Sklepik z zabawkami. Marcin Rusnak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sklepik z zabawkami - Marcin Rusnak страница 17

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Sklepik z zabawkami - Marcin Rusnak

Скачать книгу

mordy pokryte bliznami jak skomplikowanym tatuażem. Przypominali nosorożce wciśnięte w garnitury z Walmarta.

      – David! – Sengupta stała z boku. Za jej plecami, z paskudnym uśmiechem i ostrymi pazurami opierającymi się o szyję dziewczyny, czaiła się znana mi już rudowłosa banshee.

      – Proszę, proszę – zarechotał Sander Gecko, po czym wystawił olbrzymi jęzor i oblizał najpierw jedno, później drugie oko, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi. – Nareszcie wpadłeś w moje łapy. Trochę to trwało.

      Kiedy Dorth’ak położył mi łapsko na ramieniu, poczułem się, jakby wkręcono mi je w imadło.

      – Możemy się dogadać – powiedziałem. – Mam tutaj twoje sto czterdzieści patyków. Możesz dostać pieniądze i rozejdziemy się w przyjaźni.

      – O nie, chłopcze. Zbyt wiele mnie kosztowałeś… energii, pieniędzy… Moja reputacja zależy od tego, co się z tobą stanie. Dlatego wymyślę coś wyjątkowo paskudnego. A pieniądze – popatrzył na walizkę stojącą w kącie – zabiorę i tak. Po co mają się marnować? No ale przejdźmy do rzeczy. Gdzie człowiek, któremu zawdzięczam tę przyjemność?

      S.I.mon długo milczał. Dopiero po chwili odważył się powiedzieć:

      – Raczej nie uściśnie mi pan dłoni, panie Gecko.

      – S.I.mon?! – krzyknęła z niedowierzaniem Aaina. Banshee syknęła jej coś do ucha i dziewczyna umilkła.

      – Może go pan sobie zabrać, panie Gecko – kontynuował system. – Ale pannę Senguptę proszę zostawić w spokoju. Nie chcę, żeby coś się jej stało.

      – Ach tak? – parsknął gangster. – Może mi zabronisz?

      – Ani się waż jej tknąć, padalcu! – ryknąłem. Dorth’ak natychmiast trzasnął mnie w głowę, aż mi kręgi w karku zachrzęściły.

      – Zamknij się, Rivers – burknął Gecko. – Zabierzcie go do samochodu. Zaraz się zastanowimy, co zrobić z tą damulką…

      Ork pchnął mnie w stronę drzwi, ale niespodziewanie okazało się, że są zamknięte. Rozległ się trzask opadających rolet i płyty antywłamaniowe przesłoniły okna.

      – Zechce pan powtórzyć, jak się do niego zwrócił, panie Gecko – odezwał się S.I.mon. W jego głosie pojawiło się coś nowego, coś, czego nie znałem.

      – Otwórz te drzwi, komputerku – rozkazał gangster – albo moi chłopcy zrobią ci taki restart, że popamiętasz do końca życia.

      – Nazwisko, panie Gecko – nie ustępował S.I.mon. – Jak pan go nazwał?

      Gadzi pysk wykrzywił grymas zniecierpliwienia.

      – Rivers – wybuchnął. – Przecież tak się nazywa, no nie? Sonny, kurwa jego mać, Rivers.

      Na moment zapadła cisza. Wszyscy, nawet orkowie, czuli podświadomie, że dzieje się coś ważnego, czego nie rozumieją.

      Wszyscy poza mną i S.I.monem.

      – Czy to prawda, Dave? – zapytał z wahaniem. – Czy to prawda, że posługujesz się nazwiskiem Sonny Rivers?

      Uniosłem głowę, popatrzyłem prosto w wycelowaną we mnie kamerkę. Później przytaknąłem.

      Usłyszałem westchnienie. Bolesne. Gdybym sam tego nie przeżył, nie uwierzyłbym, że program komputerowy potrafi tak wzdychać.

