Iskry Czasoświatu. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Iskry Czasoświatu - Krzysztof Bonk страница 11
– Nie wiem. I co dalej?
– Trzecia Rebelia upadła, mój puchaty kotku. A skoro tu trafiłaś, to maczałaś w niej swoje krwisto brudne paluchy, ot co. Nadążasz?
– Niezbyt. Zwolnij i wysadź mnie za zakrętem.
– Naprawdę jesteś dziwna… Ale teraz jesteś też więźniem Imperium Odrodzenia. Niedobitkiem z rebelii. Jak ja, ofiarą w przegranej sprawie. A skoro wspomniałaś o Czyśćcu… – Kornel zrobił przydługą pauzę, po czym, stukając się w głowę, oznajmił: – Halo! puk, puk, jest tam kto? Czyściec to najpotężniejszy imperialny niszczyciel, zwany słodko Spalaczem Światów. A ty, skoro tu przebywasz, nie możesz należeć do Imperium, rozumiesz? Po prostu nie możesz!
Dirti pojawił się na twarzy drwiący uśmieszek. Ile to razy miała już do czynienia z czubkami, którym radioaktywne promieniowanie czy zwykłe promienie słońca wypaliły z mózgowia ostatnie zwoje? Na znak dezaprobaty wobec zasłyszanych kosmicznych bredni, okręciła się na tyłku w drugą stronę. Wtedy zamarła. Ukazała jej się przeszklona ściana. Za nią znajdowała się niezmierzona mozaika srebrzystych gwiazd. Wydawały się być tak blisko, niemal na wyciągnięcie ręki.
– W swoim kiepskim fizycznym i… psychicznym stanie masz szczęście, że zwróciłem na ciebie uwagę – usłyszała zza pleców troskliwy głos Kornela. – Wiesz, lubię sobie pogadać. A co? Podobno też życzliwy i pomocny ze mnie człowiek. Zatem… jeśli będę w pobliżu…
– Czekaj. – Dirti jak urzeczona wpatrywała się w gwiezdne uniwersum. – Jesteśmy na kosmicznym… statku?
– Oczywiście.
– Dokąd lecimy?
– Zabawne. Jak na ironię do miejsca, które kiedyś także mieniło się Czyśćcem. Lecz takiego, z którego już nie ma powrotu.
– Wyjaśnij.
– Z przyjemnością. Jak już mówiłem, lubię sobie…
– Wyjaśnij!
– No tak, oczywiście… Lecimy na macierzystą planetę, Ziemię. A właściwie tego, co z niej pozostało po…
– Apokalipsie…
– Dokładnie… Ludzkość niemal wymarła. Ale odrodziła się w miejscu zwanym Czyśćcem. Tam odrodziła się także technologia. I o ile z pewnych względów ludzkość dalej niezbyt się rozwinęła, to jej technologia niebotycznie. Wydarzyło się to za sprawą tego przeklętego pierwiastka.
– Skyryt…
– O proszę, coraz więcej sobie przypominamy? Brawo!
– Mów dalej.
– To gówno… to znaczy skyryt… cały czas wydobywają z tamtejszego złoża, nieopodal Czyśćca. Oczywiście mogłoby się to odbywać automatycznie dzięki pracy robotów. Jednak zgodnie z konwencją traktującą o humanitaryzmie, nie można nas, więźniów, od tak zutylizować. Należy uczynić to elegancko. W białych rękawiczkach i majestacie prawa. Będziemy więc babrać się w tamtejszych skałkach, aż solidarnie wyzdychamy, co do ostatniego buntownika. Oczywiście do następnego razu.
– Jakiego razu?
– Wspominałem. To była już Trzecia Rebelia. Trzecia.
– Hę?
– Słuchaj… Z twoją głową jest gorzej, niż sądziłem. Może zadaj jakieś pytanie niewymagające kilkugodzinnego wykładu? Owszem, wspominałem, że lubię sobie pogadać, ale…
– Jak stąd wyjść?
– Stąd? – Kornel rozejrzał się wokół, jakby otaczająca go przestrzeń jawiła mu się po raz pierwszy w życiu. – Masz na myśli to pomieszczenie?
– Tak.
– Pomyślmy… W twoim stanie widzę cię w ambulatorium, zdecydowanie…
– Możesz to załatwić?
– Tak… Chyba tak, daj mi sekundę.
Kornel odszedł. Dirti koncentrowała się na obserwacji połyskujących w czarnej otchłani gwiazdach. A więc znalazła się w kosmosie. Na statku kosmicznym. A do tego w przyszłości. Musiała przyjąć to za fakt. Raczej nie miała co liczyć na to, że została uratowana ze składowiska radioaktywnych odpadów i przewieziona do obozu, a wszystko, czego doświadczała, było misterną inscenizacją. Bo niby z jakiego powodu? Urodzin, których od dawna nikt już nie obchodził? Szczęśliwego powrotu do zdrowia? Halo, Dirti, ty zdziro, niespodzianka! Ale cię w jajo zrobiliśmy, zdrówka! Ta, jasne.
Kobieta splunęła na szybę i patrzyła, jak lepką ciecz powoli ściąga w dół sztuczna grawitacja. Dirti zdecydowała, że też da się ponieść z prądem. Nieważne do jakiej rzeki wpadła. Wpadała już do wielu. Wszystko co należało teraz zrobić, to nie dać się pochłonąć wezbranemu nurtowi.
– Załatwione – oznajmił radośnie Kornel. – Strażnik potwierdził, że rzuci na ciebie okiem. Pokaż mu to „coś” na swojej twarzy, albo trochę brudu na rękach. Pewnie w życiu takiego nie widział…
– Ilu jest na tym statku strażników?
– Nie wiem dokładnie…
– W przybliżeniu.
– Zastanówmy się… To jednostka transportowa. Pewnie z dwudziestu… A co, chcesz ich załatwić? – Mężczyzna ozdobił swoją gładką twarz kpiącym uśmieszkiem.
Dirti nic nie odpowiedziała i ruszyła ku włazowi. Podczas krótkiej drogi stwierdziła, że stąpa jej się naturalnie. Dodało jej to pewności siebie, na której brak i tak rzadko kiedy mogła narzekać. Właściwie to Dirti nie zwykła narzekać.
Dotarła do włazu. Gdy ten otworzył się, kobiecie ukazała się para bliźniaczo podobnych strażników w białych uniformach. Każdy z nich ściskał spory karabin.
Strażnicy bacznie przyglądali się Dirti. Mówiąc jakby do niewidocznych komunikatorów pokazywali sobie wszystkie cechy wyróżniające ją z grona więźniów. Była to długa wyliczanka.
– Idziemy – odezwał się wreszcie jeden z nich i wskazał kolbą karabinu w głąb korytarza. Dirti uśmiechnęła się krzywo i ruszyła. – W lewo. – Co pewien czas podążający za nią strażnik korygował jej trasę. Ona bez oporu wykonywała polecenia, jednocześnie zapamiętując przebytą drogę. – Stój. Strażnik wydał bezemocjonalną komendę, zupełnie jakby był robotem. Może naprawdę nim był?
Mężczyzna podszedł do podłużnej szpary w ścianie i przystawił do niej oko. Zajaśniało zielone światło i kolejny właz otworzył się przed przybyłymi. – Wchodź. – Nadzorca Dirti nie grzeszył uprzejmością. Ona z kolei nie dała się prosić. Pod tym względem była z nich dobrana para. Gdyby nie odrażające bąble na twarzy, które znowu zaczęły ropieć,