Dlaczego, mamo?. Daria Skiba

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dlaczego, mamo? - Daria Skiba страница 10

Dlaczego, mamo? - Daria Skiba

Скачать книгу

za rękę i robił to wszystko, co tam trzeba.

      Chciałam dodać coś jeszcze, ale nagle jakby zabrakło mi słów. Dlaczego to robiłam? Próbowałam zranić i zrazić do siebie kolejną osobę? To nie była wina mojej siostry, że znalazłam się w tak paskudnej sytuacji. Nawarzyłam sobie piwa, które teraz musiałam sama wypić. Co za paradoks… przecież nawet tego mi tak naprawdę nie wolno!

      – Chcesz, żebym tam z tobą była?

      – Słucham?! – Nie wierzyłam w to, co usłyszałam. – Chcesz być ze mną na porodówce? Serio? Ty?

      – Jasne, czemu nie. Zostawię Emilkę z teściową. I tak codziennie u nas przesiaduje, szczególnie jak Tymek jest w rozjazdach. A Oliwię zabiorę ze sobą. Na te kilka godzinek, kiedy będę z tobą, na pewno znajdę dla niej opiekę – zapewniała mnie siostra, a ja poczułam przyjemne ciepło, rozpływające się po moim sercu.

      – Ale przecież nie wiadomo, kiedy urodzę. Niby termin jest na początek września, ale chyba sama wiesz, że to podobno różnie bywa… – Mówiłam bez ładu i składu, ale chyba sama zaczynałam się gubić.

      Z jednej strony propozycja siostry była dla mnie jak wybawienie. Tak, musiałam przyznać, że cholernie się bałam. To był mój główny problem… Z drugiej jednak strony nie chciałam absorbować całego świata, bo biedna Marlenka sobie nie radzi z własnymi problemami…

      – To zabiorę dziewczynki na wakacje i spędzimy je w Polsce, a pod koniec Tymek przyleci po Emilę i zabierze ją do domu. Oliwia natomiast zostanie ze mną, w razie gdybyś urodziła w terminie albo po. To naprawdę nie jest problem.

      – Kocham cię, Kama, wiesz? – wydukałam łamiącym się głosem.

      W odpowiedzi na to pytanie w słuchawce usłyszałam głośny śmiech siostry. Bardzo za nią tęskniłam. Czasami żałowałam, że nie mogłam się przenieść w czasie chociaż o kilka lat wstecz. Uwielbiałam wieczory, kiedy Kamila brała grzebień i ćwiczyła na moich bardzo długich włosach kolejne dziwne fryzury. Mijały nam tak całe godziny, a my, popijając herbatę albo lemoniadę (Kamila robiła rewelacyjną), plotkowałyśmy jak najlepsze przyjaciółki. Często grałyśmy w planszówki, karty albo po prostu przeglądałyśmy zdjęcia z dzieciństwa i wspominałyśmy. Parskałyśmy śmiechem, widząc te wielkie kokardy, które mama z uporem maniaka przypinała nam do przedszkola. To znaczy Kamili do przedszkola, bo ja byłam jeszcze małym szkrabem, ale od najwcześniejszych lat miałam burzę włosów na głowie, dlatego dumnie nosiłam wielką kokardę, zakrywającą mi pół głowy, by upodobnić się do siostry, która zawsze była dla mnie niedoścignionym wzorem do naśladowania.

      Po zapewnieniach Kamili poczułam się lepiej. Wierzyłam, że będzie mnie wspierać w najtrudniejszym momencie i nie opuści ani na krok. Jak wtedy, gdy uczyła mnie pływać albo jeździć na rowerze. No dobra, może z tym rowerem tak nie do końca. Pamiętam, jak mnie puściła i zamiast za mną pobiec, zapatrzyła się na jakiegoś szalenie przystojnego chłopaka, a ja, sierota, wjechałam w kosz na śmieci i zdarłam sobie skórę na całej nodze i łokciu. Nie odzywałam się do niej przez tydzień. Przeszło mi, jak uzbierała trochę drobnych i kupiła w ramach przeprosin moje ulubione cukierki czekoladowe z jogurtowym nadzieniem. Warto czasami wpaść w śmieci…

