Zdobyć Rosie. Początek gry. Kirsty Moseley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zdobyć Rosie. Początek gry - Kirsty Moseley страница 15
Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Naprawdę? To nie będzie kłopot dla ciebie?
– Żaden.
Zadowolona podniosła się, pożegnała z Anną i Ashtonem, a potem ruszyła ze mną do drzwi. Celowo zatrzymałem się przy lustrze w przedpokoju i zaczekałem na nią. Wsunęła na nogi buty i uśmiechnęła się.
– Podejdź tu na sekundę. – Chwyciłem ją za rękę, przyciągnąłem bliżej do siebie i pokazałem drugą ręką miejsce, o które mi chodziło. Objąłem się jej ręką w pasie, a sam otoczyłem ją ramieniem i wskazałem głową lustro. – Nie ulega wątpliwości, że do twarzy ci ze mną – drażniłem się. Prawdę mówiąc, wcale nie żartowałem, naprawdę wyglądaliśmy na gorącą parę, nawet jeśli tylko ja tak uważałem.
Rosie zachłysnęła się powietrzem i odepchnęła mnie.
– Jeśli nie przestaniesz, zaraz się porzygam od tych twoich podchodów – zażartowała, kładąc mi dłonie na pośladkach i wypychając za drzwi.
Anna zawołała mnie jeszcze i podała talerz z resztą lasagne.
– Talerz musisz oddać, tylko, błagam, umyj go tym razem – poprosiła, lekko krzywiąc usta.
Pocałowałem ją w policzek i podziękowałem.
– Jesteś najlepsza.
– Dzięki za kolację, kochani. Było świetnie – uśmiechnęła się Rosie.
– Powodzenia jutro w pracy. Zadzwoń koniecznie, bo chcę wiedzieć, jak ci poszło – poprosiła Anna, szybko wymieniając z nią uścisk.
Kiedy szliśmy do samochodu, zerkałem ukradkiem na Rosie.
– No i jak ci się podoba w Los Angeles? – zagadnąłem, bo chciałem wciągnąć ją w rozmowę.
Wzruszyła ramionami.
– Jest w porządku. Tak naprawdę, jak dla mnie to miasto jest za duże, ale myślę, że się do tego przyzwyczaję i będzie mi tu lepiej. Ludzie są tu czasami niemili. Wpadłam na jakąś kobietę w sklepie i dam głowę, że miała ochotę mnie zamordować.
Barstow leży dość daleko od Los Angeles, to pewne. Będzie musiała przywyknąć do wielu rzeczy zupełnie innych od tego, co do tej pory uznawała za „normalne”.
– Przyzwyczaisz się. Trzymaj się po prostu z daleka od dziwaków albo sama zostań dziwaczką, bo wtedy inni będą cię obchodzili z daleka – zasugerowałem.
Kiedy znaleźliśmy się przy samochodzie, przyjąłem za punkt honoru, że otworzę jej drzwiczki. Uśmiechnęła się.
– No, no, dzisiaj naprawdę jesteś dżentelmenem. Odsunąłeś mi krzesło przy stole, otwierasz drzwiczki w samochodzie. Co będzie następne? Czy mogę się spodziewać kwiatów? – drażniła się ze mną.
– Gdybyś zgodziła się umówić ze mną, z pewnością tak by było. – Puściłem do niej oko, zatrzasnąłem drzwiczki od jej strony i przeszedłem na swoją stronę samochodu. Uśmiech nadziei malował mi się na twarzy. Sprawy przybrały dobry obrót. Zachowywałem się najlepiej, jak potrafiłem, poza tym ona była trochę pijana. Może moje szczęście się odmieniało.
Powiedziała mi, jak dojechać do jej mieszkania. W drodze spoglądałem na nią z boku. Okazało się, że ulica, na którą się przeprowadziła, nie znajdowała się w najprzyjemniejszej części Los Angeles.
– Tam mieszkam – powiedziała, wskazując naprawdę obskurną kamienicę, pokrytą graffiti. Jedynym plusem było to, że w okolicy nikt się nie kręcił. Zjechałem na bok i zgasiłem silnik. Na wszelki wypadek postanowiłem odprowadzić ją do drzwi.
– Odprowadzę cię. – Wysiadłem, zanim zdążyła zaprotestować.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością, a potem szukała kluczy w torebce.
– Naprawdę nie musisz, dam sobie radę – zapewniła mnie, kierując się do drzwi. Wystukała kod na domofonie.
– Ale ja chcę, słoneczko.
Przewróciła oczami i pchnięciem otworzyła drzwi. Zauważyłem, że w środku budynek wyglądał znacznie przyjemniej niż na zewnątrz. Korytarz wydawał się całkiem czysty, na ścianach nie było żadnych graffiti.
Wszedłem za nią. Rosie zatrzymała się przed drzwiami.
– Wejdziesz na kawę lub coś w tym rodzaju? – zapytała.
Miałem ochotę odtańczyć taniec zwycięstwa tylko dlatego, że nie spławiała mnie od razu, co uznałem za krok w dobrym kierunku.
– Zdecydowanie mam ochotę na coś w tym rodzaju. – Popatrzyłem na nią sugestywnie, a ona jęknęła.
– Sama założyłam sobie pętlę na szyję, prawda?
Objąłem ją ramieniem i pokiwałem smutno głową.
– Tak, cukiereczku, sama to sobie zrobiłaś.
Śmiejąc się, pchnęła drzwi, weszła i przytrzymała je dla mnie. Rozejrzałem się po mieszkaniu. Miało podstawowe wyposażenie, wszędzie widać było na wpół rozpakowane pudła.
– Kawy? – zaproponowała, idąc w kierunku maleńkiej kuchni.
– Chętnie. – Poszedłem za nią. Nie mogłem oderwać oczu od jej cudownie krągłych pośladków. Za każdym razem, gdy się odwracała, aż mnie świerzbiło, żeby je złapać, dlatego wsunąłem ręce do kieszeni, tłumiąc w sobie tę pokusę.
– Wygląda na to, że prawie się rozpakowałaś – powiedziałem, starając się nie wgapiać w jej ciało.
Rosie westchnęła i skinęła głową. Zmarszczyła czoło na widok dwóch pudeł w kącie z napisem: „Kuchnia. Nieważne rupiecie”.
– Jezu, nienawidzę przeprowadzek. Tyle z tym zamieszania. Człowiek nie zdaje sobie sprawy, ile ma gratów, dopóki nie zacznie ich pakować – wymamrotała, podając mi kubek z kawą i wskazując cukiernicę.
Pokręciłem głową i uśmiechnąłem się.
– Jestem wystarczająco słodki.
– No jasne. Powinnam się tego domyślić. – Wsypała sobie dwie pełne łyżeczki.
– A ty najpewniej potrzebujesz trochę więcej słodyczy, żeby złagodzić nieprzystępność – odpowiedziałem.
Roześmiała się i przewróciła oczami.
– Daj spokój, podrywaczu, lepiej usiądźmy. – Przeszła do pokoju i opadła na dwuosobową sofę. Mogłem