.
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу - страница 3
– I chcę służyć nie tylko sobie, lecz dla większej sprawy.
„No proszę. A już myślałem, że niczym nie można mnie zaskoczyć”.
Martinez zabębnił palcami po biurku. A potem wstał i wyciągnął rękę.
– Witam we Flocie, panno Tuttle. Mam nadzieję, że Flota panią uszczęśliwi tak, jak pani Flotę.
Dopiero po jej wyjściu sierżant Martinez doczytał, na jaki temat panna Tuttle pisała pracę magisterską. „Historia konfliktu”. Zamyślił się, a potem wziął długopis i starannie wpisał „ptaszka” w górnym prawym rogu aplikacji młodej kobiety. Był to kod znany tylko sierżantom. Zgłoszenie panny Tuttle trafi do akt osobowych i będzie jej towarzyszyło przez dwuletni okres szkolenia na Aberdeen. Znaczek informował: „Obserwuj tego kadeta, może być dobry”.
Sierżant Martinez nie używał go często.
Rozdział 3
948 rok pd.
Rekrutka
W ośrodku szkoleniowym Floty Victorii na Aberdeen
Pierwsze dwa miesiące podstawowego szkolenia Emily obserwowała jak eksperyment z modyfikacji behawioralnych, tyle że z perspektywy szczura.
Przelot z Christchurch na Aberdeen minął bez incydentów. Po lądowaniu wraz z setką innych rekrutów młoda kobieta czekała kilka godzin, zanim autobusy zabrały ich do Camp Gettysburg, rozległej bazy wojskowej i ośrodka szkoleniowego przewidzianego na zakwaterowanie co najmniej dwudziestu tysięcy rekrutów każdego roku.
Autobusy dotarły do ośrodka w środku nocy. Jeden z pasażerów, właściwie jeszcze smarkacz, nastolatek, jęknął:
– Boże, nie mogę się doczekać, żeby mi dali łóżko! Chciałbym się wreszcie przespać!
Emily powstrzymała uśmiech. Przeczytała sporo książek o szkoleniu wojskowym, więc wiedziała, że rekruci jeszcze długo nie doczekają się porządnego snu.
I tak jak się spodziewała, wypuszczono ich z autobusów i przegoniono po wielkim placu apelowym, a potem ustawiono w dwuszeregach. Cały czas wrzeszczeli na nich sierżanci. Chociaż Emily była wykończona, chciało jej się śmiać. Wszystko to wydawało się takie banalne! Jednak gdy zerknęła na innych, okazało się, że stosowana od dawna formuła podstawowego szkolenia kadetów Floty doskonale się sprawdza. Rekruci co do jednego wyglądali na przerażonych, zagubionych i zaniepokojonych. Innymi słowy, gotowych, żeby ich złamać, a potem poskładać odpowiednio do wymogów i potrzeb Floty.
Pierwsze tygodnie stanowiły pasmo zmęczenia i bólu. Emily została przydzielona do kompanii szkoleniowej Baker, dowodzonej przez sierżanta Kaelina i dziesięciu instruktorów musztry. Spała w baraku z czterdziestoma dziewięcioma innymi kobietami, poza tym jednak szkolenie przebiegało koedukacyjnie. Przez trzy tygodnie zajmowano się tylko wzmacnianiem kondycji fizycznej i werbalnym gnębieniem rekrutów. Żaden nie robił nic dobrze, a instruktorzy pilnowali, aby ich podwładni dobrze o tym wiedzieli. Nie było dnia bez instruktora wrzeszczącego na co najmniej jednego rekruta. Co noc jakaś kobieta płakała przed zaśnięciem. Niektórzy mężczyźni tracili panowanie nad sobą i gdy instruktor ich popychał, odpowiadali atakiem. Błąd. W okamgnieniu napastnik lądował na ziemi z podbitym okiem, a potem instruktor, który posłał go tam mocarnym ciosem pięści, szarpnięciem stawiał delikwenta na nogi i odprowadzał. I nikt już go później nie widział.
