Rozmowy z niewierzącym. Papież Franciszek
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rozmowy z niewierzącym - Papież Franciszek страница 5
Dzięki temu osobistemu doświadczeniu wiary przeżytej w Kościele mogę swobodnie wysłuchać Pana pytań i próbować, razem z Panem, szukać dróg, które przynajmniej na pewnych odcinkach moglibyśmy pokonać razem.
Proszę mi wybaczyć, że nie idę tu krok po kroku za argumentami wyłożonymi przez Pana w artykule wstępnym z 7 lipca. Wydaje mi się bardziej owocne – a przynajmniej, w moim przekonaniu, bardziej odpowiednie – zajęcie się w pewnym sensie tym, co jest sednem Pana uwag. Pomijam więc całkowicie metodę wykładu encykliki, w której dostrzega Pan brak części poświęconej doświadczeniu historycznemu Jezusa z Nazaretu.
Zauważam jedynie, na wstępie, że tego typu analiza nie jest drugorzędna. Chodzi bowiem o to, by – zgodnie zresztą z logiką leżącą u podstaw wewnętrznej struktury encykliki – skupić uwagę na znaczeniu tego, co Jezus powiedział i uczynił, a tym samym, ostatecznie, na tym, kim Jezus dla nas był i jest. Listy świętego Pawła i Ewangelia według świętego Jana, do których w szczególny sposób nawiązuje encyklika, oparte są bowiem na trwałym fundamencie mesjańskiej posługi Jezusa z Nazaretu, której kulminacją jest Pascha, przejście od śmierci do zmartwychwstania.
Powiedziałbym zatem, że z Jezusem trzeba się konfrontować w konkrecie i przy całej szorstkości Jego ziemskiego życia, zgodnie z tym, co nam o Nim mówi zwłaszcza najstarsza z Ewangelii. „Zgorszenie”, które było wywoływane przez słowa i czyny Jezusa, wynikało z Jego nadzwyczajnej „władzy” – znaczenie tego słowa, występującego już w Ewangelii Marka, nie jest łatwo oddać po włosku. W języku greckim termin ten brzmi exousìa i wskazuje na to, co „pochodzi z istnienia”, na to, kim się jest. Nie chodzi więc o coś zewnętrznego lub wymuszonego, lecz o coś, co emanuje z wnętrza i samo się narzuca. Jezus faktycznie wywiera na ludziach głębokie wrażenie, zaskakuje, przemienia ze względu na – On sam to mówi – swoją więź z Bogiem, którego nazywa poufale Abba, a który daje Mu ową „władzę”, by posłużył się nią dla dobra ludzi.
Tak więc Jezus naucza jako „ktoś, kto ma władzę”, uzdrawia, powołuje uczniów, by za Nim szli, przebacza… Są to rzeczy, które w Starym Testamencie należą do Boga i tylko do Niego. Pytanie, które wielokrotnie powtarza się w Ewangelii Marka i odnosi się do tożsamości Jezusa: „Kim jest ten, który…?”, rodzi się ze stwierdzenia, że chodzi o władzę różną od tej znanej w świecie, chodzi o władzę, której celem nie jest panowanie nad innymi, ale służenie im, danie im wolności i pełni życia. I to nawet za cenę narażenia własnego życia, kosztem niezrozumienia, zdrady, odrzucenia, aż po wyrok śmierci, aż po opuszczenie, w jakim Jezus się znalazł na krzyżu. Lecz Jezus pozostaje wierny Bogu, aż do końca.
I właśnie wtedy – jak woła rzymski setnik przy krzyżu w Ewangelii świętego Marka – Jezus paradoksalnie objawia, że jest Synem Boga! Synem Boga, który jest miłością i chce całym sobą, aby każdy człowiek odkrył, że jest Jego prawdziwym dzieckiem i według tego żył. W wierze chrześcijańskiej poświadczone jest to przez fakt, że Jezus zmartwychwstał – nie po to, by zatriumfować nad tymi, którzy Go odrzucili, lecz by zaświadczyć, że miłość Boga jest silniejsza od śmierci, że przebaczenie Boga jest większe od wszelkiego grzechu i że warto poświęcić własne życie, by dać świadectwo o tym ogromnym darze.
Wiara chrześcijańska mówi, że Jezus jest Synem Bożym, który przyszedł na świat, by dać swoje życie, ażeby wszystkim otworzyć drogę miłości. Ma Pan zatem rację, Szanowny Panie Doktorze, kiedy widzi Pan we wcieleniu Syna Bożego podstawę wiary chrześcijańskiej. Już Tertulian pisał, że caro cardo salutis, „ciało (Chrystusa) jest podstawą zbawienia”. Wcielenie, a więc fakt, że Syn Boży przyjął nasze ciało i dzielił radości i cierpienia, zwycięstwa i porażki naszej egzystencji, aż po okrzyk na krzyżu, przeżywając wszystko w miłości i wierności wobec Abba, jest świadectwem niewiarygodnej miłości Boga do każdego człowieka, nieocenionej wartości, jaką Bóg przyznaje każdemu z nas.
