Kopciuszek w Singapurze. Monika Hołyk-Arora
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kopciuszek w Singapurze - Monika Hołyk-Arora страница 4
Uśmiechając się do własnych myśli, kontynuowałam podziwianie szklanych domów i śniłam na jawie, jakby to było mieszkać w jednym z nich. Czując, iż na ten moment przyjdzie mi jeszcze długo poczekać, jeśli w ogóle kiedykolwiek mi się to przydarzy, usłyszałam charakterystyczny ryk silnika. Dźwięk sportowych aut, jak do tej pory znany tylko z filmów o „Szybkich i wściekłych”, rozbrzmiewał gdzieś w najbliższym sąsiedztwie!
W ułamku sekundy zlokalizowałam białe Lamborghini sunące powoli w kierunku doskonale oświetlonego budynku w stylu kolonialnym. Niepomna niczego, zapatrzyłam się na to mechaniczne cudo i wyciągnęłam z kieszeni mocno sfatygowanego smartfona. Chciałam zrobić fotkę, którą zamierzałam przesłać MMS-em do jednego z kolegów.
Właśnie wtedy poczułam jak coś dużego, i zdecydowanie silnego, wpada na mnie z impetem, wprawiając w ruch telefon trzymany przeze mnie w dłoni. Bez ostrzeżenia czarny aparat poszybował w górę, by płynnym ruchem roztrzaskać się o trotuar, wydając przy tym niezbyt przyjemny dla ucha głuchy trzask.
Z moich ust prawdopodobnie wyrwał się okrzyk rozpaczy nad utraconym środkiem komunikacji, gdy usłyszałam cichy, melodyjny męski głos:
– Przepraszam panią najmocniej – rzekł nienaganną angielszczyzną – moje nieuwaga była niedopuszczalna!
„Jasne, że była!” – mruknęłam pod nosem po polsku, przyklękając przy całkowicie rozbitym sprzęcie.
– Być może wyciągnie pan z tego lekcję na przyszłość. Warto patrzeć, gdzie się idzie – stwierdziłam nieprzyjemnym tonem, nie przyznając się, iż sama zagapiłam się na białe Lamborghini parkujące nieopodal.
– Oczywiście, ma pani zupełną rację – rzekł, wyciągając rękę w kierunku roztrzaskanego na miliony kawałeczków ekranu – przepraszam, że zniszczyłem pani własność.
Nie wiedzieć czemu jego maniery, a może po prostu spokojny, ale przejęty ton sprawiły, iż spojrzałam na niego zaciekawiona, chcąc przekonać się, jak może wyglądać mężczyzna potrafiący hipnotyzować kobiety za pomocą głosu.
Natychmiast zatonęłam z jego ciemnych oczach, spowitych w dwa rzędy cudownych, długich jak firanki rzęs. Przeniosłam spojrzenie na czarujący, lekko zakłopotany uśmiech i urocze dołeczki w policzkach, które zniknęły w ułamku sekundy, gdy spostrzegł, iż mu się przyglądam. Mimo, iż spotkałam go pierwszy raz w życiu, w jego wyglądzie było coś znajomego. Nie umiałam jednak stwierdzić co!
Odwróciłam szybko wzrok i zajęłam się zbieraniem pozostałości mego ukochanego, okupionego wyrzeczeniami Samsunga Note, który usilnie starał się pozostać przy życiu, mimo czterech lat wzmożonego użytkowania.
– Naprawię wyrządzoną szkodę i pozwolę sobie kupić pani nowy telefon – zaoferował.
Przez moment wydawało mi się, że źle usłyszałam bądź opacznie zrozumiałam jego perfekcyjny angielski, odznaczający się silnym brytyjskim akcentem, tak odmiennym od brzmienia amerykańskiego znanego wszystkim z filmów hollywoodzkich.
– Nie, nie ma potrzeby – rzekłam bez przekonania, nie wierząc, iż nieznajomy faktycznie był gotów zadośćuczynić moim poniesionym stratom.
– Dyshonorem byłoby pozostawienie tej sprawy w ten sposób – przekonywał mnie w tym czasie, podając jednocześnie pomocną dłoń, bym mogła wstać z klęczek.