      Tego wieczoru zasypiałam spokojnie. Nie miałam okrutnych koszmarów, które przez ostatnie noce systematycznie mnie nawiedzały i nie dawały odpocząć. Przespałam całą noc bez najmniejszych problemów. Czułam się w końcu całkiem dobrze i choć brzuch już ładnie się zaokrąglił, było mi nawet wygodnie. Podobno najgorsze miało nadejść, gdy brzuch będzie już naprawdę duży, ale do tego czasu miało jeszcze minąć wiele dni. Tak wiele, a jednocześnie tak niewiele…

***

      Dziś miał się odbyć ostatni egzamin maturalny, a po nim miałam poczuć powiew wolności. W końcu jedno zmartwienie miało odejść w niepamięć. Wystarczyło wejść do sali, wylosować zestaw pytań i odpowiedzieć na nie w języku angielskim. Nigdy nie przepadałam za językami obcymi, ale wiedziałam, że znam go na tyle, by zdać i mieć to wszystko z głowy.

      Przez ostatnie miesiące chodziłam do szkoły głównie na zaliczenia. Materiał w większości przerabiałam sama w domu. Jeśli czegoś nie rozumiałam, chodziłam na zajęcia dodatkowe, gdzie spotykałam się tylko z nauczycielami. Niestety szara rzeczywistość stała się dla mnie nie do zniesienia. Wierne grono przyjaciół Krystiana bardzo umiejętnie dogryzało mi na każdym kroku, a ja nie dawałam już sobie z tym rady. Dziś miałam ich wszystkich widzieć razem w jednym miejscu po raz ostatni.

      – Marlena, zapraszamy, twoja kolej. – Usłyszałam głos anglisty ze szkoły z sąsiadującej miejscowości, który zasiadał w mojej komisji.

      Wstałam z krzesła na korytarzu i skierowałam się w stronę pomieszczenia, gdzie odbywał się egzamin. Praktycznie już minęłam grupę dziewczyn z klasy, gdy doszły mnie ich słowa, których z całą pewnością nie miały zamiaru przede mną ukryć.

      – O, popatrz. Idzie nasza kurewka, pewnie ojca dla bachora będzie szukać – powiedziała jedna z nich, a cała reszta parsknęła śmiechem.

      – Kto wie, może ojcem jest jednak jeden z nauczycieli? Podobno lubiła dawać na prawo i lewo – odpowiedziała jej blondyna, która aktualnie spotykała się z Krystianem.

      Przestałam z nimi wchodzić w dyskusje, ale te słowa bolały. Tak bardzo raniły, że chciałam zapaść się pod ziemię. Zniknąć ze świata, który odwrócił się ode mnie, jak za sprawą magicznej różdżki.

      Ostatni egzamin i koniec…

      7. Marlena

      Lipiec 2011

      – Przyj! Marlena, jeszcze raz! Dasz radę! – Do moich uszu dochodziły głośne i stanowcze słowa Krystiana. – Jestem przy tobie, damy radę, jeszcze raz!

      Leżałam, a może raczej siedziałam na łóżku porodowym. Czułam rozrywający ból od środka. Krzyczałam. Płakałam. Błagałam o koniec. Prosiłam o pomoc… Tak bardzo chciałam, żeby to minęło, było za mną. Nie miałam już sił, już nie… Chciałam tylko…

      – Krystian!

      Wykrzykując ostatnie słowo, zerwałam się, zlana potem, do pozycji siedzącej. Nagle zniknęło rażące światło lamp na sali porodowej, a wokół zrobiło się zupełnie ciemno. Jedynie zaglądający przez okno księżyc dawał delikatną poświatę na szafkę nocną, na której stała szklanka z wodą i budzik. Dochodziła czwarta nad ranem. To był tylko zły sen. Ale dlaczego pojawił się w nim Krystian?

      Pomasowałam się po dużym i twardym brzuchu. Było mi źle i ciężko. Nocami potrafiłam budzić się co godzinę i biegać do toalety, bo mała postanawiała sobie kopać z impetem w mój pęcherz. Wszystko mnie już bolało, brzuch, skóra, kręgosłup… miałam wrażenie, że niebawem złamie mi się wpół. Nogi puchły mi cholernie, chociaż zazwyczaj widziałam je dopiero, jak wyłożyłam się na łóżku. Wielki brzuch zasłaniał mi wszystko.

      – Już dobrze, maleńka, już wszystko dobrze – powiedziałam w nadziei, że usłyszy mnie moja córeczka, która na szczęście tej nocy grzecznie spała

Скачать книгу