Kopciuszek w Singapurze. Monika Hołyk-Arora
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kopciuszek w Singapurze - Monika Hołyk-Arora страница 7
Chciałam zadać pytanie dotyczące roli ekonomicznej jego ojczyzny, gdy niespodziewanie podszedł do nas niski mężczyzna w garniturze i, kłaniając się się nisko, przywitał się niezwykle oficjalnie z panem Collinsem. Następnie, pochylając się lekko, wykonał pokłon w moim kierunku. Szepcząc słowa brzmiące zupełnie jak nieskładne przeprosiny, wręczył mojemu towarzyszowi niewielkich rozmiarów pakunek, przewiązany fioletową wstążeczką i udekorowany w niezwykle fantazyjny sposób.
Jeszcze raz pokłonił się w naszą stronę, po czym szybkim krokiem ruszył w stronę samochodu zaparkowanego w pobliżu. W moim odczuciu jego zachowanie było co najmniej niezwykłe. Nie odważyłam się jednak go skomentować, mając świadomość, iż normy społeczne na drugim krańcu świata mogły w znaczny sposób odbiegać od tych powszechnie stosowanych w Europie.
– Przepraszam – rzekł w tym samym momencie pan Collins – sprawy zawodowe potrafią dopaść człowieka w najbardziej nieoczekiwanym momencie i miejscu. Wracając do naszej rozmowy, odniosłem wrażenie, iż miała pani ochotę o coś zapytać, zanim nam przerwano…
Nie mogąc dobyć z siebie słowa z powodu tak trafnego ujęcia moich własnych myśli oraz spostrzegawczości towarzyszącego mi samozwańczego przewodnika, spróbowałam sformułować logicznie brzmiące pytanie.
– Czy to prawda, iż ważną część gospodarki stanowi sektor finansowy?
No co? Przecież nie mogłam wyjść na bezmyślną idiotkę! Biznesmen zaś powinien być w stanie bez końca dyskutować o ekonomii, chociażby dotyczyła ona jedynie zasobów jego kraju.
– Zdecydowanie tak, ale znaczny procent wpływów do budżetu stanowią również sumy uzyskane z turystyki oraz przemysłu, na przykład petrochemicznego i stoczniowego. Nie mniej jednak nie należy zapomnieć, iż w Singapurze swoje siedziby ma przeszło 170 banków oraz prawie 80 towarzystw ubezpieczeniowych.
Bingo! Wiedziałam, że ten temat sprawnie pokieruje rozmową!
Kontynuując dyskusję o źródłach dochodu narodowego oraz Produkcie Krajowym Brutto przypadającym na jednego mieszkańca, dotarliśmy w pobliże miejsca, przy którym zderzyliśmy się ze sobą kilkadziesiąt minut wcześniej. Kątem oka zerknęłam jeszcze raz na pięknie oświetlony budynek, w myślach szepcząc słowa podziękowania skierowane do mego anioła stróża. Gdyby nie niefortunny przypadek, prawdopodobnie spacerowałabym bez celu po nieznanym mi mieście.
– Niestety, dotarliśmy do Hotelu Fullerton, a tu z przykrością muszę już panią pożegnać – rzekł niespodziewanie.
– Miło mi, iż poświęcił pan nieznajomej odrobinę swego cennego czasu i wspomniał o tylu fascynujących rzeczach, które powinnam wiedzieć na temat tego kraju – odpowiedziałam z wdzięcznością.
Jakaś cząstka mnie szeptała z uporem maniaka: „Zaproponuj kolejne spotkanie”, jednak szybko zepchnęłam ją na obrzeża podświadomości. Zdawałam sobie sprawę, iż tajemniczy przystojniak spędził ze mną ostatnie kilkadziesiąt minut jedynie z poczucia winy wywołanego niezdarnością.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł szarmancko, jednocześnie podając mi torbę ze sprzętem fotograficznym, która do tej pory spoczywała na jego ramieniu – jeszcze raz przepraszam za rozbity telefon – dodał szybko.
– Naprawdę nic się nie stało – rzekłam, przypominając sobie o zajściu, które niestety będzie mnie po powrocie do Polski kosztowało zakup nowego smartfona.