– Naprawdę nie musi mi pan niczego rekompensować. To tylko stary telefon, któremu należało się już przejście na emeryturę – zażartowałam, chcąc ukryć żal i zdenerwowanie.
Emocje malujące się na jego twarzy stanowiły prawdopodobnie odzwierciedlenie mieszanych uczuć względem całego tego niefortunnego wypadku. Troska, lekka nerwowość, ale też pewność siebie.
Właśnie otwierał usta, by coś dodać, gdy dotarło do mnie, dlaczego jego powierzchowność wydała mi się tak podejrzanie znajoma!
Tajemniczy mężczyzna przypominał mi pewnego aktora, którego nie potrafiłam wymienić z nazwiska. Doskonale pamiętałam jednak postać, w którą wcielił się w filmie „Romeo musi umrzeć”. Nie mogłam w to uwierzyć, ale miałam przed sobą jego całkiem udaną kopię!
– Jest pani wielce wyrozumiała, nie mniej jednak muszę zrehabilitować się za to uchybienie – zaczął niepewnie, nie wiedząc, co począć w tak patowej sytuacji.
Spojrzałam w jego ciemne oczy, które były lekko przymrużone, być może przez słabe światło albo też z powodu typu urody, który sobą reprezentował.
„Zawsze możesz mnie zaprosić na kawę, przystojniaku” – pomyślałam, nie ważąc się wypowiedzieć tych słów na głos. Dobra wróżka dobrą wróżką, sen na jawie swoją drogą, ale spotkania z księciem z bajki nie wymagałam od tego samospełniającego się marzenia.
– Skoro jest pani pewna, iż nie chciałaby pani otrzymać nowego telefonu, to czy zechce pani poświęcić kilkadziesiąt minut swego czasu na kawę w moim towarzystwie?
Zamurowało mnie, muszę to przyznać! Nieznajomy wypowiedział na głos moje myśli, ujmując je w tak szarmanckie słowa, iż dosłownie odebrało mi dech w piersiach.
Spojrzałam na niego, nie wiedząc co odpowiedzieć i właśnie wtedy zorientowałam się, jak elegancko był ubrany. Prosty, ale stylowy czarny garnitur świetnie harmonizował z jego gładko ogoloną twarzą i lekko złotą karnacją.
„Za wysokie progi na moje nogi” – pomyślałam, mając świadomość własnego stroju. Spodnie bojówki, bardziej odpowiednie na wyprawę po dżungli amazońskiej, niż do biznesowego centrum azjatyckiego tygrysa. Ciemny, pasujący do nich podkoszulek również nie kwalifikował się do kanonów elegancji. Nie wspominając już o wygodnych, ale zupełnie nie wieczorowych sportowych japonkach.
– Z wielką chęcią, ale nie jestem odpowiednio ubrana. Wybrałam się na małą sesję w celu uwiecznienia Singapuru nocą – rzekłam, wskazując na futerał kryjący sprzęt fotograficzny – a nie na kawę w tak doborowym towarzystwie.
Nieznajomy spojrzał na mnie ze zrozumieniem, ale też zainteresowaniem.
– Jest pani fotografikiem?
Skłamać czy powiedzieć prawdę? Ta gorączkowa myśl zaczęła krążyć po mojej głowie z prędkością światła. Zdawałam sobie sprawę, iż od odpowiedzi mogło zależeć „być albo nie być” miłego wieczoru w towarzystwie przystojniaczka w gajerku.
– Tak – zdecydowałam się w końcu na półprawdę, zawierającą w sobie myślenie życzeniowe. Może nie pracuję w tym zawodzie, ale z całą pewnością mam wszelkie oficjalne pozwolenia na jego wykonywanie oraz opanowany warsztat – lecz jestem tu całkowicie prywatnie – dodałam szybko.
– Nie wypuszczę pani. Muszę jakoś wynagrodzić stratę telefonu i chociaż spróbować zatrzeć niekorzystne wrażenie, jakie z pewnością wywarłem swoim nieopatrznym zachowaniem.
„Ja pierniczę” – jak mawiali swego czasu w pewnej reklamie paneli podłogowych – „gdybym nie stała wśród ogromnych, szklanych