Iskry Czasoświatu. Krzysztof Bonk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Iskry Czasoświatu - Krzysztof Bonk страница 7

Iskry Czasoświatu - Krzysztof Bonk

Скачать книгу

po apokalipsie… Co my tu mamy… Zdrowe, długie i nieprzerzedzone włosy. Żadnych widocznych oznak choroby popromiennej, poparzeń. Na pierwszy rzut oka wszystkie kończyny. Założę się, że w buzi również komplet zadbanych ząbków…

      – I co z tego? – rzucił zniecierpliwiony Mesjasz.

      – Ano to… że ona może skrywać w sobie równie cenny dar co woda! Może być płodna!

      – Marzyciel – parsknął Mesjasz, jakby usłyszał świetny dowcip. – Lepiej przygotuj się do swojej samobójczej misji, Dziki. Jeżeli nasz kontakt z placówki Lab sprzedał nam prawdę, musimy tam natychmiast wyruszyć. Tam może tkwić sekret przetrwania naszego gatunku, nie w jej jałowym łonie. – Wskazał na klęczącą kobietę.

      – Zrobi się. Wóz już praktycznie gotowy. Zabieram ze sobą Ditri, Mózgona i Mazgaj. – Ubrany na czarno mężczyzna, zwany Dzikim, obnażając żółte zęby, posłał zebranym uśmiech. Wziął Arlen za rękę, pomógł jej wstać i ruszył z nią w sobie znanym kierunku.

      Arlen nie była zachwycona odprowadzeniem jej z dala od Mesjasza. Podobnie jak od pozostawionych przy zbiorniku wideł. Próbowała zrozumieć boski plan, którego była elementem, lecz nie potrafiła. Poddała się więc swej odrodzonej wierze. Posłusznie uczyni to, co każą istoty z Czyśćca. Będzie pełna oddania i pokory, jak nakazywał w świętych naukach brat Albert.

      Znalazła się z Dzikim w małym pomieszczeniu. Rozświetlał je zawieszony na suficie szklany pojemnik z ogniem w środku.

      – Muszę ci się dokładnie przyjrzeć. – Mężczyzna z wymuszonym uśmiechem na twarzy położył dłoń na talii kobiety. Drugą ręką, dotykając wybrzuszenia w ścianie, czarami sprawił, że ogień u sufitu zaświecił żywiej. – Rozbieraj się, ślicznotko – zażądał Dziki.

      Arlen już chciała spełnić polecenie, gdy naraz zastygła. Spojrzała na szkło z ujarzmionym płomieniem. Na odbitą w nim, zniekształconą sylwetkę mężczyzny. Zawahała się. A jeżeli Mesjasz poddawał ją próbie? Co, jeśli obnaży się jak ladacznica i przy wtórze odgłosu trąb z niebios, zostanie wygnana w piekielną otchłań?

      – Nie kuś mnie! – warknęła. Cały czas patrzyła na krzywe, męskie odbicie w szkle na tle płomieni. Przypominało demona. Tak, teraz była już pewna – to był demon i chciał, jak niegdyś Andre, sprowadzić ją na drogę plugawego grzechu.

      – Daj spokój, tylko zerknę. Chyba chcesz zostać w obozie? Tylko ja mogę to załatwić. Do tego żywność, wodę… – Dziki wyraźnie starał się uspokoić, aż nie wytrzymał: – Dość tego. Chcę cię tylko obejrzeć! – Odwrócił kobietę i pchnął na blat stojącego pod oknem stołu. Przywarł do niej od tyłu i pośpiesznie ściągał z niej ubranie. Kobieta zaczęła się szamotać.

      – Odejdź, w imię Pana! – wrzasnęła. Dziki zakrył jej usta ręką. Nagle syknął z bólu – ugryzła go! Odskoczył od kobiety i z grymasem bólu na twarzy ściskał za niemal odgryziony serdeczny palec. Spojrzał z nienawiścią na Arlen. Zanim się zorientował, ta wyszarpnęła mu zza paska nóż i wbiła mu go w brzuch raz, drugi i trzeci. Kolejnych ciosów Dziki już nie czuł.

      Arlen wypuściła z ręki nóż. Narzędzie zbrodni z brzdękiem upadło na kamienną podłogę. Kobieta złapała się rękoma za głowę. Co właściwie uczyniła? Kogo zabiła? Słusznie, czy nie? Kim była teraz w oczach Pana? Wszędzie znajdowała się krew. Na jej dłoniach, na ubraniu, wszędzie krew.

