Ósmy cud świata. Magdalena Witkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ósmy cud świata - Magdalena Witkiewicz страница 7
– Nie chciałam tego powiedzieć. – Spuściłam głowę.
– Ale powiedziałaś – stwierdził szorstko.
Powiedziałam. I wtedy bardzo tego żałowałam. Byłam przekonana, że przez niewyparzony język mój okres próbny zakończy się już w poniedziałek.
Po weekendzie oczekiwałam na wezwanie do biura prezesa. Cały dzień nerwów. Nie wyszłam na lunch, wypiłam tylko jedną kawę. Gdybym mogła cofnąć czas, to porozmawiałabym z nim na bardziej neutralne tematy. Pogoda, teatr, książki. Jakiekolwiek, byle nie firma, polityka, religia. Bo to się zwykle źle kończyło. Co mnie podkusiło, by mówić mu, co naprawdę myślę o firmie?
Do końca tygodnia siedziałam jak na szpilkach. Dopiero w piątek przed szesnastą zadzwonił mój telefon na biurku. Sekretarka prezesa poprosiła, bym podeszła do niego na chwilę. Zwykle tak to się odbywało. Na koniec dnia, w piątek. Do widzenia.
I ktoś stał nad tobą, byś się szybko spakowała, pod żadnym pozorem nie zabierając nic z firmy i nie przegrywając żadnych danych z komputera. Słyszałam od koleżanek.
Wyłączyłam komputer. Nie chciałam nic zabierać. Mieli rację. Pociągnęłam usta błyszczykiem, założyłam szpilki, które zawsze po przyjściu do pracy zamieniałam na płaskie buty, schowałam wszystkie swoje rzeczy do płóciennej torby. Byłam gotowa.
– Dzień dobry, panie prezesie – powiedziałam, gdy weszłam do jego gabinetu. Nawet się nie uśmiechnęłam, bo skąd miałabym mieć na to siłę w takiej sytuacji?
– Dzień dobry. – On się uśmiechnął. – Nie byliśmy na ty?
– Byliśmy – powiedziałam nieśmiało.
– No właśnie – potwierdził. – Napijesz się kawy?
– Nie, dziękuję. – Pokręciłam głową. Chciałam mieć to jak najszybciej za sobą.
– Wody? Herbaty?
– Nie, dziękuję.
– Trochę czasu tu spędzimy, więc ja poproszę o wodę. – Podniósł słuchawkę telefonu stojącego na biurku. – Pani Kasiu, poproszę dzbanek wody z cytryną. I wie pani co, jeszcze kawę w tym dużym termosie – dodał. – Później może pani już iść do domu, my tutaj jeszcze posiedzimy.
Zmarszczyłam brwi. Posiedzimy? Myślałam, że to będzie szybka piłka. Najwyraźniej się pomyliłam. Chwilę przeglądał papiery, potem weszła sekretarka z tacą, na której stała kawa, woda i talerz z kanapkami. Każda kromka była przyozdobiona pomidorem i szczypiorkiem. Pani Kasia, sekretarka prezesa, była zaprzeczeniem asystentek z amerykańskich filmów. Miała prawie sześćdziesiąt lat, jakieś metr pięćdziesiąt wzrostu, ogromny biust i taką samą pupę. Sprawiała wrażenie, jakby każdego chciała przytulić do swojej obfitej piersi i pocieszyć w chwilach zwątpienia. Jednak gdy ktoś miał coś na sumieniu, unikał pani Kasi jak ognia. Jakby się bał, że dostanie klapsa. Pani Kasia każdego pracownika traktowała jak własne dziecko.
Zwykle chadzała w sukienkach. Teraz była w takiej, w której już chyba ją widziałam, w pepitkę, z czarnym okrągłym kołnierzykiem przy niewielkim dekolcie.
– Piękną ma pani sukienkę, pani Kasiu. – Uśmiechnęłam się do niej.
– Dziękuję, dziecko, dziękuję. – Na pracowników poniżej czterdziestki zwykle mówiła w ten sposób. – Chodź na chwilę ze mną, jeszcze sól przyniesiesz.
– Ale… – zaczął Jacek.
– Chodź – powiedziała pani Kasia tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Mój groźny prezes skinął głową, a ja wyszłam z gabinetu, podążając za drepczącą panią Kasią.
– Dziecko – powiedziała, gdy zamknęła drzwi do pokoju Jacka. – Ty mów mu szczerze, co myślisz. Jak krowie na rowie.
Zmarszczyłam brwi.
– Pani Kasiu, on chce mnie zwolnić – powiedziałam.
– Zwolnić? – Machnęła ręką. – Gadanie. Nikogo nie chce zwalniać. Sprowokowałaś go do myślenia i tyle.
– Nie po to zaprosił mnie do siebie? – zapytałam zdziwiona.
– Nie. On naprawdę potrzebuje pomocy. Mądra dziewczyna jesteś. Mam nadzieję, że mu pomożesz, bo chłopak jeszcze zawału dostanie. – Pokręciła głową.
Rozmowę przerwał nam telefon. Pani Kasia odebrała. Płynną angielszczyzną przywitała rozmówcę, chwilę próbowała mu coś tłumaczyć, po czym zgrabnie przeszła na niemiecki.
Patrzyłam zdziwiona. Pani Kasia coraz bardziej przypominała mi „kobietę pracującą” graną przez Irenę Kwiatkowską w Czterdziestolatku. Już wiedziałam, dlaczego wszyscy uważali, że pani Kasia to skarb. Nie tylko dzięki kanapkom z pomidorem.
O soli zapomniałam. Wróciłam do gabinetu Jacka z pustymi rękami.
– No jasne. – Podniósł głowę znad dokumentów. – Wiedziałem, że nie o sól tu chodzi. – Uśmiechnął się.
Pokręciłam głową.
– Powiedziała ci, że nie masz się martwić, bo cię nie zwolnię.
– Tak – zgodziłam się.
– Ona ma nosa do ludzi. Już nie raz dobrze wychodziłem na tym, że posłuchałem jej intuicji.
– Długo tutaj pracuje?
– Od początku. Pomagała mi tworzyć tę firmę. Wcale nie chciałem jej zatrudniać.
– To jak to się stało?
– Przyszła do mnie po przeczytaniu ogłoszenia, że szukam asystentki. – Znów się uśmiechnął. – Nie takiej asystentki szukałem. Wiesz, jakie wyobrażenie o sekretarce ma młody facet budujący swoją własną firmę?
Oczywiście, że wiedziałam.
– Powinna być młoda, ładna, długonoga…
– Właśnie. Ona zupełnie nie przypominała asystentki z moich wyobrażeń. Gdy mój przyjaciel pierwszy raz ją zobaczył, stwierdził, że łatwiej ją przeskoczyć niż obejść. Do tej pory jest mu głupio, że w ogóle tak pomyślał. – Ugryzł kanapkę z pomidorem. – Pani Kasia przyszła do mnie z gazetą w dłoni i powiedziała, że będzie pracować przez miesiąc za darmo, po to, bym przekonał się, że jest mi niezbędna. Zgodziłem się na to. Potrzebna mi była sekretarka, postanowiłem ją zatrzymać do czasu, gdy nie znajdę kogoś lepszego.
– I