Stara Flota. Tom 3. Wiktoria. Nick Webb
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stara Flota. Tom 3. Wiktoria - Nick Webb страница 2
Jak można skazać na śmierć ojca, który próbuje tylko ocalić swoje dzieci? Przecież jeden człowiek niczego nie zmieni w starciu z tak ogromną potęgą pełną niewyobrażalnej nienawiści, prawda?
Jednak Granger zdołał tego dokonać. Jeden człowiek, bohater Ziemi. Wydawało się, że zginął, ale powrócił i pokonał przy tym Rój. Przynajmniej tak głosiły plotki. Rodriguez nie wierzył w te brednie, chociaż widział nagrania z tamtej bitwy.
I tak nie miało to znaczenia. Uniósł głowę. Od wschodu na niebie odcinało się skupisko coraz jaśniejszych świateł – dwadzieścia punktów otaczających większą plamkę.
Nadlatywał Rój.
I bohater Ziemi. Porucznik słyszał rozmowy, w których wspomniano, że flota już śpieszy na ratunek. Jednak Rodriguez widział skany taktyczne. Granger nie miał szans, żeby zjawić się na czas. Ten człowiek dokonał cudów w walkach z obcymi, ale szczęście chyba go opuściło. Zanim Procarz tu przybędzie, z Indiry zostanie tylko spalone pustkowie, tak samo jak z planety w układzie Mao Wielkiej albo z sektora Cadiz… oraz sektora Veracruz, Meridy, Nowego Oregonu czy Calibri.
Pięć minut później Rodriguez dotarł na miejscowy kosmodrom. W panice zaczął rozpaczliwie szukać transportu. Odlecieli bez niego?
– Spóźniliśmy się, tato? – zapytał Tomas.
Rodriguez zaklął pod nosem, ale gdy wraz z dziećmi skręcił za róg budynku kosmoportu, zobaczył niewielki frachtowiec. Jego kapitan czekał niecierpliwie na wciąż opuszczonej rampie.
– Chodź, Elso. – Rodriguez poprowadził córkę przodem. Tomas szedł tuż za nimi.
Wspięli się na rampę, ale wcześniej spojrzeli jeszcze w niebo na skupisko świateł, które zwiastowało planecie zagładę. Światła były teraz większe i bardziej rozrzucone. Kilka wciąż znajdowało się nisko nad horyzontem, podczas gdy reszta wznosiła się wyżej.
Ziemia zadrżała, najpierw lekko, ale wstrząsy zaczęły się nasilać, nawet panele we wnętrzu frachtowca zatrzeszczały i zabrzęczały. Rodriguez pobladł. Ogarnęły go mdłości, gdy na horyzoncie wykwitł grzyb eksplozji, setki kilometrów od kosmodromu.
– Nie gap się, tylko zamknij ten cholerny właz! – krzyknął kapitan z kokpitu. Porucznik Rodriguez odruchowo włączył mechanizm, po czym poprowadził dzieci do rzędów foteli. Wszystkie miejsca były już zajęte, oprócz trzech. Usiedli i pośpiesznie zapięli pasy.
– Hej – odezwała się nastolatka, która siedziała naprzeciwko. – Czy to mundur pilota? Pilota Zjednoczonych Sił Obronnych?
Rodriguez odwrócił głowę, ignorując pytanie. Udał, że sprawdza pasy Elsy.
– Dlaczego nie jesteś z innymi? Dlaczego za nas nie walczysz? – Nastolatka była wyraźnie przerażona, oczy miała wytrzeszczone i zerkała to na zamkniętą rampę, to na Rodrigueza, to na kokpit. – Rój się zbliża! Rój! Dlaczego nie ma cię z innymi? Rój się zbliża…
Kobieta obok – matka albo babka rozhisteryzowanej dziewczyny – chwyciła ją za ramię.
– Cicho. Ten pan zabiera stąd swoje dzieci. Tak samo jak my.
– Ale to pilot myśliwca! Mógłby powstrzymać obcych! Mógłby…
Kobieta potrząsnęła nastolatką raz i drugi, dopóki dziewczyna nie umilkła
– Nic nie może ich powstrzymać! Jeden pilot więcej czy mniej nie robi różnicy. Pilnuj własnego nosa.
„Nic nie może ich powstrzymać”.
Rodriguez wyciągnął z kieszeni różaniec i zaczął przesuwać jego paciorki, szepcząc niemal bezgłośnie modlitwy. Wiedział, że frachtowiec wznosi się nad atmosferę, oddala się od osobliwości niszczących powierzchnię planety.
Jednak uciekinierzy musieli jeszcze przemknąć się w pobliżu floty Roju, a to było bardzo niebezpieczne.
„Jeden pilot więcej czy mniej nie robi różnicy” – powiedziała kobieta siedząca naprzeciw. Ale Rodriguez, pomimo że odruchowo odmawiał różaniec, myślał tylko o jednym.
„Granger, gdzie jesteś, do jasnej cholery?”
ROZDZIAŁ 2
Sektor Britannia
0,3 roku świetlnego od Indiry
Mostek Okrętu Zjednoczonej Floty
„Wojownik”
Kapitan Timothy Granger przechadzał się nerwowo po mostku „Wojownika”. Spóźniał się i to go bolało. Upływający czas był niczym sól w ranie.
Wiedział, że w każdej sekundzie ginęły tysiące ludzi.
– Wykonujemy skok numer dwadzieścia siedem – zameldował chorąży Prince.
Gwiazda widoczna na głównym ekranie zrobiła się nieco większa. Na planecie, która wokół niej krążyła, mieszkały miliony ludzi. Jednak ze znaczną przewagą nad okrętem Grangera zbliżała się do niej…
– Są jakieś informacje z CENTCOM-u o flocie Roju, która nadciąga na Indirę?
Chorąży Prucha pokręcił powoli głową.
– Bardzo mi przykro, kapitanie. Piętnaście minut temu zamilkły wszystkie bazy w zewnętrznych systemach. Ostatnia wiadomość to ostrzeżenie o zbliżających się okrętach wroga.
Do diabła. W ciągu minionych dwóch tygodni Rój nagle zmienił taktykę. Dla ludzi skutki okazały się tragiczne. Obcy, zamiast powoli zbliżać się do systemu, aby dać mieszkańcom czas na paniczną ucieczkę, atakowali przeważającymi siłami, gwałtownie i z zaskoczenia. Zamiast wysyłać niewielkie grupy złożone z trzech, czterech okrętów, wróg rozpoczął nowy etap wojny. Eksterminację na masową skalę.
„To jeszcze nic” – jak powiedziała Zygzak, gdy zrobił jej ratujący życie zastrzyk z materii Roju. Nie kłamała. Skala ofensywy była imponująca. W ciągu ostatnich trzech tygodni doszczętnie zniszczone zostały trzy planety. Wraz z nimi przepadły setki okrętów. Zginęły miliardy ludzi.
A teraz Rój obrał sobie za cel Indirę – planetę w samym środku przestrzeni Zjednoczonej Ziemi, niecałe pięć lat świetlnych od Brytanii. Piętnaście lat świetlnych od Ziemi.
Granger dał się zaskoczyć. Czekał przy Brytanii, gotów do obrony przed atakiem, który nigdy nie nadszedł. Tymczasem cios spadł na Indirę.
– Przygotować się do skoku numer dwadzieścia osiem – rzucił.
– Kapitanie, „Colorado” zgłasza problem z kondensatorami. Potrzebują pięciu minut,