      Zszokowana wyszła da podwórze. Dotarła do zbiornika wodnego i Mesjasza rozmawiającego z zebranymi tam ludźmi. Stanęła przed nimi w zakrwawionej szacie i czekała na sąd ostateczny, na wyrok w swej sprawie. Niebo, piekło, czyściec? Było jej tak słabo.

      – Gdzie Dziki? – zapytał bez wiary Mesjasz, spoglądając markotnie na iście upiorny wygląd zakrwawionej kobiety. Ta stanęła w znaku krzyża i rozpostarła drżące ramiona. – Czyli się w końcu doigrał… – ciągnął Mesjasz domyślając się losu Dzikiego.

      – Zaszlachtowałaś to jurne bydlę? – odezwała się entuzjastycznie młoda, towarzysząca im kobieta. Jej twarz pokryta była odrażającymi, czerwonymi bąblami na ogorzałej twarzy; na głowie miała przerzedzone, czarne loki. – Śmieć dupczył w obozie wszystko z cyckami, a nawet z jednym – wskazała na swoją częściowo zapadniętą klatkę piersiową. – W sumie… nie było to takie złe… Mimo to masz ode mnie całusa. Mów mi Dirti. – Kobieta wydęła rozchylone wargi, ukazując niekompletne uzębienie.

      – To słodkie, że się tak szybko zaprzyjaźniłyście… – Mesjasz skrzywił się, pogłębiając na czole i tak już bogatą kolekcję zmarszczek. – Ale właśnie straciłem najlepszego człowieka do wypadów na pustkowia. Kto i jak za to zapłaci?

      – Niech jedzie zamiast Dzikiego. – Dirti przytuliła się do oszołomionej Arlen. Wysunęła język i polizała ją po policzku. – Widać potrafi o siebie zadbać, a to podobno jej – kopnęła leżące na ziemi widły.

      – Chyba nie mamy dużego wyboru… Dostanie ode mnie niewielki kredyt zaufania. Ale w razie kłopotów… poświęćcie ją bez wahania.

      – Wiesz, że i tak byśmy to zrobili. – Dirti wyszczerzyła zęby. – Nawet jakbyś zabronił.

      Mesjasz machnął zniecierpliwiony ręką i obrzucił Arlen lekceważącym spojrzeniem.

      – No! Wyduś coś z siebie? Pojedziesz z moją grupą? – warknął do niej.

      – Tak, panie…

      – Świetnie… Umiesz strzelać?

      – Z łuku?

      – Żartownisia… Nie mam na to czasu. Człowiek mimo wieku i tego, co przeszedł marzy, że z pustkowi dotrze tu mechanik, inżynier, a tu? – Na odchodne popatrzył na Arlen z pogardą. – Zostawiam ją tobie, Dirti. Idę do fabryki.

      – A co z Dzikim?!

      – Jak to co? Jak z każdym świeżym trupem, do kompostowni.

      Arlen poczuła na swojej dłoni szorstki dotyk Dirti. Ta pomasował ją z zaciekawieniem po skórze i pociągnęła ze sobą. Kobiety dotarły na plac, wokół którego mieściły się domy z równo ociosanych kamieni.

      – Prześpisz się ze mną. – Dirti silnym kopniakiem otworzyła blaszane drzwi jednego z domostw. – Spokojnie, nie jestem lesbą. Tak tylko się wygłupiam. Dostaniesz własny materac. Mimo wszystko miło będzie zasnąć u boku kogoś, kogo skóra nie przypomina jaszczurzej łuski.

      Niebawem Arlen położyła się na czymś przypominającym derkę. Nie potrzebowała okrycia. W dusznym pomieszczeniu, gdzie się znalazła, mimo nastania nocy i tak było gorąco. Dirti poinformowała ją, że idzie zająć się ciałem Dzikiego. Gdy wróciła, czarami sprawiła, że zamknięty w szkle u sufitu ogień zgasł. Zapadła ciemność. Arlen powoli zasypiała, powtarzając w myślach święte słowa modlitwy. Tym razem gorąco zwracała się do Najświętszej Panienki. Poznany Mesjasz, mimo swej wielkiej szczodrobliwości, za sprawą której przyjął ją do Czyśćca, budził pewien niepokój. Odnosiła wrażenie, że brat Albert opisywał go nieco inaczej.

      Reszta istot, jakie tu napotkała, niewątpliwie przypominała upadłe anioły. Pasowały więc do opisu pokutujących

Скачать книгу