Iskry Czasoświatu. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Iskry Czasoświatu - Krzysztof Bonk страница 8
– Arlen…
– I świetnie. To jest Mózgon, nasz spec od przywracania życia w samochodowe wraki. – Dirti wskazała brudnym palcem na półnagiego, czarnego demona w sadzy, bez prawej nogi od kolana w dół. – A to Mazgaj. – Jej palec powędrował na skośnooką kobietę-chochlika z czarnymi, krótkimi włosami. Pod jej oczami widniały przywodzące na myśl łzy głębokie bruzdy. – Obecna tu Arlen wypatroszyła wczoraj Dzikiego. Tak, tak, wiem. Należą jej się za to oklaski. Niniejszym wspomniana zabójczyni wskakuje na jego miejsce!
Arlen zauważyła, jak czarny demon obrzucił ją nieufnym spojrzeniem, a żółta postać mrugnęła do niej okiem. Następnie wzrok Arlen spoczął na podejrzanym przedmiocie na piaszczystym placu – wielkiej bryle powyginanego metalu, z ciemnymi kołami u spodu i czterema krzesłami u góry.
– To co? Ruszamy! Ładować się na brykę, moje radioaktywne robaczki! – krzyknęła entuzjastycznie Dirti. Wespół z czarnym demonem i kobietą-chochlikiem zajęła siedzenia na czymś co określiła bryką. W dłonie ujęła sterczący z niej okrągły przedmiot.
Pełna pokory Arlen – przezwyciężając lęk i z imieniem Pana na ustach – zasiadła na ostatnim, wolnym krześle. Z widłami w dłoniach znalazła się koło Mazgaj. Z przodu miejsca zajął czarny demon i Dirti. Ta z politowaniem spojrzała na ściskane przez Arlen narzędzie.
– Tylko nie zrób tym komuś kuku – rzekła. – Zresztą… gnata i tak nie dostaniesz.
Naraz chrypliwym basem odezwał się czarny demon imieniem Mózgon:
– A co z prowiantem? Czeka nas konkretna przejażdżka.
– Ciocia Dirti zatroszczyła się o wszystko. – Kobieta położyła rękę na wciśniętej między swoje kolana skórzanej torbie.
Nagle spod góry żelastwa, na której wszyscy zasiedli, rozległo się jakby warczenie. W górę wzbiły się kłęby ciemnego dymu, a wraz z nim odpychający smród. Arlen przeżegnała się. Z tą chwilą coś, na czym spoczywali, ruszyło.
– Bryka, to wóz… – Arlen przypomniała sobie niegdysiejsze słowa Dzikiego i skojarzyła na głos dość oczywiste fakty.
– Ta… – przytaknęła leniwie Dirti. – Wóz.
– A gdzie… konie?
– Pod maską, dobrze ponad dwieście. Niezła maszynka.
– Nie zmieściłyby się… Nawet jeden…
– Wiesz, zabawna jesteś! Właściwie to skąd pochodzisz? Rozumiesz, zanim to wszystko pierdyknęło.
Przejęta Arlen nie odpowiedziała. Spoglądała z rozdziawionymi ustami, jak Dirti, najwyraźniej kierująca wozem, wyjeżdża z obozu na szarą, płaską jak lustro drogę. Bryka znacząco przyśpieszyła, a Arlen poczuła we włosach gorący podmuch powietrza. Pozostali uczestnicy podróży założyli na twarze obszerne, trójkątne chusty. Dirti ponowiła pytanie nieco przytłumionym głosem:
– Skąd jesteś, skarbeńku?
– Spod Azincourt… – Arlen spoglądała z przejęciem na wypiętrzone z pustynnej równiny rdzawe góry.
– Azincourt? To gdzieś w Europie? Gdzieś… na terenach islamskiego kalifatu? Mniejsza z tym. A górki milusie, co? Rzucają się w oczy? Ich wnętrze też niczego sobie. Swoje musiałam tam odpracować. Cud, że nie zdechłam.