Obelgi i groźby nie działały na Emily. Wiedziała, co robią instruktorzy, i odgrywała swoją rolę. Biegała, pociła się z wysiłku i wykrzykiwała: „Tak jest!”, a potem wykonywała rozkazy. Miała cel – zamierzała zostać historykiem Floty. A skoro w tym celu musiała przejść podstawowe szkolenie wojskowe, trudno. Nie mogła tylko pozwolić, aby jakiś wrzeszczący sierżant wytrącił ją z równowagi i zniweczył plany.
Jednak w trzecim tygodniu szkolenia sierżant Kaelin przejrzał grę Emily.
Sama była sobie winna. Instruktor musztry Johnson właśnie wydzierał się na innego rekruta. A ten rekrut – Jeffers – tak się zdenerwował, że dostał duszności, a potem, co gorsza, upadł i zemdlał. Instruktor Johnson cofnął się zaskoczony. Jednak zaskoczenie szybko zmieniło się w irytację.
– Wstawaj, cholerny durniu! – ryknął na nieprzytomnego, skulonego na ziemi Jeffersa. – Jeszcze z tobą nie skończyłem!
Dla Emily tego było już za wiele. Mimowolnie parsknęła śmiechem. I dopiero wtedy uświadomiła sobie, że sierżant Kaelin ją obserwuje. Walcząc z chichotem, Emily pomyślała: „A co mi tam…”, po czym mrugnęła porozumiewawczo do sierżanta. Kaelin nadal patrzył na nią z doskonale kamienną twarzą, a potem odwrócił się i odszedł bez słowa.
Późnym popołudniem kompania musiała przebiec pięć mil. Lata spędzone nad książkami nie przygotowały Emily do takiego wysiłku. Była wykończona. A przed budynkiem administracyjnym czekał już sierżant Kaelin. Ujął się pod boki.
– Tuttle! Do mojego gabinetu, już! – ryknął.
Emily westchnęła, ale posłusznie oderwała się od grupy i ruszyła do budynku. Gdy weszła do gabinetu, sierżant już siedział za biurkiem. Emily wyprężyła się na baczność i zasalutowała.
– Rekrut Tuttle melduje się na rozkaz, sierżancie!
Kaelin zmierzył ją milczącym, uważnym spojrzeniem. Wreszcie pochylił się nad papierami.
– Tuttle, jesteś problemem, wiesz?
– Nie, panie sierżancie! – odkrzyknęła regulaminowo Emily. W duchu pluła sobie w brodę. Co też ją napadło, żeby mrugać filuternie do sierżanta?
– Ile masz lat, Tuttle? Dwadzieścia siedem?
– Tak jest, panie sierżancie!
– I studiowałaś, nawet zrobiłaś fikuśne magisterium. – Wskazał na akta personalne rozłożone na biurku. – Przejrzałem twoje papiery, Tuttle. Studiowałaś sporo o historii militarnej i strukturach armii.
W zamyśleniu stuknął palcem w dokumenty.
– I równie sporo uczyłaś się o kulturze wojskowej. – Zacisnął usta i pokiwał głową, a potem spojrzał na Emily chłodno. – Przejrzałem też twoje testy na inteligencję, Tuttle. Jesteś całkiem bystra, cholernie bystra. I założę się, że zapewne uważasz się za lepszą od reszty rekrutów.
Tym razem Emily nie wykrzyknęła swojej odpowiedzi, jak na rekruta przystało. Spojrzała Kaelinowi prosto w oczy.
– Nie, sierżancie – odparła cicho. – Wcale tak nie uważam. Jestem zapewne starsza, ale nie lepsza.
Kaelin westchnął, po czym z zaciekawieniem potarł róg jej teczki z dokumentami, jakby chciał coś wymazać.
– Tuttle, zwykle mam rekrutów w wieku mniej więcej dziewiętnastu lat. Nie posiadają żadnego doświadczenia poza szkołą. Są tak zieloni, że bardziej nie można. Uważają, że już dorośli,