      – Panie Gecko – powiedział S.I.mon. – Nasza umowa jest nieaktualna. Przykro mi, że pana fatygowałem. Jestem zmuszony prosić, aby obiecał pan już nie nękać, hm, Sonny’ego Riversa i nigdy więcej nie pojawił się w Springfield. W przeciwnym wypadku…

      – Posłuchaj, zasrany kalkulatorze… – zaczął gangster.

      – …musi się pan liczyć z nieprzewidzianymi konsekwencjami.

      – W modem sobie wsadź swoje nieprzewidziane konsekwencje! – krzyknął Gecko. – Dorth’ak, wyważ te pieprzone drzwi!

      – Panno Aaino – odezwał się S.I.mon. – Czy mogę prosić, aby zadbała pani o swoje bezpieczeństwo?

      – Z przyjemnością, SI.

      Sekundę później rozpętało się piekło.

      Wiele rzeczy wydarzyło się równocześnie. Z ukrytych w ścianach schowków wystrzeliły dziesiątki botów, wypełniając powietrze niczym rój olbrzymich, metalowych szerszeni. Zawył uruchamiany z pełną mocą odkurzacz, który uderzył w plecy banshee niczym macka morskiego potwora. Aaina zniknęła, a w jej miejscu pojawił się potężny wąż o kłach ociekających jadem i hipnotyzującym spojrzeniu gigantycznych ślepi.

      Mój prywatny mikrokosmos doświadczył nadejścia apokalipsy.

      Potem zgasło światło, a huk operowej muzyki zagłuszył wrzaski i bolesne jęki.

      Nie minęło pięć minut, a kobieca aria z „Czarodziejskiego fletu” ucichła, wróciło też światło. W domu panowała cisza.

      Dorth’ak leżał na plecach, z tosterem na twarzy, zawinięty w kaftan bezpieczeństwa z folii spożywczej. Gorth’ak spoczywał pod ścianą, mamrocząc coś pod nosem. Tułów wraz z ramionami wciśnięty miał w bęben pralki – wolałem nie wiedzieć, co stało się z resztą mechanizmu. Banshee była nieprzytomna, a na jej ślicznym policzku i czole widniały ślady wielokrotnego spotkania z żelazkiem. Tylko Sandera Gecko nigdzie nie widziałem.

      Coś poruszyło się za moimi plecami. Spojrzałem przez ramię.

      – Spokojnie – olbrzymi wąż przemówił głosem Aainy. – Już dobrze.

      Uznałem, że lepszego momentu na omdlenie już nie będzie, i padłem bez czucia.

***

      Utwory Briana były zwykle zwarte i przejrzyste. Kiedy opowiadałem tę historię, też chciałem, by taka była. Czy mi się udało, oceńcie sami. Pamiętajcie, że on był geniuszem. Ja jestem jedynie ukochanym bratankiem tego geniusza. O czym zresztą przekonałem się za późno.

      Brian szczególnie unikał ciągnących się w nieskończoność finałów. Pozwólcie, że i w tym względzie pójdę jego śladem.

      Nie wiem, co S.I.mon zrobił z Sanderem Gecko. Wiem natomiast, że kiedy półtorej godziny później odzyskałem świadomość, w domu czekał agent McFarlane – wezwała go Aaina – a mafioso ze swoją paczką siedzieli już grzecznie w policyjnym wozie. Wolę się nawet nie domyślać, w jaki sposób S.I.mon wyciągnął z Gecko zeznania; grunt, że gangster nie miał zbyt różowych perspektyw na przyszłość.

      Po moim przebudzeniu Sengupta nie przypominała już monstrualnej hybrydy kobry z anakondą. Siedziała przy mnie i z zatroskaną miną pilnowała, żebym miał na czole zimny okład. Czemu mi nie powiedziała, że jest nāgą – indyjską boginką

Скачать книгу