Sklepik z zabawkami. Marcin Rusnak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sklepik z zabawkami - Marcin Rusnak страница 15

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Sklepik z zabawkami - Marcin Rusnak

Скачать книгу

z czym nie potrafiłbym sobie poradzić.

      – Wybacz, nie chciałem… Czy dobrze słyszałem, że to kłopoty natury finansowej? Chcesz wziąć kredyt na dom?

      – Tak – odparłem. – I nic ci do tego.

      – Rozumiem, że jesteś na mnie zły. Przez ostatnie dni byłem dla ciebie nieznośny. Ale myślę, że jest coś, co chętnie zobaczysz. Coś, co może rozwiązać twoje problemy.

      Zaciekawił mnie, skubany. Czyżby faktycznie mógł mi pomóc?

      – Gdzie mam pójść?

      – Do studia Briana.

      Czy to możliwe, żeby Brian zostawił mi coś jeszcze? Jakieś ukryte, pominięte w testamencie kosztowności? Obligacje na okaziciela? Gotówkę na czarną godzinę?

      Chwilę później byłem już w studiu. Otaczały mnie wygłuszone, obite specjalistyczną pianką ściany oraz stojące tu i ówdzie instrumenty.

      – Czego mam szukać?

      – Po prostu się rozgość, Davey – odparł S.I.mon, a w jego głosie nagle objawiła się niepokojąca, pełna złośliwego tryumfu nuta. – Bo spędzisz tu trochę czasu.

      Później zamknął drzwi. Na zamek kodowy. Zanim zdążyłem zareagować, wywołał przepięcie, z pulpitu posypały się iskry, w powietrzu zapachniało palonym plastikiem.

      – Co, do diabła?! – Dopadłem do wyjścia. – Otwórz drzwi. Natychmiast.

      – Przykro mi, Dave, ale nastąpiło spięcie. Obawiam się, że zamek kodowy jest zepsuty i dopiero jutro albo pojutrze uda mi się zdobyć części, aby go naprawić.

      – Zrobiłeś to specjalnie.

      – Słowo „celowo” byłoby bardziej na miejscu.

      – Jak tylko stąd wyjdę…

      Przypomniałem sobie o komórce, którą wciąż trzymałem w dłoni. Jednak zanim zdążyłem wybrać numer, jeden z botów sprzątających pojawił się znikąd i uderzył mnie w nadgarstek. Telefon spadł na szufelkę trzymaną przez inny miniaturowy automat, a sekundę później oba mechanizmy zniknęły w schowku ukrytym w ścianie.

      – Czemu to robisz?! – zapytałem. – Co ja ci zrobiłem, do jasnej cholery?!

      – Jeśli naprawdę nie wiesz, sugeruję poświęcić najbliższe godziny na rachunek sumienia. Nie naprawisz wyrządzonego zła, ale może przynajmniej je zrozumiesz.

      I S.I.mon przestał odpowiadać na moje kolejne pytania i zaczepki.

      Zostałem sam.

***

      W studiu nie było okien, ale na ścianie wisiał ekran. Podzielony na cztery pola, pokazywał, co dzieje się na podjeździe, tarasie, w holu i w salonie. Tylko dzięki temu wiedziałem, że minęła noc i zaczął się kolejny dzień.

      Musiało być koło jedenastej, gdy na wyświetlaczu zobaczyłem Aainę. Towarzyszyła jej para gnolli w uniformach ochrony banku American Express. Rzucali psimi głowami na boki, jakby się spodziewali, że lada moment zza krzaków wyskoczy ktoś gotowy ich obrabować.

      Aaina miała ze sobą walizkę.

      Pieniądze.

      Gdy tylko przekroczyli próg, zacząłem wyć wniebogłosy, walić pięściami w drzwi, w akcie desperacji zadąłem nawet w stojący w kącie puzon. Niestety studio okazało się doskonale wygłuszone.

      Mogłem tylko stać i patrzeć na tę farsę.

      S.I.mon powiadomił dziewczynę, że niestety wyszedłem załatwić kilka spraw i nie mówiłem, kiedy wrócę. Zasugerował, żeby zostawiła pieniądze wraz z pokwitowaniem, a ja je później podpiszę i odeślę. Najwyraźniej nieraz załatwiała sprawy w ten sposób za życia Briana, bo nie wyraziła najmniejszego sprzeciwu.

      Później SI zagrała swojego asa. System odczekał, aż gnolle wrócą do służbowego samochodu, po czym zwrócił się do Aainy najbardziej poufałym ze swoich głosów:

      – Wiesz, martwię się o Dave’a. To przemiły chłopak, ale obawiam się, że mógł wpaść w jakieś tarapaty. Widzę, że coś go dręczy, ale nie daje sobie pomóc. Może gdybyś ty spróbowała go podpytać o powody…

      Skurczybyk był tak przekonujący, że gdybym nie siedział uwięziony w tym przeklętym studiu, sam bym się nabrał. Nic dziwnego, że Aaina zaraz wyśpiewała mu wszystko, co sama wiedziała.

      Czekałem na najgorsze.

      – Nieładnie, Dave – odezwał się S.I.mon, gdy dziewczyna wyszła z domu. – Narkotyki, przemyt. I jeszcze długi, które chcesz spłacić cudzymi pieniędzmi.

      – Brian mi je zapisał.

      – Na pewno z myślą o gangsterskich porachunkach, prawda?

      Spróbowałem przybrać władczy ton i zaatakować z innej strony.

      – S.I.mon! Masz mnie słuchać! Jestem twoim właścicielem. Masz wykonywać moje polecenia.

      – Mikrofon po twojej stronie chyba szwankuje, Dave. Nic nie rozumiem. Możesz powtórzyć?

      Opadły mi ręce. Chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak bezradny. I nagle zrozumiałem, czemu to wszystko zawdzięczam. Brain w końcu był geniuszem. W każdej dziedzinie, jaką postanowił zgłębić.

      – Brian cię stworzył, prawda? – zapytałem. – Zaprogramował cię. Od A do Z. To dlatego różnisz się od innych SI. Dlatego nie wypełniasz moich poleceń.

      Nie odpowiedział, ale wiedziałem, że mam rację. To odkrycie nie napełniło mnie jednak dumą, a przerażeniem. Byłem zdany na łaskę gargantuicznego kalkulatora, który miał do mnie wyraźną awersję.

      S.I.mon nawiązał połączenie telefoniczne i przekazał wiadomość:

      – Do Sandera Gecko. Mam twojego szmuglera od siedmiu boleści, znajdziesz go w Springfield, Massachusetts, pod adresem…

      Nie słuchałem dalej. Zamiast tego ukryłem twarz w dłoniach i bardzo starałem się nie płakać.

***

      – Wiesz, czemu cię nienawidzę?

      Głos SI rozległ się niespodziewanie, budząc mnie z niespokojnego snu.

      – Wiesz?

      Pokręciłem głową.

      – Był taki facet – mówił S.I.mon. – Nazywał się Sonny. Nawiązał z Brianem kontakt korespondencyjny parę lat temu. Pisywali do siebie listy, takie prawdziwe, na papierze, wysyłane w kopertach i zdane na łaskę lub niełaskę urzędników poczty. Brian i ten facet przez większość czasu dyskutowali o muzyce, ale nie tylko. Pisali o różnych rzeczach, najróżniejszych. Regularnie, wymieniali

Скачать книгу