Jego twarz, po raz nie wiem który, rozświetliła się czarującym uśmiechem, bedącym zapewne rezultatem moich pośpiesznych, nieco nieszczerych zapewnień. Przybliżył się do mnie nieznacznie i wepchnął w dłonie paczuszkę dostarczoną chwilę temu przez niskiego mężczyznę w garniturze.
– To dla pani. Na pamiątkę naszego niecodziennego spotkania – wyjaśnił szybko i nim zdążyłam zaoponować, dodał – miłego pobytu w Singapurze! Proszę uważać na niezdarnych przechodniów!
Zanim jego ostatnie słowa zdążyły przebrzmieć w ciszy wieczoru, zniknął w drzwiach majestatyczniejszego hotelu. Zostałam sama, ściskając w ręku podarunek ozdobiony fioletową tasiemką. Spojrzałam przed siebie, nie mogąc zdecydować dokąd powinnam się udać.
Odpowiedź przyszła wprost z nieba! To właśnie na nim dostrzegłam, po raz kolejny tego wieczora, światła laserowe zdobiące słynny hotel Marina Bay Sands. Narzucając na ramię torbę z aparatem i resztą sprzętu, ruszyłam więc przed siebie.
Tuż za rogiem trafiłam na szeroką drogę, po której co chwila śmigały rozpędzone luksusowe samochody i prawdopodobnie nie udałoby mi się jej przekroczyć, gdyby nie przejście, które ktoś roztropnie zaprojektował tuż przy hotelu.
Podążając za innymi ludźmi, zeszłam w dół i trafiłam na plac wypełniony turystami z całego świata. Stłoczeni wokół pomnika-fontanny będącego wizerunkiem niezwykłego stworzenia, posiadającego głowę lwa i ciało ryby, spoglądali w stronę zatoki i trzech wież połączonych ze sobą wielkim tarasem. Widowisko światła oraz muzyki ożywiło ściany budynków i wprawiło w ruch wody fontann ukrytych na płyciźnie. Kolejne akordy nastrojowej melodii, urzekając swym dźwiękiem, opowiadały historię uniwersalną, zrodzoną w umyśle każdego z obserwatorów. Przysiadłam na jednym ze stopni prowadzących wprost do morza i, zafascynowana niczym małe dziecko, zaczęłam podziwiać to niezwykłe przedstawienie.
Kompozycja dawno już przebrzmiała, a i tłum nieco się przerzedził, jednak ja nawet tego nie zauważyłam. Pogrążona we własnych myślach, uśmiechałam się do swego losu, myśląc o szczęściu, jakie mnie spotkało. Byłam Kopciuszkiem dwudziestego pierwszego wieku, który zamiast gonić za niedoścignionym księciem z bajki, ściga się z pragnieniami i wyzwaniami mogącymi zmienić całe życie.
Otworzyłam oczy i, wracając do rzeczywistości, przypominiałam sobie o tajemniczym pakunku od niezwykłego pana Collinsa. Nie tracąc ani chwili, wyciągnęłam go z torby i pochwyciłam w swoje palce. Pierwotnie planowałam jak najszybsze usunięcie eleganckiego opakowania i tasiemki, jednak ostatecznie nakazałam sobie spokój i cierpliwość, za sprawą których dłużej mogłam cieszyć się tą małą niespodzianką.
Odłożyłam dekorację na bok i zaczęłam rozchylać papier prezentowy. Przez pierwszych kilka sekund mój mózg odmówił współpracy, a ja bezmyślnie zerkałam na niewielkie pudełko, które znalazłam w środku. Będąc w szoku, raz po raz czytałam nazwę przedmiotu spoczywającego w mych dłoniach.
Otrzymałam od pana Collinsa taki sam smartfon, jaki rozbił się kilkadziesiąt metrów stąd! Między nimi była jednak znaczna różnica. O ile mój stary telefon był modelem sprzed niemal czterech lat, o tyle teraz trzymałam w rękach najnowszy model, o którym nawet nie śmiałam marzyć!
Boże! W moich dłoniach spoczywało ponad dwa tysiące złotych, które otrzymałam od zupełnie nieznanego mi mężczyzny! Najgorsze, że nie mogłam nawet tego podarunku zwrócić lub chociażby za niego podziękować!
„Jestem jak te pseudomodelki wyjeżdżające