Star Force. Tom 5. Stacja bojowa. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Force. Tom 5. Stacja bojowa - B.V. Larson страница 2

Star Force. Tom 5. Stacja bojowa - B.V. Larson

Скачать книгу

Jack Crow

      Usiadłem w fotelu dowódczym wyraźnie zachmurzony. Na pokładzie znajdowało się jeszcze trzech oficerów. Unikali mojego wzroku. Westchnąłem, ponownie przeczytałem wiadomość i skasowałem ją.

      Musiałem podjąć decyzję. Wykonać to, co wyglądało na rozsądny rozkaz z dowództwa, czy też zignorować wezwanie i prawdopodobnie zatrząść naszą strukturą dowodzenia?

      Siedziałem jeszcze w profilowanym fotelu kilka minut. W końcu znudziłem się tym i zacząłem przechadzać po pokładzie. Mostek nie był bardzo przestronny, nie przyniosło to więc ulgi. Nikt na pokładzie niszczyciela się do mnie nie odzywał, nawet Marvin, który śledził mnie za pomocą dwóch ze swoich wielu kamer. Zapewne domyślali się, nad czym się zastanawiam. Mogli nie wiedzieć, co napisał Crow, ale nietrudno było zgadnąć.

      Pomyślałem o swoich towarzyszach. Byli lojalni. Prawdopodobnie większość traktowała to bardziej osobiście – jako lojalność wobec mnie, a nie Sił Gwiezdnych. Historia wskazywała, że gdy charyzmatyczny lider prowadził swoje siły do kampanii i wygrywał ją, jego wojska ufały mu bardziej niż rządowi. Gdy Juliusz Cezar na czele wiernych sobie wojsk przekroczył Rubikon, stał się buntownikiem. W odróżnieniu od większości innych buntowników jemu się udało.

      Ja na taki krok nie byłem gotów, przynajmniej na razie, choć wolałbym nie robić tego nigdy. Rozumiałem jednak starego Juliusza. Musiał dostać z Rzymu rozkazy, które mu się nie spodobały. Czuł się zapewne niedocenianym bohaterem liniowym, zmęczonym tym, że starcy z dalekiego Rzymu próbowali sterować nim na odległość. Odległości kosmiczne pod względem komunikacyjnym cofnęły nas do tych czasów. Znów na wiadomość trzeba było czekać kilka dni. Nie dało się zorganizować telekonferencji z Ziemią.

      – Zarządzam odprawę personelu dowódczego – zawiadomiłem w sieci dowodzenia. – Komodor Decker, porucznik Miklos, Marvin i Kwon, chcę was widzieć. Za trzydzieści minut spotkamy się w kapsule desantowej Barbarossy.

      Komodor Decker na spotkanie przybył jako ostatni. Zatrzymał się w wejściu, patrząc na zgromadzonych. Porucznik Miklos nie miał włosów na połowie głowy, a jego odsłonięta skóra była purpurowa. Został poważnie ranny podczas ostatniej bitwy z makrosami. Tylko dzięki cudownemu działaniu nanitów mógł siedzieć przy stole konferencyjnym, który na tę okazję ukształtowałem z podłogi. Kwon, gigantyczny podoficer, siedział naprzeciw niego i całkowicie nie pasował do otoczenia. Ze swoimi rozmiarami nie pasował do żadnego formalnego spotkania. Z trudem mieścił się w pancerzu bojowym, mimo że ten egzemplarz został wykonany specjalnie dla niego. Ostatnim uczestnikiem zebrania był Marvin.

      Wyglądał tak dziwacznie w nowej konfiguracji, że całość powodowała u człowieka dekoncentrację.

      – Co to, do cholery, jest? – spytał Decker.

      – To jest Marvin – powiedziałem, jakby widok robota był czymś totalnie oczywistym. – Proszę nie być grubiańskim, komodorze. Zastanawiam się nad mianowaniem go oficerem Sił Gwiezdnych.

      – Chce pan promować to nie wiadomo co?

      – Przepraszam, komodorze – przerwał Marvin – czy mój wygląd panu przeszkadza?

      – Jest koszmarny.

