Łk 14, 26).
I jeszcze jedno zdarzenie, opisane przez Mateusza i Łukasza: „Do innego rzekł: »Pójdź za Mną«. Lecz ten odpowiedział: »Panie, pozwól mi najpierw odejść i pogrzebać mojego ojca«. Odrzekł mu: »Niech umarli grzebią swoich umarłych. Ty zaś idź i głoś królestwo niebieskie«” (Łk 9,59-60; por. Mt 8,21-22).
Gdybyśmy w kontekście tych zdarzeń mówili o tak zwanej zwykłej osobie, a nie o tym, który był (lub uważał, że był) synem Boga, pomyślelibyśmy, że mamy przed sobą narcyza do entej potęgi. Dlatego pojawia się usprawiedliwiona wątpliwość: mówimy o Synu Bożym czy o Synu Człowieczym? I jaka jest interpretacja przywołanych fragmentów Ewangelii przez Kościół, który sam teksty te uznaje za dokumenty ważne i wiarygodne?
Dodam kolejny obraz zaczerpnięty z Ewangelii, które stanowią przecież dowód potwierdzający historyczne istnienie Jezusa. Po roku nauczania uczniów, Jezus zadał tym, którzy stanowili „magiczny krąg Jego wiernych”, takie oto pytanie: „A według was, kim jestem?” (Mt 16,15).
Różne były odpowiedzi uczniów. Jedni rzekli, że jest Janem Chrzcicielem, inni, że Eliaszem, Jeremiaszem lub którymś z proroków. Tylko jeden z nich, Piotr, odrzekł: „Ty jesteś Chrystusem, Synem Boga żywego” (Mt 16,16). Przy czym Jezus, mówiąc
2
Cytaty biblijne wg: Pismo Święte Nowego Testamentu i Psalmy, przekład z języków oryginalnych z komentarzem, Edycja Świętego Pawła 2005.