.

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 5

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
 -

Скачать книгу

to może by była. Ale gdyby se pani te gówna z placu sprzątnęła. Nie zamierzam przez coś takiego chodzić. A fruwać nie potrafię.

      – To was na tej poczcie nieźle wyszkolili, cholery jedne, ludziom takie rzeczy mówić. Że siem pani nie wstydzi!

      – Wstyd to powinna odczuwać pani, nie ja. Tyle gówien, świat to widział! Much to tu więcej niż w ubojni!

      – Ubojniem to ja pani dopiero pokażem!

      I od tego czasu mama jej nienawidziła, a ona zaś nigdy nie przekroczyła bramy, nawet po zgłoszeniu przez mamę skargi na poczcie.

      Teraz znów mama zaczęła się drzeć do telefonu:

      – Proszem wiencej takich świństw mojemu synowi nie wypisywać! Bo ja rodziców twoich znajdem i załatwimy to inaczej!

      I trzask słuchawką o aparat.

      – Do kogo dzwoniłaś?

      – Nie twój interes!

      – Przyszła poczta?

      – A przyszła! Co siem głupio pytasz? Zawsze wszystko wiesz pierwsza, skoro non stop w oknie przesiadujesz! Do roboty byś siem wzieła. Kaczki trzeba nakarmić. Wody dać.

      – Bo coś mi się wydaje, że jeden list był do Adriana…

      – Nie wtrancaj się!

      Mama zawsze, kiedy się denerwowała, przekształcała słowa.

      Kiedy brat wrócił do domu, szepnęłam mu słówko o liście. Momentalnie mu skoczyło ciśnienie.

      – Dawaj mi ten list!

      – Jaki list?

      – Nie zgrywaj głupa! Dawaj, kurwa!

      – Nie mam żadnego listu!

      – Jak nie masz? Rano poczta była.

      – Nie mam bo spaliłam! Takie świństwa tam powypisywane były, że nie mogłam tego na oczy widzieć.

      – Ja chyba śnię!? Czy ty już kompletnie ocipiałaś? Listy mi otwierasz?

      – Matka musi widzieć, kto pisze jej dziecku!

      – To mogłaś zapytać! Języka w gębie nie zapomniałaś chyba, nie?

      – Musiałam przeczytać, sam byś mi nie powiedział.

      – I masz rację! A wiesz dlaczego? Bo gówno ci do tego!

      – Jak siem do mnie jeszcze raz tak odezwiesz, to możesz z tego domu wypierdalać! Spakuj siem i ciem nie ma. Ja sobie na to we własnym domu nie pozwolem!

      – Odejdę! Jak Boga kocham, jednego dnia odejdę, bo inaczej ja tu z tobą zwariuję!

      Adrian poszedł do swojego pokoju, jak zwykle, a ja za nim.

      – To jakaś Ninka pisała. Bo słyszałam jak do niej dzwoniła.

      – Ja ją kiedyś, kurwa, zabiję! – jęknął Adrian. – Jak ja się teraz Ninie do oczu popatrzę? Co jej powiem? „Sorry, kurwa, ale moja stara jest troszeczkę popierdolona? Nie przejmuj się, ona tak zawsze wydzwania i się wpierdala w nie swoje sprawy”??? Ja zwariuję. Czemu ona to robi? Powiedz mi, czemu ona nam to robi? Czy jest naprawdę taka popieprzona, czy to ze mną jest coś nie tak?

      – Nie przejmuj się, stary! Kiedyś jej to minie, mówię ci.

      Nasza babcia mieszkała w drugiej wsi, oddalonej o jakieś pięć kilometrów. Była już tak stara, że worki pod oczami wisiały jej tak nisko, że ciągnęła je za sobą po ziemi. Miała płaskie, przypominające dwa puste worki piersi, które kiedy myła się w wannie, zarzucała sobie na plecy. Dopiero potem mogła się dokładnie umyć z przodu. Widziałam, bo czasem podglądaliśmy ją z Adrianem podczas ablucji. Lubiliśmy ją, a ona nas chyba też. Z wiekiem jej mózg przestawał dokładnie pracować i często nas nie rozpoznawała. Zdarzało się, że chodziła po wsi, a potem zapominała gdzie jest i kim jest, nie wiedziała nawet jak wrócić do domu. Dobrze, że ludzie się nią opiekowali, ponieważ zawsze znalazła się jakaś dobra dusza, która przyprowadzała zabłąkaną owcę do domu.

      W niedzielę babcia w piżamie wychodziła do sklepu, który był oczywiście zamknięty, a czasem gubiła gdzieś swoje zęby i wszyscy spędzaliśmy dzień na szukaniu sztucznej szczęki.

      – Mamo, przypomnij sobie, gdzieś dała te zemby! – prosiła mama po jakiejś godzinie szukania.

      – Nie wiem… – padała zawsze ta sama odpowiedź.

      – Jeszcze mi tego brakowało, żebym tu jej każdego dnia zembów szukała. Ja z niom mam krzyż pański! – narzekała mama i wracała do przeszukiwania domu.

      Po kolejnej godzinie:

      – Mamo, przypomnij sobie, gdzie dałaś te pieprzone zemby, bo nigdzie nie można ich znaleźć. Chyba ich mama nie połkneła? Taka głupia chyba nie była? Bo inaczej wysrać je bendzie trzeba!

      Babcia kręciła głową, łzy roniła, ręce załamywała. Nie wiedziała.

      – Ja zwariujem! Ja siem kiedyś powieszem! – mama chodziła i przerzucała cały dom do góry nogami. Zębów jak nie było, tak nie było.

      – Mamo, ja ciem bardzo proszem – głos naszej mamy wyraźnie się podniósł. – Ja spokojnie proszem, żebyś ty mi powiedziała, gdzie ta cholerna szczenka leży, bo mama mnie do szewskiej pasji doprowadzi! Jak nie znajdziemy, to zembów nie bendzie i basta! I nic jeść mama nie bendzie!

      Babcia w płacz uderzała, dalej głową kręciła. Zęby zapadły się pod ziemię. A mama dostawała białej gorączki.

      – Ja mam w dupie jej zemby! W dupie! – krzyczała rozeźlona. – Straciła? To niech nie żre! Siem nauczy!

      A potem przychodziło oświecenie.

      – Przecież mama była… no, przecież wysrać siem była rano! Prendko! Ło Jezu, jak ona te zemby zostawiła w wychodku, to ja jej dopiero pokażem! Tyle szukania! Tyle biegania!

      I mama biegła do stojącej na dworze budki a tam zęby babci obsiadłe muchami uśmiechały się do nas szczerze.

      – Ja jom zabijem! Jak Boga kocham, już jej mam pełnom dupem! Żebym ja nic innego robić nie mogła, tylko zembów cały dzień szukała!

      Mama nie darzyła babci żadnym cieplejszym uczuciem, nie wiedzieliśmy dlaczego. Nie miała dla niej serca i było jej obojętne jak żyje i co się z nią dzieje.

      Czasem babcia znikała na cały dzień i nagle wychodziła z lasu w zupełnie innej wsi, cała podrapana od krzewów dzikich malin i zapłakana. Ludzie skarżyć się zaczęli, że jej nie pilnujemy.

      A innym razem babcia gotowała obiad i podpaliła całą kuchnię! Tego było już za wiele. Mama pracowała parę razy w tygodniu na targu. Do tego kaczki pochłaniały cały jej wolny czas.

      – Ja

Скачать книгу