Iskry Czasoświatu. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Iskry Czasoświatu - Krzysztof Bonk страница 6
Po przerywanym śnie, pełnym koszmarnych wizji, w których była mężczyzną w stalowo-szklanym mieście, Arlen wsparła się na widłach. Jak uprzedniego dnia szła, jakby uciekając przed podążającym jej tropem ognistym słońcem. Podczas pokutnego marszu każdy krok stawał się istną gehenną. Nie miała butów, więc piekło przyszło jej przemierzać w nieszczelnych onucach, przez które wdzierał się palący żywym ogniem piasek. Raz za razem Arlen starała się przełknąć suchą ślinę w gardle. Ocierała dłonią spękane usta. Gdy zaczęła gorączkować, dostrzegała w malignie efemeryczne postacie, swych znajomych i krewnych. Wytykali ją palcami. Ją, grzesznicę. Szydzili z niej i piętnowali.
Naraz ukazało jej się ozdobione soczystą zielenią oczko wodne, cudowne niczym rozgrzeszenie. Porwała się do niego resztką sił. Na miejscu pośpiesznie zanurzyła usta w wodzie. Wypełnił je parzący piach. Wypluwając go z odrazą, rozejrzała się wokół przerażona. Woda i zieleń zniknęły, jakby ich nigdy nie było. Na powrót otaczał ją tylko wymarły krajobraz.
Arlen podźwignęła się ociężale i powlekła dalej. Ona, grzesznica, niegodna, aby otrzymać choć kroplę wody.
Zbliżał się wieczór, gdy dotarła do miejsca, gdzie wznosiły się wysokie budowle z płaskiego kamienia, przypominające klasztory. Pomyślała o mieście demonów. Czy i ono zaraz także zniknie?
Z tymi myślami obojętnie wkroczyła między niezwykłe zabudowania. Wzdrygnęła się, gdy zobaczyła ludzkie sylwetki. Obleczone w brudne, podarte stroje, równie żałosne jak ona postacie, skulone pod płaskimi ścianami. Zauważyła, że jedna z istot pozbawiona była nogi, inna posiadała odrażające czyraki na twarzy. Kolejna wyciągnęła do niej dłoń, w której brakło palców.
Potępieni na wieczną zgubę. Arlen odwróciła od nich spojrzenie. Poczuła dławiące ukłucie w piersi na myśl, że już na zawsze pozostanie jedną z nich.
Wtem zamarła. Przez dłuższą chwilę nie mogła się poruszyć. Mimo suchości jej oczy zaszkliły się, po czym wypełniły łzami wzruszenia. Arlen jak urzeczona wpatrywała się w zawieszony na podłużnej wstędze imponujących rozmiarów napis. Choć była niepiśmienna, rozumiała uwidocznioną na nim treść.
„Czyściec”.
– Panie, nie jestem godna… – wyszeptała i padła krzyżem na ziemię. Wezbrała w niej wszechogarniająca fala szczęścia i poczucie całkowitego oddania Bogu. Uczucie, jakiego nigdy dotąd nie zaznała. Natchniona uniosła głowę. Zobaczyła wyciągniętą ku sobie otwartą dłoń, należącą do postarzałego mężczyzny w białej szacie. Chwyciła ją. Nieznajomy uśmiechał się przyjaźnie do Arlen.
– Nazywam się Andre. Andre Montbard – oznajmił językiem bardzo zbliżonym do tego, jakim posługiwały się angielskie diabły. Lecz w tej uświęconej chwili język był bez znaczenia. Najważniejsze, że jakimś cudem Arlen go rozumiała i sama potrafiła w nim mówić. – W Czyśćcu zwą mnie Mesjaszem – dodał starzec. – Zanim zadam ci kilka pytań, chodź ze mną. Napijesz się czystej wody.
Kobieta uklękła i usłużnie zwiesiła głowę. Następnie wstała i z widłami pod pachą, niczym znamieniem przypominającym jej o skazie grzechu, poszła w ślad za Mesjaszem.
Nastał już późny wieczór. Droga, którą podążała Arlen, obfitowała w inny niż dotychczas krajobraz. Na wysokich palach migotał ujarzmiony w szklanych pojemnikach ogień rozjaśniający okolicę. Jego poświata otulała szeregi kamiennych domów. Było tu czyściej, a oblicza napotkanych ludzi, choć często także kalekich, nie były naznaczone cierpieniem. Tak Arlen dotarła do wielkiej kadzi wypełnionej wodą.
