Zatraceni w rozkoszy. Jillian Burns

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zatraceni w rozkoszy - Jillian Burns страница 6

Zatraceni w rozkoszy - Jillian Burns

Скачать книгу

w guarani. On zaś usłyszał tylko kilka słów. Ale wśród nich pojawiło się jedno słowo w języku hiszpańskim: Americano.

      Muszą zawrócić. Miał nadzieję, że niedaleko, bo nie zdążą na helikopter. Potem sobie uświadomił, co jeszcze słyszał w oddali. Szum wody. Znaleźli się bliżej Rio Bermejo, niż sądził. Dzięki wytrzymałości Gabby mają niezły czas, choć przez większą część popołudnia buzia jej się nie zamykała. Chyba nie miała świadomości, że mówi na głos. Ale jemu, o dziwo, wcale to nie przeszkadzało. Lubił słuchać jej głosu, opowieści o rodzinie.

      Przeglądając w myślach mapę, którą studiował w samolocie, próbował ocenić odległość dzielącą ich od rzeki. Gdyby jeszcze tego wieczoru mogli nią popłynąć! Tyle że nie chciał podróżować nocą. Oświetlając sobie drogę, sami zdradziliby wrogom swą pozycję.

      Zanim jednak zacznie się tym martwić, muszą zrobić wszystko, by nie odkryli ich ci, którzy pytali o Americano. Powoli zdjął rękę z ust Gabby, wysunął broń z kabury i pokazał Gabby, by została na miejscu.

      Starając się iść cicho, zbliżył się na skraj polany. Stanął za drzewem i wyjął lornetkę, przez którą dojrzał rolnika w kapeluszu z szerokim rondem, który prowadził woła. Nie widział nikogo innego. Zmierzch zapadał szybko. Potem na skraju obrazu dostrzegł jakiś cień. Dwie postaci. Ci ludzie byli uzbrojeni i kierowali się w ich stronę.

      Gdy zawrócił, Gabby stała tam, gdzie ją zostawił, przerażona jak sarna oślepiona światłami samochodu. A jednak nie panikowała. Słuchała jego poleceń.

      Wiedząc, jak niesie się głos, szepnął jej do ucha:

      – Zawracamy. Idziemy ścieżką, którą wydeptałem. Staraj się iść szybko i jak najciszej. W porządku?

      Jej oddech był płytki, ale kiwnęła głową. Clay szedł za nią, zacierając ślady. Jeśli szczęście im dopisze, ścigający ich ludzie nie znajdą szlaku. Po dziesięciu minutach marszu las pochłonęła ciemność i Clay wyjął latarkę. Świecił tylko pod nogi, mimo to miał wrażenie, że zdradza porywaczom ich pozycję. Raptem usłyszał szelest liści za plecami. Zgasił latarkę i pociągnął Gabby na bok. Znów zakrył jej usta, trzymał ją przy sobie i czekał.

      Skrzeczały żaby. Cykały świerszcze. Pohukiwała sowa. Szelest się zbliżał. Światło latarek porywaczy ledwie ich omijało. Gabby mocniej go objęła. Clay trzymał broń, zwolnił oddech, szykował się do strzału.

      Bandyci minęli ich ledwie centymetry obok. Po chwili odgłosy ich kroków ucichły. Teraz Clay usłyszał oddech Gabby, poczuł jej piersi. Uniosła się na palcach i musnęła wargami jego usta. Ani drgnął. Była drobna, sięgała mu ledwie do ramienia, ale jej ciało było bujne i kobiece.

      Tętno mu przyspieszyło, już miał erekcję.

      Nie rób tego. Opuścił ręce, cofnął się. Zacisnął powieki, nabrał głęboko powietrza. Jego misja polega na uratowaniu zakładników. Tylko o tym powinien myśleć. Żeby wydostać Gabby z Paragwaju całą. Nie o tym, by ją całować. I na pewno nie o tym, że chciałby dotknąć jej piersi…

      Dobra, Bellamy. Zacznij myśleć głową. Jesteś odpowiedzialny za tę kobietę.

      Musi zdecydować, jaki będzie ich następny ruch. Ale teraz, kiedy zagrożenie minęło, był w stanie myśleć tylko o cichym westchnieniu Gabby, które obudziło go do życia.

      – Czy oni… już poszli? – szepnęła.

      Gwałtownie wrócił do rzeczywistości. Nadstawił uszu, skupiając się na odgłosach dżungli.

      – Są już daleko. Na razie jesteśmy bezpieczni. – Schował broń do kabury, rozważając różne scenariusze.

      Noc okryła dżunglę czarnym całunem. Clay miał przy sobie okulary noktowizyjne, ale Gabby będzie szła praktycznie jak ślepa. Nie mógł ryzykować i oświetlać znów drogi. Nie mieli wyboru.

      – Przeczekamy tu noc, a gdy się rozwidni, ruszymy.

      Podjąwszy decyzję, wyjął nóż, włożył okulary i ściął kilka dużych gałęzi paproci, by zbudować tymczasowe schronienie. Istniało ryzyko mgły przed świtem.

      Szepnął do Gabby, by do niego dołączyła pod liściastym parasolem, ale się nie ruszała.

      – Sprawdziłeś, czy nie ma węży?

      Uśmiechnął się, przesuwając okulary na czubek głowy.

      – Ani śladu.

      Usiadła obok niego, gdy wyjął z plecaka rację żywnościową.

      – Podano kolację, proszę pani.

      Widział, że starała się nie rzucić na jedzenie.

      – Nie jesteś głodny?

      – Właściwie nie.

      Ignorując burczenie w brzuchu, wypił resztę swojej wody. Do siódmej powinni znaleźć się nad rzeką. A w porze lunchu w bazie. Dłużej obywał się bez jedzenia. Jeszcze zanim znalazł się w wojsku.

      Po chwili wahania Gabby zjadła wszystko, popijając wodą, a potem pożyczyła od niego nóż oraz okulary i zniknęła kilka metrów dalej. Później znów usiadła obok.

      – Daleko stąd do miejsca, skąd nas zabiorą?

      – Ponad kilometr. Obudzę cię, kiedy trzeba będzie ruszać. – Włożył okulary i zlustrował okolicę.

      – Myślisz, że wrócą?

      – Wątpię. Nikt nie lubi przedzierać się nocą przez dżunglę.

      – Masz dodatkową broń?

      Tak, posiadał dodatkową broń, lecz nie da jej Gabby.

      – Potrafisz posługiwać się bronią palną?

      – Nie, ale…

      – Coś ci powiem. Istnieje kilka podstawowych ruchów, dzięki którym uwolnisz się w każdej sytuacji.

      – Masz na myśli samoobronę?

      – Tak, mogę cię nauczyć takich sztuczek.

      – Okej. Powinnam umieć się bronić. Myślałam o tym przez ostatnie dni. – Urwała, ziewając, i oparła głowę na ramieniu Claya.

      – Powinnaś się przespać.

      – Obiecujesz, że nauczysz mnie tych sztuczek?

      Założyłby się, że mówiła już niemal przez sen.

      – Obiecuję. – Jeśli znajdą na to czas. – Teraz śpij.

      Na moment zapadła cisza, potem Gabby uniosła głowę.

      – Też będziesz spał?

      – Jakiś

Скачать книгу