– Cud…
– Ta… Mesjasz wydobywa tam uroczy pierwiastek, skyryt, który miał odmienić cały świat. Cóż, nie zdążył. Ale przewodzący nam staruszek z obozu twierdzi, że jeszcze nic straconego. Stąd tak pochłaniają go te jego fabryki, industrialny maniak… I stąd ta nasza, co tu dużo gadać, samobójcza misja. A ty… nie jesteś zbyt rozmowna, co, laluniu?
– Milczenie jest cnotą…
– Ha! Za to cnotę ciężko jest stracić milcząc! O tak! Jeszcze! Jeszcze! Mocniej! Och!
– Pan błogosławi cichych…
– Nie jesteś rozmowna, ale jak już coś palniesz… Proszę o jeszcze.
– Niech stuli swój gładki pysk! – Czarny demon zazgrzytał zębami.
– Bo zaciukała ci kochasia? Daj spokój, on nie był bi, tylko takiego zgrywał. Tu każdy coś udaje, inaczej zalicza przedwczesny zgon.
– Zabrałaś na misję znajdę, która załatwiła jednego z naszych. O czym tu gadać?
– Z tobą, czarnuchu? Jak zwykle nie da się o niczym. Choć z Dzikim potrafiłeś nawijać coś o wazelinie. A co do naszego nowego nabytku, spokojnie… Zaufajcie mi, mam co do niej świetlane plany… – Dirti mrugnęła do współpasażerów.
Po całodziennej jeździe piekielnym wozem – napędzanym nie przez żywe konie, lecz najprawdziwsze ludzkie zło, występek i grzech – podróżnicy zatrzymali się na nocleg. Podczas przebytej drogi Arlen nie dostrzegła żadnych innych potępionych istot, duchów, czy demonów. Cały ten zapomniany przez Boga świat, poza Czyśćcem, znaczyła wymarła, jałowa pustka.
W nocy wszyscy zasiedli wokół butelki z ogniem w środku. Dirti wyjęła ze torby kilka przedmiotów przywodzących na myśl sztabki miedzi. Każdemu podrzuciła po jednej sztuce.
– A teraz po zasłużonej puszce z fabryki naszego Mesjasza – oświadczyła. – I… nie pytajcie, z czego to jest zrobione… – Na ziemi znalazła się także butelka z cieczą. – Wodę racjonujemy. Po szklance na łebka. Jak was będzie suszyć, proponuję własne szczyny.
Arlen ochoczo ugasiła męczące pragnienie. Woda w gardle dawała jej większą przyjemność niż niegdysiejsze spożywanie hostii. Niewątpliwie kojąca ciecz była uświęcona. W tak przeklętym miejscu było to wielkim błogosławieństwem. Obserwując poczynania towarzyszy, Arlen otworzyła coś, co okazało się nie być sztabą metalu. W środku odnalazła jadalną papkę o zapachu wędzonego mięsa.
Zaburczało jej w brzuchu. Zagłębiła palce w miękkiej potrawie z jasnym sosem. Naraz znieruchomiała. A jeżeli to podstęp, następna próba? Rozejrzała się po pozostałych. Każdy był pochłonięty jedzeniem. Ona jednak policzyła dni tygodni. Wypadało, że dziś był piątek, a więc dzień bezmięsnego postu. Wielkim wysiłkiem woli odłożyła swoją porcję na ziemię. Uklękła i – aby zagłuszyć w sobie doskwierający głód – zaczęła żarliwie się modlić.
– Nie jesz? – burknął do niej ten, którego zwano Mózgonem. Arlen nie odpowiedziała. Nie była pewna, czy w ogóle należało z nim rozmawiać. On, po przedłużającej się ciszy, chwycił łapczywie jej porcję i z miejsca począł wygarniać jej zawartość wprost do swego gardła. Arlen obserwowała kątem oka, jak popełniał grzech obżarstwa, łącząc go ze złamaniem świętego postu. Czarny demon nie powinien powrócić do Czyśćca. Powinien pozostać tu, w tym piekle!
Wtem światło ognia w butelce przysłonił jakiś cień. Czwórka biesiadników spojrzała w jego kierunku. Ukazała im