– Możesz pić śmiało – odezwał się Mesjasz. – To z głębinowego źródła, bez zbędnych domieszek w postaci chemii, prawie bez radiacji. – Przejechał nad taflą wody niewielkim przedmiotem, z którego dochodziły ciche trzaski.
Po ostatnich dramatycznych przejściach, Arlen miała w sercu wyłącznie czystą wdzięczność i bezgraniczną ufność. Z nabożną czcią nabrała w dłonie trochę wody. Celebrowała tę chwilę, jakby przeźroczysta ciecz pochwycona w ręce była uświęcona. Łapczywie wlała sobie płyn do gardła, powtarzając tę czynność kilka razy.
Kiedy ugasiła pragnienie, uklękła przed Mesjaszem. Pragnęła usłyszeć jego polecenia. Wykona je bez cienia wahania, bez zbędnej zwłoki. Byle tylko nie wygnano jej z Czyśćca, jawiącego się niemal rajem po ostatnich trudach.
– Pokory ci nie brak, jak widzę… – skwitował jej zachowanie starzec. – Nie dziwię ci się. Poza nielicznymi miejscami, takimi jak to, na świecie istnieje wyłącznie piekło Apokalipsy. Każdy, kto z niego przybywa, gotów jest zrobić wszystko, byle tam nie wracać. – Spojrzał uważniej na kobietę i zapytał władczo: – A ty? Jesteś gotowa zrobić wszystko, by tu zostać?
– Tak! Tak! – odparła zdecydowanie.
– Dobrze. Zatem… Jeżeli chcesz pozostać w lepszej części naszej społeczności, musisz udowodnić swoją przydatność. Musisz wmurować własną cegiełkę w odbudowę cywilizacji, którą tu odtwarzamy. – Głęboko westchnął i zaniósł się paskudnym kaszlem. – Kim byłaś przedtem? – zapytał, gdy duszności ustąpiły.
– Przed czym…? – niepewnie zapytała Arlen.
– Oczywiście przed nastaniem tego całego piekła… – Mesjasz wykonał obszerny, kolisty ruch ręką.
– Byłam…
– Tak?
– Byłam grzesznicą… – Arlen spuściła wzrok.
– Ech… – Siwowłosy starzec machnął lekceważąco ręką. – Sądziłem, że podobne tobie fanatyczki wyzdychały już dawno na pustkowiach. Rozczarowujesz…
– Błagam… – Kobieta złapała za rąbek białej szaty rozmówcy.
– Błagania, prośby, modlitwy, pobożne życzenia, zaklinanie rzeczywistości… Nie tego nam trzeba! Zapewne na przestrzeni setek mil nikt nie posiada tego, co my! Największego skarbu, na dodatek w takiej ilości, czyli wody. Do tego zbudowaliśmy elektrownię. Pracujemy nad wdrożeniem do użyteczności całych segmentów przemysłu. Przed Wielkim Bum znajdowała się tu stara huta metali. Uruchomiliśmy ją. Położyliśmy tory do pobliskiej kopalni, gdzie w skałach skryte są niewiarygodne skarby. Nieustannie się rozwijamy. I wiesz co? – Mesjasz warknął podejrzliwie. – Nie potrzebujemy tutaj darmozjadów, darmopijców, a już na pewno nie szpiegów, którzy zechcą nam odebrać nasze dobra. Co ty na to?
Arlen nawet nie zauważyła, gdy obok niej ustawiło się dwóch mężczyzn. Z przerażeniem dostrzegła za ich pasami przedmioty przywodzące na myśl Palec Boga. Nic z tego nie rozumiała. Nic poza tym, że nie da się wygnać z Czyśćca za nic. Mimowolnie oparła dłoń na odłożonych na bok widłach.
– Panie… – Z jej zwilżonych ust dobył się trwożny szept, nie wiadomo do kogo skierowany.
– Daj jej spokój, Święty… – Przy grupce zgromadzonej przy zbiorniku wodnym pojawił się kolejny mężczyzna. Znajdował się w