Zgiełk wojny. Tom 1. Kennedy Hudner
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zgiełk wojny. Tom 1 - Kennedy Hudner страница 4
– Tak, sierżancie, wiem.
– A wiesz dlaczego, Tuttle? Rozumiesz cel tego szkolenia? – Zawiesił głos, po czym odpowiedział na własne pytanie: – Pewnego dnia, Tuttle, możesz znaleźć się na pokładzie okrętu wojennego, który leci w sam środek klęski. Leci zapewne wbrew wszelkiemu rozsądkowi. A ty zamierzasz wydać rozkaz do ataku. Będziesz musiała wtedy polegać na tym, że twoja załoga, dzieciaki niewiele starsze od tych tutaj, posłucha tego rozkazu, wypełni go i pójdzie do ataku, ponieważ tak powiedziałaś. Wszystko to zaczyna się właśnie tutaj, Tuttle, na tym poligonie.
Urwał, zerwał się zza biurka i podszedł do okna.
– Wiem o tym, sierżancie – zapewniła Emily.
– Jesteś trochę starsza, Tuttle. Wiesz, co robimy, gdy naskakujemy na rekrutów i drzemy się im prosto w twarz, że nic nie potrafią zrobić dobrze. – Kaelin nie odwracał wzroku od widoku za oknem. – Ale oni nie wiedzą.
Odwrócił się i popatrzył kobiecie w oczy.
– Nie psuj tego, co tutaj robimy, Tuttle, albo zrobię ci z dupy jesień średniowiecza. Rozumiesz?
Emily wzięła się w garść.
– Tak jest, panie sierżancie! – wyskandowała.
Kaelin krótkim skinieniem głowy wskazał jej drzwi.
– Precz – rozkazał. Zaraz jednak dorzucił: – I jeszcze jedno, Tuttle.
Emily zatrzymała się w progu, spojrzała pytająco.
– Jeszcze raz do mnie tak mrugniesz, a dosłownie zrobię ci z dupy jesień średniowiecza. Jasne?
Skinęła głową i uciekła.
Rozdział 4
950 rok pd.
Spiskowcy
Na Darwinie
Trzeci gość na spotkaniu usiadł nieco z dala od pozostałej dwójki. Był aroganckim, próżnym ksenofobem, przekonanym o swojej wyższości. Nic dziwnego, książę RaShahid pochodził przecież z królewskiego rodu Cesarstwa Tilleke. Jednak nie znajdował się w ojczyźnie. Wyraźnie czuł się niepewnie w tak bliskiej obecności dwojga zwykłych ludzi urodzonych na wolności. Książę zajął fotel jak najdalej od Hudisa i Dreyer, jednak nadal uważał, że to o wiele za blisko – według księcia RaShahida ludzie, którzy nie mieli szlachetnej krwi, powinni znajdować się co najmniej dwadzieścia stóp od niego. No, chyba że chcą stracić życie. Nie wspominając już nawet o siadaniu w obecności księcia, jak to zrobiła ta dwójka. Na Tilleke takie zachowanie stanowiło niewybaczalną obelgę.
Hudis westchnął ciężko w duchu. Jak ma zmienić te trzy tak odmienne narody w siłę zdolną pokonać Wiktów? Z trudem powstrzymał się od skrzywienia ust.
„Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma” – pomyślał.
Odchrząknął.
– Myślę, że powinniśmy wysłuchać naszego gościa z wielkiego Cesarstwa Tilleke. Książę RaShahidzie, wasze przybycie to dla nas zaszczyt. – Kątem oka Hudis podchwycił grymas odrazy na twarzy Dreyer. „Czy ona nie rozumie, że to konieczne?”
Książę RaShahid skłonił lekko głowę na tę uniżoność Hudisa.
– Pragnę przekazać pozdrowienia od Jego Wysokości cesarza Tilleke. Mój ojciec… – Zawiesił głos, napawając się brzmieniem swoich słów, które podkreślały również status i władzę księcia. – Mój ojciec przysłał mnie jako osobistego emisariusza, abym wysłuchał waszych opinii i przekazał jego zdanie w tej sprawie.
