Star Force. Tom 5. Stacja bojowa. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 5. Stacja bojowa - B.V. Larson страница 3
![Star Force. Tom 5. Stacja bojowa - B.V. Larson Star Force. Tom 5. Stacja bojowa - B.V. Larson](/cover_pre413323.jpg)
Przerwałem mu uniesieniem ręki.
– Niszczyciele nie wracają do domu, komodorze. A przynajmniej większość z nich.
Decker otworzył usta, zamknął je i ponownie otworzył, jak ryba wyciągnięta z wody.
– Co? – zdołał w końcu wykrztusić.
– To, co powiedziałem. Większość niszczycieli pozostanie. Zostawiam po jednym przy każdym pierścieniu. Każdy z okrętów będzie miał na pokładzie pełny kontyngent marines. Zapewni to bezpieczeństwo i przekazywanie wiadomości na Ziemię. Jeden z niszczycieli zachowuję jako okręt dowodzenia. Mój prywatny okręt Socorro również zostaje. Większość pozostałych stworzy moją grupę bojową. Potrzebuję tych okrętów, by oczyścić system i uchronić go przed następną próbą podboju.
– Nie może pan tego zrobić! Nasze rozkazy są jasne.
– Oczywiście, że są – powiedziałem. – Przejrzyjmy je, dobrze?
Przeczytałem na głos rozkaz, podkreślając: „Proszę wracać, gdy tylko zabezpieczy pan system Eden”. Oraz: „Może pan zostawić kilka okrętów, w tym po jednym przy każdym z pierścieni, w celu zapewnienia komunikacji i prowadzenia rozpoznania”.
– Admirał nie miał na myśli, że może pan zostawić niszczyciele! – spurpurowiał Decker. – Tak nie może być, sir! Proszę zapisać moje słowa, tak nie może być!
– Może pan zapisywać, co tylko chce, z pokładu swojego okrętu dowodzenia, którym będzie pusta fregata. Może pan odejść.
Decker wyskoczył jak oparzony.
– Chyba zdenerwował pan komodora – zauważył Marvin.
– Pułkownik robi to cały czas – powiedział Kwon, śmiejąc się basowo.
– Kwon, zabezpieczyłeś zbrojownie okrętów? – spytałem.
– Oczywiście, sir.
– Marvin, czy przekierowałeś już system wiadomości?
– Tak, pułkowniku – odpowiedział Marvin. – Cała komunikacja przechodzi teraz przeze mnie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zautomatyzowałem system i procesor powinien być dość cichy. Zaprogramowałem serię kluczy i warunków, by wiadomości musiały zostać zaakceptowane przez pana przed przeczytaniem lub wysłaniem.
Następnie zwróciłem się do Miklosa, który przez cały czas tylko przysłuchiwał się, nie mówiąc ani słowa.
– Poruczniku, czy nowe przydziały na okręty są gotowe? Chcę, aby wymiany załóg nastąpiły przed odlotem Deckera.
– Tak, sir – powiedział Miklos. – Pańscy starzy weterani wszyscy przenoszą się na niszczyciele. Mogę coś powiedzieć, pułkowniku?
Skinąłem głową.
– Uważam, że cały ten proces dowodzenia wszystkimi okrętami jest uciążliwy. Czy to absolutnie konieczne?
– Tak mi się wydaje.
– Jasne, sir.
Spotkanie zakończyło się. Wszyscy wynieśli się szybko, jakby mieli jakąś bardzo pilną robotę. Patrzyłem za nimi z mieszanymi uczuciami. Jeszcze nie przekroczyłem swojego Rubikonu, ale pokazałem Crowowi środkowy palec. Zastanawiałem się, jak się to wszystko dalej potoczy.
Rozdział 2
Kiedy unika się ścisłego wykonywania rozkazu, ale bez zupełnego go ignorowania, należy stwarzać pozory. Dlatego właśnie zdecydowałem na początku „oczyścić system”. Na lokalnych planetach znajdowało się jeszcze mnóstwo makrosów, które postanowiłem wyeliminować.
