Kopciuszek w Singapurze. Monika Hołyk-Arora
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kopciuszek w Singapurze - Monika Hołyk-Arora страница 8
![Kopciuszek w Singapurze - Monika Hołyk-Arora Kopciuszek w Singapurze - Monika Hołyk-Arora](/cover_pre412128.jpg)
– Koniec balu Kopciuszku – wyszeptałam, podrywając się ze schodów i zerkając tęsknie w stronę Marina Bay Sands.
Nie wiedząc, co ze sobą począć, zdecydowałam się na powrót do mieszkania Ann-Marie. A o odnalezieniu sprawcy mojego dylematu natury moralnej powinnam pomyśleć następnego dnia, po porannej dawce kawy i to podwójnej!
Rozdział IV
Nocne pogaduchy
Otworzyłam drzwi wejściowe najciszej jak tylko mogłam, nie chcąc zakłócać spokoju mojej gospodyni, która prawdopodobnie już dawno zasnęła po swojej randce z kolegą mającym potencjał, by stać się kimś więcej.
Właśnie chciałam przekroczyć próg swojego tymczasowego pokoju, gdy światła w holu rozbłysły pełnym blaskiem. Po chwili ujrzałam promieniującą szczęściem twarz poznanej kilka godzin wcześniej Australijki.
– Masz ochotę na kakao? – spytała, zupełnie nie przejmując się późną porą.
Doszłam do wniosku, że chyba już nic nie wprawi mnie w zdziwienie, więc tylko przytaknęłam, idąc za nią w stronę niewielkiego aneksu kuchennego, lśniącego polerowanymi meblami w kolorze soczystej czerwieni.
– Siadaj i opowiadaj – zachęciła mnie gestem dłoni.
Nie wiedząc od czego zacząć, przycupnęłam na skraju krzesła i, wzruszając ramionami, odbiłam piłeczkę na drugą stronę słownego boiska.
– To nie ja byłam na randce stulecia.
Nalewając mleko do rondelka, zastygła na moment, wspominając minione godziny.
– Było miło – stwierdziła przygnębionym tonem, stojacym w opozycji do wypowiadanych przez nią słów.
– Miło? Nie zabrzmiało to zbyt dobrze… Miły to może być pies sąsiadów! – zripostowałam, zastanawiając się co spowodowało takie ambiwalentne uczucia względem wieczornego spotkania.
Prychnęła ze śmiechu, dając tym samym upust swym uczuciom.
– Bystra jesteś – skwitowała szybko – no dobrze, było wspaniale! Chyba zbyt wspaniale, by można było uwierzyć, że to wszystko jest prawdą!
– Nie wierzysz w bajki? – spytałam, doskonale rozumiejąc, co ma na myśli.
– Niezbyt – mruknęła niechętnie, odstawiając do lodówki karton z mlekiem.
– Dlaczego?
– Bo nie jestem materiałem na Sierotkę Marysię, ani tym bardziej Roszpunkę – odparowała natychmiast, przyjmując pozycję obronną.
Tym razem to ja prychnęłam ze śmiechu, wyobrażając ją sobie z patelnią w dłoni, szarżującą przeciwko domniemanemu wielbicielowi.
– Co cię tak rozbawiło? – spytała podejrzliwie.
– Patelnia – wyszeptałam, dalej śmiejąc się w najlepsze.
– Słucham?
– Może nie masz złotych włosów jak wspomniana księżniczka z wieży, ale sądzę, iż całkiem nieźle poradziłabyś sobie z patelnią – wyjaśniłam przepraszająco.
– Jesteś nieźle rąbnięta – rzekła z uznaniem, dołączając do spontanicznego wybuchu radości.
Siedząc przy gorącym kakao, opowiedziała mi szczegóły wieczornego spotkania i wpatrując się we mnie, niczym w wyrocznię, oczekiwała na moją opinię w tej sprawie.
– Wiesz, trudno mi jest coś powiedzieć – rzekłam dyplomatycznie – nie znam cię zbyt dobrze, nie mówiąc już o Alanie. Jednak jak sama zauważyłaś, bar w One Raffles Place jest jednym z lepszych w mieście. Chyba nie zaprosiłby cię tam, gdyby nie miał na myśli czegoś poważnego.
– Też tak sądzę, chociaż z drugiej strony…
– Z drugiej strony po prostu poczekaj na rozwój wypadków – poradziłam, wchodząc jej w słowo – skoro i tak znacie się już ponad dwa lata, to miesiąc czy nawet dwa nie powinny dla żadnego z was czynić znacznej różnicy!
– Co racja, to racja – przyznała zgodnie – ale wiesz, odnoszę wrażenie, że ty też nie spędziłaś tego wieczoru samotnie! – zagadnęła, zmieniając temat.
Chciałam coś powiedzieć, ale najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam wymyślić jakiegoś gładkiego kłamstewka, którym mogłam wykpić się od udzielenia jednoznacznej odpowiedzi. Zresztą Ann-Marie zaufała mi, zdradzając swoje sercowe rozterki, więc może i ja powinnam odwdzięczyć się jej tym samym?
– Milczenie też bywa odpowiedzią – ponagliła mnie – opowiadaj!
– To historia trudna do ogarnięcia. Zresztą nie ma też szans na kontynuację – dopowiedziałam szybko, by nie wyobrażała sobie zbyt wiele – czasami ścieżki dwojga ludzi przecinają się tylko jeden raz.
– Raz czy sto! To nie jest ważne – skomentowała niecierpliwie – Kto to? Gdzie się spotkaliście? Co robiliście? Oczywiście jeśli nie jest to opowieść z cyklu tych po północy… chociaż technicznie rzecz biorąc, teraz jest na to najodpowiedniejsza pora – zachichotała zupełnie jak nastoletnia panienka, a nie ekonomistka z poważnej firmy.
– O nie, nie, nie! Nic z tych rzeczy! Wypiliśmy razem kawę w jednej z kawiarenek nad rzeką i tyle!
– Tyle?? Ale jak to? Jak się poznaliście? Przecież nie powiesz mi chyba, że od tak po prostu dosiadł się do twojego stolika, tłumacząc, że nie lubi pić kawy w samotności.
Ta kobieta jest niemożliwa – pomyślałam, zerkając na nią znad kubka.
– Wpadł na mnie niedaleko Hotelu Fullerton. Niestety tak niefortunnie, że rozbił mój telefon…
– Straciłaś komórkę? Powinien ci to jakoś zrekompensować… Jestem pewna, iż tutejsze prawo mówi coś o zadośćuczynieniu za straty materialne… Jak chcesz, to spytam w poniedziałek firmowego prawnika. Wierz mi, facet nie powinien wykpić się jakąś tam kawą, bo zapłacił chociaż za tę kawę, prawda? – mówiła szybko, zupełnie nie dając mi dojść do głosu.
– Spokojnie! Zapłacił za kawę!
– Przynajmniej tyle… Ale to raczej nie rozwiązuje sprawy telefonu…
– W czasie spaceru po Boat Quay jakiś posłaniec dostarczył mu małą paczuszkę, która później została wręczona mi na pożegnanie – wyjaśniłam, przechodząc szybko do sedna sprawy.
– O! To był i jakiś spacer! Robi się coraz ciekawiej! – ponownie weszła mi w słowo, coraz bardziej podekscytowana.
– Dasz mi opowiedzieć czy mam zamilknąć? – spytałam, dając jej możliwość wyboru.
Ann-Marie wykonała gest symbolizujący