Znowu zrobił pauzę, zanim zakończył:
– Mówię w imieniu cesarza.
Hudis w duchu uniósł brwi. „Doprawdy?”
Jeżeli ten arogancki szczeniak mógł przemawiać w imieniu cesarza Chalabiego, oznaczało to, że Tilleke nie jest ani trochę zainteresowane tym, co zamierza zrobić Dominium lub Cape Breton. Cesarz już podjął decyzję dotyczącą własnych posunięć.
Hudis zerknął na Dreyer. Kobieta siedziała z twarzą nieruchomą i obojętną jak maska.
„Dobrze, jednak rozumie, że zachowanie pozorów jest ważne” – pomyślał z ulgą.
– Co o tej sprawie sądzi cesarz? – zapytał.
Książę znowu skłonił nieznacznie głowę.
– Jak pan wie, najważniejszym obowiązkiem mojego ojca, Jego Wysokości cesarza, jest troska o bezpieczeństwo i pomyślność poddanych.
Hudis postarał się zachować kamienną twarz. Zaledwie tydzień temu, w ramach przygotowań do tego spotkania, Komisariat Wywiadu Dominium pokazał mu wideo z audiencji udzielonej sławnej już delegacji z Arkadii, która nieświadomie obraziła cesarza. Hudisowi śniły się po tym koszmary.
Pułkownik z Komisariatu Wywiadu Dominium, który prowadził tamtą odprawę, był niskim mężczyzną, barczystym i bezceremonialnym. Twarz przecinała mu blizna świadcząca, że nie zawsze siedział za biurkiem. Pułkownik wyraził się bardzo dobitnie i jasno, gdy tłumaczył Hudisowi konieczność zachowania odpowiedniej etykiety w kontaktach z rodziną panującą z Tilleke.
– Nie pogrywajcie z tymi ludźmi, sekretarzu ludowy. Uważają się za bogów – ostrzegł beznamiętnym tonem. – Gdy znajdziecie się z księciem w tym samym pokoju, okażcie szacunek i zachowajcie dystans. Na jego rodzimej planecie nikt oprócz szlachetnie urodzonych nie może podejść do niego bliżej niż na dwadzieścia stóp, a naruszenie tej odległości oznacza wyrok śmierci. Urzędnik od protokołu dyplomatycznego księcia zapewnił wam specjalną dyspensę – możecie usiąść w obecności księcia, ale nie bliżej niż dziesięć stóp od tego małego drania. Zbliżycie się bardziej, a będzie to uznane za brak respektu. Nie ważcie się go otwarcie prowokować. Ani z niego żartować. Najlepiej w ogóle nie okazujcie poczucia humoru. Tilleke nie mają poczucia humoru i stają się podejrzliwi wobec tych, którzy przejawiają choć odrobinę dowcipu. I cokolwiek robicie, nie wolno wam powiedzieć niczego uwłaczającego cesarzowi. Ci ludzie są bardzo, ale to bardzo drażliwi.
– Na miłość boską! – oburzył się Hudis. – Spotkamy się w stolicy Darwina! Co może mi zrobić książę, wyzwać na pojedynek?
Pułkownik KWD popatrzył na niego miażdżąco beznamiętnie. Pod tym spojrzeniem Hudis aż się wzdrygnął.
– Nie, sekretarzu ludowy, książę nie wyzwie was na pojedynek. Nigdy nie pojedynkuje się z ludźmi, którzy go urazili. Po prostu zabija ich. Prawdopodobnie zatem wezwie jednego ze swoich popierdolonych trolli, savaka, wychowane od niemowlęctwa monstrum, które udaje jego osobistego ochroniarza. On lub to, cokolwiek, kurwa, to jest, skręci wam kark, aż trzaśnie kręgosłup, a potem odetnie głowę. Książę doda ją do swojej uroczej kolekcji.
Pułkownik