Miałem kilka powodów, aby wybrać taki kierunek działania. Po pierwsze, zależało mi na pozorach wykonywania rozkazów. Oczywiście chciałem przy tym zabić jak najwięcej makrosów. Po trzecie, obiecałem Centaurom pomoc w odzyskaniu ich planet i zamierzałem dotrzymać słowa. Przede wszystkim jednak potrzebowałem fabryk. Nie mogłem prowadzić kampanii z tym, czym obecnie dysponowaliśmy, czyli jedną fabryką. Kiedy sztab powrócił do wykonywania zadań, przeniosłem się na swój okręt. Dwuosobową załogę przesunąłem do grupy Deckera. Nie mieli ochoty opuszczać pokładu i wychodząc, patrzyli na mnie z niechęcią.
Kiedy znalazłem się już na pokładzie, natychmiast zmieniłem ustawienia. Obejmowało to zmianę wszystkich haseł oraz zasad dotyczących osób mogących wydawać okrętowi polecenia. Listę ograniczyłem do jednej osoby: mnie samego.
Wyciągnąłem się na fotelu dowódczym i westchnąłem.
– Dobrze być w domu, Socorro.
– Jesteśmy w systemie Eden.
– Tak, ale dla weterana Sił Gwiezdnych dom znajduje się we wnętrzu przyjaznego okrętu.
– Odniesienie zapisane. Witaj w domu, pułkowniku.
Socorro mocno się zmienił od czasu, gdy go zbudowałem. Zaprojektowałem ten okręt z wieloma różnicami w stosunku do innych. Miał więcej silników, lepsze sensory i większy mózg. Kiedy zaczynał życie, nie sprawiał wrażenia szczególnie inteligentnego. Wkrótce dorównał innym nanookrętom. Teraz zauważyłem, że nadal się rozwija. Jego łańcuchy nanitowe były bardziej złożone. Okręt wiele czasu spędził w służbie ludzi i moim zdaniem rozumiał nas lepiej niż oryginalne okręty nanitów, dysponujące bardziej ograniczonym oprogramowaniem i możliwościami mentalnymi.
Ze zdumieniem odkryłem, że naprawdę poczułem się jak w domu. Razem z Sandrą odbyliśmy na tym okręcie kilka niebezpiecznych podróży. Kochaliśmy się na nim równie często, jak walczyliśmy o życie. Obchód jednostki zacząłem od obserwatorium. Zauważyłem, że zarysowania na szklanej podłodze zostały naprawione. Spojrzałem w przestrzeń, a widok mnie zachwycił.
Przy użyciu systemów powiększenia mogłem zobaczyć większość z dwudziestu jeden światów tego systemu. Hel był jednym z najdalej położonych od lokalnej gwiazdy klasy G. Patrząc w jej stronę, widziałem sześć planet, na których znajdowała się woda. Miałem zamiar zapełnić je wszystkie inteligentnymi biotami.
Potarłem brodę, wpatrując się w te piękne planety. Każda z nich stanowiła skarb. Tak wiele światów! W odróżnieniu od Układu Słonecznego Eden mógł zapewnić dom bilionowi mieszkańców. Musiałem przyznać, że mnie to przytłaczało i wywoływało zazdrość.
Czy wszystkie te światy muszę zwrócić Centaurom? Przy obecnej liczebności tej rasy jedną z planet na pewno można by oddać ludziom. Albo przynajmniej moglibyśmy na niej zamieszkać razem.
Zamyśliłem się nad tym. Całkiem nieźle poznałem już te tabuny. Nie tylko kulturowo Centaury różniły się od ludzi, to był zupełnie inny gatunek. Historycznie ludzie mieli spore kłopoty, by dogadać się z przedstawicielami własnego gatunku, różniącymi