Kopciuszek w Singapurze. Monika Hołyk-Arora
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kopciuszek w Singapurze - Monika Hołyk-Arora страница 5
„Wtedy stwierdzę, że chociaż to mój telefon na pierwszy rzut oka ucierpiał w tym zderzeniu, to po wnikliwej analizie dochodzę do wniosku, iż to twoja głowa przestała funkcjonować w prawidłowy sposób” – pomyślałam na wpół ze złością, na wpół żartując.
– Oj, chyba nie jestem osobą, która może uwierzyć w takie słodkie słówka – odpowiedziałam po chwili wahania, próbując zamaskować wątpliwości kryjące się w każdym wypowiedzianym dźwięku.
– Zawsze mogę postarać się bardziej… – zażartował.
Poddaję się! Dlaczego nie miałabym spędzić kilku chwil z zabójczym przystojniakiem? Przecież jestem na tyle zrównoważoną osobą, by nie ulec niezdrowym marzeniom o związku z tym niewątpliwie czarującym i bogatym mężczyzną.
– Cóż, nie wypada mi odmówić, skoro tak długo i uprzejmie prosi pan o tę kawę – odpowiedziałam w końcu, siląc się na ton podobny do jego stylu wysławiania się.
– I takiej odpowiedzi oczekiwałem od samego początku – rzekł, uśmiechając się lekko – po co była cała ta zbędna dyskusja?
„Po to, byś wiedział, że nie tak prosto wyciągnąć porządną dziewczynę na kawę!” – mruknęłam w duchu, poprawiając torbę, która zaczęła ciążyć mi na ramieniu.
– Nieopodal znajduje się całkiem sympatyczna kawiarenka, ale zanim się tam udamy, pozwoli pani, iż się przedstawię – stwierdził, prostując się niczym żołnierz podczas odprawy – Lee Collins.
– Miło mi – rzekłam, podając mu dłoń – nazywam się Adrianna Drzyńska.
Spostrzegłam, iż mężczyzna za wszelką cenę próbuje powtórzyć w myślach moje nazwisko, jednak jego starania niestety z góry zostały skazane na klęskę.
– Musze przyznać, iż ciężko jest je wymówić – przyznał szybko.
– Rzeczywiście, może sprawiać nieznaczne trudności cudzoziemcom nie nawykłym do wymawiania tak specyficznych dźwięków – przyznałam na pocieszenie.
– Zatem skąd pochodzi fotografik, z którym dziś zetknęło mnie przeznaczenie?
Oczywiście, to pytanie musiało paść!
– Przybywam z Polski.
Punkt dla mnie! Tego kraju chyba się nie spodziewał!
– Hmmm nowy rynek, nowe możliwości – zaśmiał się jak rasowy biznesmen.
Rozdział III
Kawa?
Kawiarenka, w której zajęliśmy jeden ze stolików, oczarowała mnie widokiem na kanał przecinający centrum miasta. Przy odrobinie dobrych chęci można ją było uznać za całkiem romantyczną, bowiem światła odbijające się w wodnej toni stanowiły doskonałe uzupełnienie świec płonących w niewielkich kandelabrach, które rozstawione były w całym pomieszczeniu.
– Co zatem sprowadza panią do naszego niewielkiego, nieco prowincjonalnego miasteczka? – spytał, mrugając na znak, iż żartuje.
– Chęć odpoczynku od wielkiego miasta – odcięłam się natychmiast.
– A jednak zabrała pani ze sobą cały niezbędny sprzęt – stwierdził, zerkając na futerał spoczywający na wolnym krześle przy stoliku.
– Nigdy nie wiadomo, kiedy trafi się niepowtarzalne ujęcie, przynoszące nie tylko ogromną sławę i pieniądze, ale przede wszystkim uznanie profesjonalistów – odpowiedziałam nieco filozoficznie, mając nadzieję, że przychylne mi ostatnimi czasy niebiosa spełnią i tę z moich próśb – zresztą drobnomieszczańskie klimaty są w cenie!
– Touche! Bardzo dobrze powiedziane – zgodził się, wykonując nieznaczny pokłon w moją stronę – mogę tylko wnioskować, iż jest pani pracoholikiem, nieustannie myślącym o swojej pracy i najlepszych rozwiązaniach związanych z fotografią w każdym jej aspekcie.
Miałam ochotę się roześmiać, bowiem jego domysły nie mogły być dalsze od prawdy. Oczywiście fotografia zawsze zajmowała ważne miejsce w moim życiu, ale jeszcze nigdy, poza krótkim epizodem podczas studiów, nie udało mi się na niej zarobić!
– Nie tak dużo, jak bym sobie tego życzyła – przyznałam nieco enigmatycznie po chwili zwłoki.
– Nie samą pracą człowiek żyje…
– Faktycznie, ale dość o mnie. Może czas na ujawnienie tajemnicy, czym pan się zajmuje…
– W wolnym czasie, gdy nie rozbijam na ulicy telefonów tajemniczych nieznajomych, prowadzę niewielką agencję reklamową, pomagającą zaistnieć firmom na międzynarodowych wodach.
– Czyli biorąc poprawkę na pańską, prawdopodobnie wrodzoną, skromność, większość rynku należy do pana, przez co może pan dyktować wszystkim swoje warunki – odparłam szybko, chcąc pokazać mu, iż zdążyłam go przejrzeć.
Zaśmiał się lekko, a ja odniosłam wrażenie, że faktycznie dobrze się bawi w moim towarzystwie. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, iż potrafię i mogę być zabawnym rozmówcą, jednak wiedziałam również, iż brakuje mi obycia z ludźmi z tak zwanej wyższej sfery. Być może barierę, którą trudno mi było przekroczyć, stanowiły kompleksy i wewnętrzne przekonanie, iż nie należę do tego samego kręgu ekonomicznego.
– Nie dość, że piękna i utalentowana, to dodatkowo jeszcze błyskotliwa – stwierdził z uznaniem, unosząc przy tym swoją filiżankę z kawą, przyniesioną przed chwilą przez kelnerkę – trudno dziś o tak wyjątkową osobę.
– Pochlebia mi pan zbytnio – ucięłam szybko, nie chcąc zasłuchać się w jego grzecznościowe pochwały.
– A przy tym wszystkim jeszcze skromna! – podsumował, uparcie trzymając się niewygodnego dla mnie tematu – pozwoli pani, iż wykonam jeden szybki telefon.
– Oczywiście, rozumiem, iż ma pan zobowiązania, które zostały odwleczone w czasie ze względu na naszą małą stłuczkę.
Uśmiechnął się po raz kolejny i muszę przyznać, że było mi miło, iż stało się to za moją sprawą. Czułam, że ten wieczór na długo pozostanie w mojej pamięci. W końcu nie codziennie zdarzało mi się pić kawę w Singapurze z czarującym mężczyzną.
Kiedy zagłębiłam się w marzeniach, melodyjny głos mego towarzysza szeptał w tym czasie niezrozumiałe dla mnie słowa. Chociaż w moim odczuciu była to zupełna chińszczyzna, to muszę przyznać, że brzmiała ona całkiem seksownie.
– Zatem ile dni z pani pobytu tutaj straciłem bezpowrotnie? – spytał niespodziewanie, odkładając swój aparat na stolik.
– Gdybym nie wiedziała, że to nie jest możliwe, to po tym pytaniu uznałabym pana za zawodowego podrywacza – ostrzegłam z udawaną powagą w głosie – ale muszę przyznać, iż ma pan niebywałe wprost szczęście, bowiem dopiero dziś po południu przybyłam do Singapuru.
– Plus