      – Przepraszam. Myślałem, że przyjmując kształt zbliżony do ludzkiego, stanę się bardziej akceptowalny.

      – Zignoruj bigoterię komodora, Marvin. To naturalne. Kiedy ludzie się do ciebie przyzwyczają, będą się mniej bać.

      Decker prychnął. Wyprostował się i usiadł. Za jego plecami znikło wejście, zamieniając się ponownie w gładką ścianę. Powstrzymałem uśmiech. Sugerując tchórzostwo Deckera, odpowiednio go ustawiłem. Prawdę mówiąc, trudno było się dziwić jego reakcji. Marvin wyglądał koszmarnie. Ale ja cholernie nie lubiłem Deckera.

      – Czy mogę coś zasugerować, Marvin? – spytał Kwon, pochylając się do robota.

      Kilka kamer zwróciło się w stronę sierżanta.

      – Oczywiście.

      Ze wszystkich osób, które widziały Marvina, tylko Kwonowi absolutnie nie przeszkadzał jego wygląd. Do tej chwili nie uczynił na ten temat żadnej uwagi.

      – Masz mniej więcej ludzki kształt, z pewnymi dodatkami tu i tam – powiedział Kwon. – Ludzie często uważają za zagrożenie tych, którzy są od nich więksi. Jestem wielkim facetem i wiem coś na ten temat. Być może gdybyś zredukował nieco swoje fizyczne rozmiary, byłoby łatwiej.

      Kiwnąłem głową, uznając to za dobrą radę. Z zainteresowaniem oczekiwałem na odpowiedź Marvina.

      – W następnej fazie rekonfiguracji wezmę pod uwagę twoją radę. Proces wyboru mojej nielotnej formy nie został jeszcze zakończony. Muszę uwzględnić wiele aspektów przeprojektowywania się. Ta forma zapewnia wspaniały dopływ danych, jednak ma słabe właściwości lokomocyjne w warunkach grawitacji. Zaprojektowałem ją do warunków nieważkości.

      – To coś samo się projektuje? – spytał komodor Decker.

      – Oczywiście – odpowiedziałem. – Przebudowuje swoje ciało, kiedy zachodzi taka potrzeba. Tak jak człowiek zmienia ubranie.

      Wzrok Deckera spoczął na mnie.

      – Sprowadził pan sierżanta sumo i renegackiego robota na odprawę? Czy to próba zastraszenia mnie, pułkowniku?

      Domyślił się tego wcześniej, niż przypuszczałem. Machnąłem ręką w kierunku grupy i wszystkiemu zaprzeczyłem.

      – To są moi zaufani. Weterani Sił Gwiezdnych. Przykro mi, że nie może ich pan zaakceptować.

      Decker westchnął i oparł łokcie na stole.

      – W porządku, już przestaję gadać o pańskiej załodze, Riggs. Weźmy się do rzeczy.

      Wszyscy spojrzeliśmy na niego.

      – Zakładam, że otrzymał pan ostatnią wiadomość z dowództwa – powiedział Decker. – Prawdę mówiąc, wiem, że tak jest, i wiem także, co zawierała.

      Poczułem, jak twarz mi tężeje. Postanowiłem kazać Marvinowi przekonfigurować nasz system komunikacyjny. Nie mogłem dłużej akceptować publicznego przesyłania informacji między systemami gwiezdnymi. Na razie pozwoliłem na to, bo byliśmy dopiero w fazie organizacji. Ale teraz chciałem, aby wiadomości stały się prywatne. Szczególnie rozkazy, które mi się nie podobały.

      Na początku chciałem ochrzanić komodora, dostarczającego właśnie dowód na to, co podejrzewałem od dawna, że czyta każdą wiadomość z floty, bez względu na to, kto jest adresatem. Powstrzymałem się jednak, mówiąc sobie, że jasne postawienie sprawy jest lepsze. On wyłożył karty na stół i musiałem to docenić.

      – Komodorze, powinien pan się ucieszyć, słysząc, że mam zamiar wypełnić rozkazy.

      Decker wyglądał na zaskoczonego. Rozbawiło mnie to nawet. Czyżbym rzeczywiście miał tak paskudną reputację?

      –

Скачать книгу