Star Force. Tom 5. Stacja bojowa. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 5. Stacja bojowa - B.V. Larson страница 5
– O co im chodzi, kiedy mówią o długim marszu do satelitów? Rozumiesz to? Jak można iść do satelity?
– Wydaje mi się, że mówią o pępowinach.
Spojrzałem na niego.
– Masz na myśli, że te satelity przytwierdzone są do powierzchni planet?
– Kiedyś były. Makrosy zbudowały te łącza jako część umowy.
Kiwnąłem głową i usiadłem wygodniej. Przypomniałem sobie satelity Centaurów. Spędziłem na nich niewiele czasu, ale zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
– Spiralny marsz – powiedziałem głośno. – Przypominam sobie, że na satelitach istniały rury, prowadzące na ich szczyt. Znajdowały się w nich wąskie spiralne ścieżki, na których tylko kozica czułaby się komfortowo. Pewnie o to im chodziło.
W głowie pojawił mi się dziwny widok. Miliony Centaurów, zmuszonych do wspinania się po niekończącej się spirali aż na orbitę. Ten lud nie posiadał okrętów kosmicznych, a przynajmniej nie posiadał ich w tym momencie. Dostał się do swoich wiszących miast na piechotę, a potem makrosy odcięły dostęp.
– Mówiły coś o wielu, którzy padli – pomyślałem na głos. – Paskudnie.
Marvin nie komentował. Wpatrywał się we mnie za pomocą pięciu kamer. Pozostałe skierowane były na obserwatorium, które sobie otworzył. Wyciągnąwszy mackę, skierował umieszczony na niej zespół kamer na przeszkloną powierzchnię. Nie można było mieć mu tego za złe.
– Wznów transmisję.
– Wykonane.
– Centaury Edenu – powiedziałem – nie posiadamy wystarczająco dużo okrętów, by wypędzić makrosy z waszych światów. Tego, co mamy, wystarczy jednak, by przetransportować waszych najdzielniejszych wojowników na powierzchnię, gdzie będą mogli swobodnie biegać. Będą musieli walczyć, a każdy z nich będzie uzbrojony w ciężki laser. Gdy planety będą wolne od maszyn, pomożemy wam przetransportować na nie waszą ludność. Czy taki plan wam odpowiada?
W końcu nadeszła odpowiedź. Czekając, zdążyłem zjeść kolację.
– Przyjmujemy twoją propozycję z jednakową dawką wdzięczności i obawy. Jak duże są transportowce? Czy będzie z nich można obserwować niebo? Czy ściany są wystarczająco daleko od siebie, by tabun mógł rozpędzić się do pełnego galopu?
Prychnąłem.
– Nie, obawiam się, że nie. Będzie wystarczająco miejsca, by spokojnie stać obok siebie. Pomyślcie jednak, że choć może to się wydawać wam trudne, to jednak potrwa bardzo krótko. W niedługim czasie znów będziecie wolni na własnych planetach. Na pewno wasze tabuny mają wystarczająco dużo honoru i odwagi, by znieść krótki dyskomfort!
W odpowiedzi zabrzmiał ton lekkiej urazy.
– Tu nie chodzi o honor. To nie jest sprawa dyskomfortu i odwagi. Chodzi o umysł. Nie jesteśmy w stanie wytrzymać dłuższego zamknięcia. Odchodzimy od zmysłów. Musimy mieć możliwość, by widzieć niebo.
Kiedy to usłyszałem, zdjąłem rękawice i podrapałem się po głowie. Już to widziałem! Transportowanie dzikiej masy oszalałych kozłów górskich. Co mogły zrobić? Kopać i bóść się na śmierć? Odgryzać sobie języki, przewracając oczami? Chyba nie chciałem tego wiedzieć. Po chwili jednak miałem plan. Mogłem go sprawdzić, a jeśliby zadziałał, można go było wykorzystać do transportu wielkiej armii.
