Star Force. Tom 5. Stacja bojowa. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 5. Stacja bojowa - B.V. Larson страница 7
– Zamarznięty amoniak? Z powierzchni planety?
– Tak.
– Kiedy się tam dostałeś?
– Kiedy nie zwracał pan uwagi.
Prychnąłem.
– Niech ci będzie. Tak więc skonstruowałeś jakieś dysze wyrzucające zamarznięty amoniak, tak by wyglądało to na zjawisko naturalne. Czy to wystarczy, by przepchnąć nas na tę stronę pierścienia?
– Ufam, że moje obliczenia są prawidłowe.
Wahałem się. Pojazd Marvina przypominał bobslej. Robot już zajął w nim miejsce.
– Czy gazu wystarczy na transport dwóch osób?
– Przewidując sytuację, zbudowałem wszystko na dwie osoby.
Roześmiałem się, widząc, jak z człowieka z planem, pana sytuacji zamieniam się w pasażera Marvinowego lodowego pojazdu. Wszedłem do czarnej rury i przypiąłem się do uchwytów.
– Jak szybko może lecieć to coś?
Nie musiałem czekać na odpowiedź. Mały skuter Marvina odskoczył natychmiast od kadłuba Socorro i pognał ku pierścieniowi. Rozwijaliśmy prędkość około stu kilometrów na godzinę, kiedy Marvin odciął napęd.
– Za szybko! – krzyknąłem do niego. – Pamiętaj, że po drugiej stronie musimy zawrócić i dostać się tu z powrotem.
– Symulujemy ostatnie przeloty materii przez pierścień. Jeśli będziemy poruszać się zbyt wolno i zostaniemy złapani na radar, uznają nas za anomalię.
Zastanowiłem się nad tym. Miał rację. Kiedy jedzie się po autostradzie, samochód poruszający się z prędkością czterdziestu kilometrów na godzinę jest równie szybko zauważalny jak ten, który rozwija ponad dwieście.
Nie zdążyłem zgłosić żadnych dodatkowych obiekcji, ponieważ właśnie przelecieliśmy przez pierścień i wszystko wokół nas się zmieniło.
Najpierw zobaczyliśmy dwa słońca. Niemożliwym wydawało się nie patrzeć na nie, ponieważ znajdowały się dość blisko i natychmiast przyciągały wzrok. Bliźniacze gwiazdy wisiały obok siebie. Większa, klasy F, była nieco masywniejsza i gorętsza niż Słońce. Obok znajdował się maleńki czerwony karzeł. Mniejsza gwiazda orbitowała wokół siostry, a ja zauważyłem strumienie plazmy, które je łączyły.
– Fantastyczne – powiedziałem. – Są na tyle blisko, że mogą wymieniać się masą.
– Na to wygląda.
– Orientujesz się, jak daleko od domu jesteśmy, Marvin?
– To zależy, co dokładnie nazywamy domem.
To było interesujące pytanie filozoficzne, ale mnie zbyt pochłaniał widok, by mu na nie odpowiedzieć. Cały czas wpatrywałem się w dwie gwiazdy, zachwycając się ich pięknem. Najprawdopodobniej byłem pierwszym człowiekiem w tym rejonie przestrzeni i nie chciałem tracić okazji, aby podziwiać taki widok.
Byłem już kiedyś w systemie potrójnym, który znamy jako Alfa Centauri. Ale podwójnego jeszcze nie widziałem. Wiedziałem, że większość systemów składa się z wielu gwiazd. Samych systemów binarnych jest więcej niż pojedynczych.
Po minucie oglądania układu przez ściemniony wizjer hełmu miałem już jakiś obraz. Nie byłem nim zachwycony. Znajdowały się tu jedynie trzy większe planety, z czego tylko położona najbliżej gwiazd mogła mieć temperaturę wystarczającą do posiadania wody w stanie ciekłym. Zmieniłem nastawy sprzętu, skupiając się na tym właśnie globie. Był to gazowy olbrzym, otoczony przez jakiś tuzin księżyców różnej wielkości.
W pobliżu miejsca, gdzie się znajdowaliśmy, latało mnóstwo metalowych odłamków, tak przynajmniej wskazywały moje sensory.
– Masz te dane, Marvin? Co to jest wokół pierścienia? Pył?
– Zbyt duże, by to tak zaklasyfikować. Bardziej odpowiednie byłyby określenia „odłamki” czy „fragmenty”.
– Fragmenty? Czego?
– Jakiejś sztucznej struktury. Wymiarami nieporównywalnej z planetą, czy nawet asteroidą.
– Twierdzisz, że to zniszczone okręty? Nie widzę żadnych makrosów. Czy te szczątki to wszystko, co po nich zostało? A może opuściły system?
– Obie możliwości są prawdopodobne. Czy możemy podlecieć do najbliższego fragmentu w celu zbadania go?
Zastanowiłem się. Nie podobał mi się ten pomysł, ale z drugiej strony przylecieliśmy tu, by się czegoś dowiedzieć. W pobliżu nie widziałem zaś żadnego bezpośredniego zagrożenia.
– W porządku – powiedziałem. – Ale postaraj się nie pozostawić śladu.
Marvin wypuścił jedynie odrobinę zamarzniętego gazu. Podlecieliśmy do najbliższego kawałka metalu. Marvin sięgnął macką i złapał go. Przy kontakcie błysnęła iskra.
– Uważaj – powiedziałem.
– Mam to – odparł, podając mi odłamek.
Wziąłem go w dłonie i obejrzałem. Spalony, poszarpany metal. Mógł być czymkolwiek, ale na pewno nie wytworem naturalnym.
– Wygląda na kawałek okrętu.
– Pułkowniku, coś się zbliża!
Natychmiast wyobraziłem sobie krążownik makrosów, w jakiś sposób powiadomiony o naszej obecności. Odwróciłem głowę, ale zobaczyłem jedynie czarną, pustą przestrzeń.
– Zabieramy się stąd, Marvin. Maksymalna prędkość przez pierścień.
Mały wehikuł zrobił nawrót i skierował się ku ciemnemu pierścieniowi. Byliśmy tak blisko. Przy odrobinie szczęścia mogło nam się udać. Miałem nadzieję, że nie przesadziłem. Z drugiej strony, jeśli ja czułem potrzebę sprawdzenia, co jest po drugiej stronie, to czemu przeciwnik miałby tego nie czuć?
Nie udało się. Wiedziałem, że mamy kłopoty, kiedy bliźniacze słońca zostały nagle zasłonięte i nie świeciły nam już w plecy. Pochłonął nas ogromny cień.
– Szybciej, Marvin.
– Osiągnęliśmy największą moc. Może powinien pan odrzucić zespół czujników.
Przekląłem i zrobiłem to, co mi radził.
Byliśmy prawie w pierścieniu. Wkrótce mieliśmy znaleźć się w całkiem innym, bezpiecznym miejscu. W głowie miałem słowa Sandry: „Nie mogłeś się oprzeć, prawda, Kyle?”.
Wtedy coś poczułem. Coś wielkiego znajdowało się tuż za nami. Obejrzałem