Przystanek w Madrycie. Ким Лоренс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Przystanek w Madrycie - Ким Лоренс страница 5
Emilio delikatnie położył rękę na plecach Megan, a gdy spojrzała na niego z furią w oczach, szepnął jej prosto w ucho, że godzi się na jej cenę.
Megan zarumieniła się na to i wypaliła:
– Przecież wiesz, że nie mówiłam poważnie.
– Zatem nie powinnaś składać niepoważnych propozycji. Przepraszam, Rosanno, zachowujemy się niestosownie.
Oburzona Megan milczała, nie wiedząc, co powiedzieć.
– W porządku. Jakie macie plany? Romantyczny weekend we dwoje za granicą?
– Nie jesteśmy razem – zaprotestowała Megan poniewczasie.
Niezrażony tym Emilio pomasował czułym gestem jej napięty kark, po czym lekko uniósł kciukiem brodę.
– Jesteś dziwnie zdenerwowana, querida – zauważył z troską. – Cała drżysz.
– No właśnie, ciekawa jestem dlaczego – odparowała.
Ta ironiczna odpowiedź pobudziła go do wybuchu śmiechu. Jego ręka zsunęła się z pleców na jędrny pośladek Megan. Intymna poufałość tego gestu wyzwoliła w niej falę dzikiego pożądania.
– Megan zamierzała dziś wracać do domu, ale wszystko wskazuje na to, że zostanie ze mną trochę dłużej.
– A to pech – bąknęła Rosanna ze współczuciem.
– Dla mnie szczęście – odparł Emilio z uśmieszkiem.
– Czy wy dwoje od dawna się znacie…?
– Nie… my nie… On żartuje – jąkała nieporadnie Megan. Na twarzy Rosanny malowało się coraz większe rozbawienie.
– Jesteśmy parą dobrych przyjaciół – Emilio przyszedł jej na ratunek, lecz jego ton wskazywał, że to tylko słowa.
Megan chciała zaprzeczyć, ale położył palec na jej ustach i niskim zmysłowym głosem poprosił, by się uspokoiła.
– Rosanna rozumie i nie powie nikomu – dodał, odgarniając jej z twarzy kosmyk włosów.
Megan przełknęła z trudem, walcząc o zachowanie pozorów spokoju i opanowania. Serce waliło jej jak młotem. Wpatrywała się w Emilia jak zaczarowana. Nie zabrał ręki, lecz musnął płatek jej ucha, jakby podziwiał bursztynowe kolczyki w złotej oprawie. Czarne oczy ocienione gęstymi rzęsami wpatrzyły się w zagłębienie, gdzie pod porcelanową skórą wyraźnie drgał jej przyspieszony puls.
Resztki poczucia winy z powodu wykorzystania tej sytuacji bez grama skrupułów już dawno się ulotniły. Długo na to czekał, ale Megan Armstrong miała w końcu należeć do niego. Zamierzał zapomnieć o wszystkich mężczyznach, z którymi była przed nim, i rozkoszować się każdą spędzoną z nią chwilą.
Niemal jej nie dotykał, ale sama możliwość kontaktu sprawiała, że Megan drżała jak osika. Zastygła, przestraszona bezmiarem żądzy, jaka ją opanowała.
Spuściła wzrok i powtarzała sobie w duchu, że niedługo będzie się z tego wszystkiego śmiała.
– Podobają mi się – powiedział Emilio, muskając delikatną skórę za jej uchem. Kobiece czasopisma nie kłamały, to była sfera erogenna, uświadomiła sobie w przypływie paniki. Musiała się szybko ratować.
Zamierzała odsunąć jego dłoń, ale zamiast tego splotła z nim palce.
– Należały do mojej mamy.
Nieoczekiwanie jej oczy napełniły się łzami. Nie posiadała zbyt wielu pamiątek po matce; oprócz kolczyków jedynie zegarek i zniszczoną, niewyraźną fotografię, którą nosiła zawsze w portfelu. Przedstawiała mamę z maleńką Megan w ramionach.
– Pasują do koloru twoich złotych oczu. Czy twoja mama miała takie same? – Dźwięk jego głosu opływał ją jak ciepły miód.
Zainteresowanie Emilia nie może być szczere, powtarzała sobie. To tylko gra na użytek Rosanny, podobnie jak pocałunki.
– Tak… jestem do niej podobna.
– W takim razie była piękną kobietą.
Twarz Emilia wyrażała szczerość, ale przecież można było mu ufać podobnie jak politykowi ubiegającemu się o reelekcję. Nie wolno jej o tym zapominać.
– Miło mi było cię zobaczyć, ale jestem już naprawdę spóźniona – zwróciła się do Rosanny.
– Mnie także było miło, Megan. Philip często o tobie wspomina.
– Masz kontakty z Philipem?
Na twarzy Rosanny pojawił się wyraz skonsternowania. Zanim zdążyła odpowiedzieć, Emilio włączył się zdecydowanie.
– Przykro mi, moje panie, ale dlatego właśnie dochodzi do opóźnień – rzekł, postukując znacząco w tarczę zegarka. – Za dużo mówicie. – Cmoknął Rosannę w policzek i pociągnął Megan za sobą w stronę wyjścia.
– Co ty wyprawiasz? – syknęła, usiłując mu się wyrwać.
– Ratuję cię z niezręcznej sytuacji.
Zdołała się uwolnić dopiero wtedy, gdy wyszli przed zatłoczony terminal.
– Którą sam stworzyłeś. Do widzenia.
Przyglądał jej się przez chwilę, po czym rzekł, wzdychając:
– Posłuchaj, możemy tu stać i jeszcze długo debatować, ale prawda jest taka, że powinnaś skorzystać z propozycji podwiezienia cię do miasta, bo alternatywą jest wielogodzinne oczekiwanie na taksówkę. – Wskazał wijące się kolejki przed pustymi stanowiskami. – Wierzę, że jesteś osobą praktyczną. A ponadto obiecałem twojemu ojcu, że się tobą zajmę.
– I zawsze dotrzymujesz słowa?
– Boli mnie, że zdajesz się w to wątpić. – Umilkł, obserwując, jak Megan walczy ze sobą. – Rzecz jasna, jeżeli z jakiejś przyczyny obawiasz się wsiąść do mojego samochodu, to… – zawiesił głos.
– Co za bzdura – wypaliła, unosząc wojowniczo podbródek.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Zła na siebie, że pozwoliła mu się wmanewrować w podwiezienie, bo nawet dziecko przejrzałoby jego taktykę, siedziała w zaciętym milczeniu, podczas gdy Emilio z trudem przedzierał się przez korki w okolicy lotniska.
– Należą mi się przeprosiny – odezwała się nagle.
– Tak? A za co? – spytał ze szczerym zaciekawieniem.