– W porządku – powiedziałem. – Czy potrzebujecie czegoś więcej, zanim zaczniemy inwazję na Eden-11?
Kiedy nadeszła odpowiedź, już przysypiałem. Tym razem Centaurom zajęło to jeszcze więcej czasu. Często po usłyszeniu trudnego pytania długo dyskutowały nad właściwą odpowiedzią.
– Mamy jedną prośbę, najważniejszą. Musisz utrzymać honor, który zyskałeś. Trzymaj wiatr w swoim futrze. Sprowadź nas na nasze światy i pomóż odzyskać to, co zostało nam zabrane. Nie pozwól, by niebo zniknęło ci z oczu. W zamian za to miliony naszych wojowników pójdą za tobą, choćby po chwalebną śmierć.
– Obiecuję – powiedziałem i naprawdę taki miałem zamiar. Zakończyliśmy połączenie, a ja zasnąłem na fotelu dowódczym.
Rozdział 3
Miałem kilka dni na lot do satelitów Centaurów i przygotowanie próbnego transportu. W tym czasie używałem wszystkich niszczycieli, by zbierały surowce z pola walki. Prócz fabryk do realizacji planów potrzebowałem także materiałów.
W tym samym czasie zacząłem zastanawiać się, co znajduje się za pierścieniem, którego pilnowaliśmy. Czy czaiła się tam grupa bojowa makrosów, przygotowująca się do kolejnej inwazji na Eden i zniszczenia wszystkich planet? Jaki to w ogóle był system?
Myśląc o tym, stawiałem pole minowe przy pierścieniu. Na to właśnie nastawiłem jedyną posiadaną fabrykę – na produkcję setek tysięcy min. Mógłbym w tym czasie wysłać na drugą stronę okręt, ale się nie odważyłem. Makrosy były wszakże komputerami. Jeśli choć raz miało się do czynienia ze sztuczną inteligencją, to na zawsze wiedziało się, jak takie umysły funkcjonują. Mogą czekać w ciszy i bezruchu przez bardzo długi czas. Ale w końcu nadchodzi impuls wyzwalający, który pobudza je do natychmiastowego działania. Zbytnie zbliżenie się do pierścienia mogło zmienić zachowanie maszyn. Jeśli zbierały się po drugiej stronie, mogły czynić to miesiącami, aż osiągnięta zostanie założona liczba okrętów. Tylko wtedy wykonają ruch. Jeśli jednak ja odważyłbym się na zmianę zasad gry, zmodyfikowałyby plany i odpowiedziały na bodziec. Generalnie dostarczanie makrosom zbyt wielu bodźców nie wychodziło nikomu na zdrowie.
Pomimo świadomości ryzyka nie mogłem odpędzić od siebie chęci rzucenia okiem na drugą stronę. Okręt mógłby być za duży, ale jeden człowiek w pancerzu? Zimnym, wolnym od emisji, maskującym pancerzu? Gdyby taki hipotetyczny człowiek posiadał kamerę i pasywne sensory, mógłby pozostać niezauważony. Z każdą godziną ten pomysł coraz bardziej mi się podobał.
Najbardziej logiczne byłoby wysłanie Marvina albo Kwona, jednak chciałem zobaczyć nowy system osobiście. Można uznać mnie za szaleńca, ale uważałem, że dopóki nie zobaczy się układu na własne oczy, nie rozumie się go.
Cały czas myślałem o małym spacerze wokół okrętu. Ta myśl powracała do mnie jak bumerang. Gdyby byli tu Sandra albo Crow, może odwiedliby mnie od tego. Ale ich nie było.
– Pułkowniku Riggs? – spytał Marvin w dniu, kiedy w końcu zdecydowałem się wyjść i zakładałem już sprzęt.
– Słucham?
– Proszę zabrać mnie z sobą.
Chrząknąłem.
– To nic ważnego, Marvin – powiedziałem. – Chciałem tylko zobaczyć pierścień. Kamery nie widzą wszystkiego. Jestem pewien, że rozumiesz.
Marvin