Zgiełk wojny. Tom 1. Kennedy Hudner
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zgiełk wojny. Tom 1 - Kennedy Hudner страница 2
Hudis w duchu wzruszył ramionami, gdy Dreyer ciągnęła litanię narzekań. Trudno się dziwić, że magazyny Cape Breton ziały pustką, a w dokach nie było statków. Planeta rzeczywiście stała się mało znaczącym portem.
Dreyer nareszcie usiadła i umilkła, gniew z niej opadał. Hudis obserwował ją uważnie – wciąż próbował przejrzeć tę kobietę. Neofitka została wysłana na ważną polityczną misję tylko dlatego, że była wierna? Czy też to doskonale wyszkolony polityk? Spoglądała na Hudisa spod opuszczonych powiek.
– A Dominium? – rzuciła. – Nie dziwię się, że tylko czekacie na okazję do zadania ciosu po tym, co Wiktowie zrobili wam przy Windsorze.
Windsor! Hudis mimowolnie się skrzywił. Windsor stanowił plamę na honorze i nieustanne przypomnienie, że Dominium nie rządziło wszystkimi zamieszkanymi planetami w swoim sektorze. Była to mała planeta z marnymi złożami surowców i populacją nieprzekraczającą pięćdziesięciu milionów. Główny towar eksportowy stanowili ludzie – większość z nich opuszczała swój świat, aby osiąść na macierzystej planecie Dominium, Timorze. Jednak piętnaście lat temu tamtejszy rząd wykonał śmiały ruch – Windsor po referendum z fanfarami oderwał się od Dominium i starał się przyłączyć do sektora Victorii. Komitet Centralny Dominium nie spodziewał się takiego posunięcia. Zawstydzony i wściekły postanowił dać upartemu Windsorowi nauczkę, której społeczność tej planetki nigdy nie zapomni – posłano cztery okręty liniowe. I wtedy okazało się, że z Victorii wysłano sześć okrętów. Przyleciały z ambasadorem, który miał powitać Windsor w wiktoriańskiej wspólnocie narodów.
Nieuchronne starcie trwało upokarzająco krótko. Cztery okręty Dominium zostały zniszczone, podczas gdy Wiktowie mieli tylko dwie uszkodzone jednostki. Dominium odpowiedziało atakiem floty złożonej z piętnastu okrętów, co zmusiło Wiktów do odwrotu, ale zaraz z Victorii przez tunel czasoprzestrzenny przyleciało jeszcze dziesięć okrętów. Tym razem siły były wyrównane, tym trudniej zatem przychodziło pogodzić się z konsekwencjami. Dziewięć z piętnastu okrętów Dominium zostało zniszczonych, a ocalałe ledwie dotarły do domu, poobijane i uszkodzone, z rannymi, często śmiertelnie, członkami załóg. Trzy okręty przeciwnika zostały zniszczone, kilka miało poważniejsze uszkodzenia.
Od piętnastu lat Windsor nadal pozostawał pod protektoratem Victorii i był niczym jątrząca się rana. I stale na orbicie rezydowały cztery okręty Wiktów. Bitwa o Windsor była jedynym starciem w kosmosie na tak dużą skalę w historii Ligi Światów Ludzkości. Stosunki dyplomatyczne z Victorią się unormowały, lecz Hudis pamiętał gorycz porażki, jakby to było wczoraj. Na dodatek Wiktowie nadal chwalili się tym zwycięstwem! Zwłaszcza jeden – wiceadmirał Oliver Skiffington, który uwielbiał wygłaszać komentarze o „zawstydzającej niekompetencji” sił militarnych Dominium.
„Ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni” – pomyślał Hudis.
Rozdział 2
948 rok pd.
Rekrutka
Planeta Christchurch, w sektorze Victorii
Sierżant werbownik niezbyt dobrze wiedział, co ma z nią zrobić.
Skończyła dwadzieścia siedem lat, była starsza niż większość jego rekrutów. Zwykle miał do czynienia z nerwowymi osiemnastolatkami, świeżo po szkole, zagubionymi i szukającymi nie wiadomo czego. Przygody. Przeżyć. Zmiany otoczenia. Czasami byli to także górnicy tuż po dwudziestce, muskularni i brudni, którzy chcieli się wyrwać z Christchurch, ale brakowało im wykształcenia i tylko zaciągnięcie się do Floty dawało jakieś perspektywy. Czasami pojawiała się też znudzona młodzież, a czasami ktoś w tarapatach.
Jednak ta młoda kobieta posiadała wykształcenie. „Na bogów naszych matek, nie tylko skończyła szkołę średnią, zdobyła też magisterium”. Sierżant Martinez pokręcił głową. Magisterium. Ta dziewczyna dopiero co skończyła studia. Dlaczego, u licha, ktoś z wyższym wykształceniem chciałby zaciągnąć się do Floty?
Siedziała prosto i patrzyła mu w oczy. Była atrakcyjna, choć nie jakoś wyjątkowo piękna. Drobna, niska, o cerze w kolorze kawy z mlekiem, dużych ciemnych oczach i czarnych włosach – dość przeciętny typ urody wśród kobiet urodzonych na Christchurch. Ale nie odwracała wzroku, nie okazywała zdenerwowania ani niepokoju. Sierżant odniósł nawet wrażenie, że to nie on przeprowadza rozmowę wstępną, lecz na odwrót.
Dlatego właśnie nie bardzo wiedział, co zrobić z tą kobietą.
Raz jeszcze zerknął w folder z jej aplikacją.
– Mam tu zaznaczone, że skończyła pani studia.
Skinęła głową.
– Tak. – I tyle. Tylko lakoniczne potwierdzenie.
– W czym się pani specjalizowała, panno Tuttle?
– W historii.
– A z czego się pani utrzymywała?
Usta jej drgnęły, ale był to zaledwie cień uśmiechu.
– Jestem ekspedientką w salonie meblowym. A przynajmniej byłam.
Sierżant Martinez uniósł pytająco brew.
Tuttle wzruszyła ramionami.
– Christchurch nie należy do najważniejszych ośrodków ekonomicznych sektora Victorii, sierżancie. Salon meblowy został zamknięty i straciłam pracę.
Martineza zaczynała ogarniać irytacja.
– Nie mogła pani znaleźć pracy, więc postanowiła, że równie dobrze może się zaciągnąć do Floty, tak?
Pokręciła głową, czarne włosy zafalowały wokół szyi.
– Nie, zdecydowałam już wcześniej, że się zaciągnę, ale moja matka jeszcze żyła. Potrzebowała mnie.
– We Flocie nie ma zapotrzebowania na historię, panno Tuttle.
Kobieta wbiła w niego ciemne oczy.
– Sądziłam, że będę atrakcyjną kandydatką, sierżancie.
– Jest pani trochę za mała na żołnierza.
– Chcę się zaciągnąć do Floty, sierżancie, nie do marines. – Zmierzyła go uważnym spojrzeniem. – Założę się zresztą, że panu kiedyś powiedziano to samo.
Sierżant Martinez, całe pięć stóp i cal wzrostu, mrugnął dwukrotnie, a potem parsknął tubalnym śmiechem.
– Owszem, panno Tuttle, tak właśnie mi powiedziano. – Zaśmiał się głośniej. – Dosłownie.
Kobieta uśmiechnęła się po raz pierwszy. Wspólna radość sprawiła, że jej oczy zabłysły. Sierżant Martinez niemal poczuł napór tego uśmiechu – jak lekkie łaskotanie. A potem panna Tuttle