Dlatego każdy z nas jest powołany do tego, by przyjąć perspektywę i wybór miłości Jezusa, by zagłębić się w Jego sposób bycia, myślenia i działania. To jest wiara, ze wszystkimi jej wyrazami, szczegółowo opisanymi w encyklice.
W tym samym artykule pyta mnie Pan, jak należy rozumieć oryginalność wiary chrześcijańskiej, która opiera się właśnie na wcieleniu Syna Bożego, w stosunku do innych religii, które koncentrują się na absolutnej transcendencji Boga.
Powiedziałbym, że oryginalność chrześcijaństwa polega właśnie na tym, że wiara daje nam udział w relacji Jezusa z Bogiem, który jest Abba, i w świetle tego – w relacji, którą Bóg ma ze wszystkimi innymi ludźmi, także z nieprzyjaciółmi, w imię swej miłości. Innymi słowy, synostwo Jezusa, jak przedstawia je nam wiara chrześcijańska, nie zostało objawione po to, by podkreślić niemożliwą do pokonania przepaść między Jezusem i wszystkimi innymi ludźmi, lecz by nam powiedzieć, że w Nim wszyscy jesteśmy powołani, by być dziećmi jednego Ojca i swoimi braćmi. Wyjątkowość Jezusa służy porozumieniu, nie zaś wykluczeniu. Wynika z tego również – co nie jest błahostką – podział na sferę religijną i sferę polityczną, usankcjonowany przez zasadę „oddawania Bogu tego, co należy do Boga, a Cezarowi tego, co należy do Cezara”, którą Jezus głosił i na której mozolnie budowana była historia Zachodu. Kościół jest bowiem powołany do bycia zaczynem i solą Ewangelii, czyli do szerzenia przekazu o miłości i miłosierdziu Boga, które obejmują wszystkich ludzi i wskazują na nadprzyrodzony i ostateczny cel naszego przeznaczenia. Do społeczności obywatelskiej i politycznej należy zaś trudne zadanie kształtowania i urzeczywistniania życia coraz bardziej godnego człowieka – w sprawiedliwości i solidarności, w poszanowaniu prawa i w pokoju.
Dla osoby żyjącej wiarą chrześcijańską nie oznacza to ucieczki od świata czy dążenia do jakiegokolwiek typu hegemonii, lecz służbę konkretnemu człowiekowi i wszystkim ludziom, począwszy od peryferii dziejów, i z zachowaniem jasnego światła nadziei, która nakazuje czynić dobro mimo wszystko i patrząc zawsze przed siebie.
Pyta mnie Pan również, na zakończenie swojego pierwszego artykułu, co można powiedzieć braciom Żydom na temat obietnicy, którą uczynił im Bóg: czy okazała się ona całkiem zwodnicza? Jest to – proszę mi wierzyć – pytanie, które ma dla nas, chrześcijan, radykalne znaczenie, ponieważ z pomocą Boga, przede wszystkim począwszy od Soboru Watykańskiego II, odkryliśmy na nowo, że naród żydowski jest dla nas wciąż świętym korzeniem, z którego wyrósł Jezus. Ja również, w przyjaźni z braćmi Żydami, którą pielęgnowałem przez wszystkie lata spędzone w Argentynie, wielokrotnie zadawałem Bogu takie pytania w modlitwie; zwłaszcza wtedy, gdy na myśl nasuwały się straszliwe doświadczenia Szoah. Mogę Panu powiedzieć, podobnie jak czynił to Paweł Apostoł, że Bóg nigdy nie przestał być wierny Przymierzu zawartemu z Izraelem i że pośród straszliwych prób tych stuleci Żydzi zachowali swoją wiarę w Boga. Za ten fakt nigdy nie będziemy w stanie być im wystarczająco wdzięczni, ani jako Kościół, ani jako ludzkość. Oni też, właśnie trwając w wierze w Boga Przymierza, przypominają wszystkim, również nam, chrześcijanom, że jako pielgrzymi wciąż oczekujemy na powrót Pana. Dlatego zawsze musimy być na Niego otwarci i nigdy nie możemy kryć się za tym, co już osiągnęliśmy.
Tak dochodzę do trzech pytań, które zadał mi Pan w artykule z 7 sierpnia. Wydaje mi się, że w pierwszych dwóch tym, co leży Panu na sercu, jest zrozumienie nastawienia Kościoła do osób niepodzielających wiary w Jezusa. Przede wszystkim pyta mnie Pan, czy Bóg chrześcijan przebacza tym, którzy nie wierzą i nie szukają wiary. Przyjmując, że