Stara Flota. Tom 3. Wiktoria. Nick Webb
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stara Flota. Tom 3. Wiktoria - Nick Webb страница 5
– Niby czemu, ty pieprzony dezerterze? – Pilot sięgnął pod kamizelkę i wyjął broń. Rodriguez zacisnął zęby, myślał, że mężczyzna blefuje. – Liczę do dwóch i jeżeli się stąd nie wyniesiesz…
– Avi – przerwał mu pierwszy pilot – wstań. Ustąp mu miejsca.
A potem wskazał kciukiem na drzwi kokpitu.
– Nie patrz tak na mnie. Zwłaszcza że jesteś zdrowo podpity. Ustąp.
Avi wyraźnie się wahał. Popatrzył na swój pistolet, na Rodrigueza i na pulpit drugiego pilota. Raf powtórzył z naciskiem:
– Odejdź. Zanim przedziurawisz kadłub swoją pukawką. Już.
Drugi pilot burknął niechętnie przekleństwo, ale wstał z fotela i wymknął się z kokpitu. Pierwszy odprowadził go groźnym spojrzeniem.
– Nie przejmuj się – odezwał się wreszcie do Rodrigueza, który usiadł obok. – Pistolet nie jest nabity. Avi nosi go dla szpanu. Zapewne to kompensacja kompleksu małego fiuta. To jak? Pokażesz mi swoje wymyślne pilotażowe sztuczki?
– Taki mam zamiar… – Rodriguez przyjrzał się konsoli. Była podobna do tej w kabinie myśliwca, ale różniła się pod paroma względami i porucznik musiał o tym pamiętać. – Ile czasu do zbliżenia?
Pilot zerknął na odczyty detektorów.
– Ten bandyta znajdzie się przy nas za dwadzieścia sekund.
– Jakie jest maksymalne przyśpieszenie frachtowca?
– Przy wydolności reduktorów inercji około dwóch i pół…
– Nie pytałem o wydolność reduktorów inercji. Jakie jest maksymalne przyśpieszenie tego frachtowca?
Raf zastanowił się szybko.
– Pięć g. Ale to nieźle wystraszy pasażerów, nie wiem, czy…
– Przeżyją. – Rodriguez pchnął dźwignię do końca i wyłączył automatyczną kontrolę przyśpieszenia. – Chyba.
Szarpnięcie wgniotło go w fotel i pozbawiło tchu. Rodriguez słyszał wrzask swoich dzieci z tyłu oraz krzyki innych pasażerów ściśniętych pasami, mógłby też przysiąc, że słyszał, jak Avi zostaje ciśnięty na bulaj, ale nie miało to znaczenia, liczyło się tylko, aby zabrać frachtowiec w bezpieczne miejsce, cokolwiek to znaczyło.
– Bandyci wciąż nas ścigają, a nasza trajektoria prowadzi prosto na planetę… – Pilot pobladł. – Prosto w eksplozję… Tam było Nowe Bangalore…
– Przemkniemy nad wierzchołkiem grzyba. Trzymaj się.
Chmura wyrzuconych szczątków rosła. Z daleka wyglądała jak ziarniste zakłócenia obrazu, ale im byli bliżej, tym wyraźniej widzieli poruszające się odłamki. Leciały chyba z prędkością ponaddźwiękową. Rodriguez zaczął się zastanawiać, czy kadłub frachtowca wytrzyma takie uderzenia.
Pierwszy pilot chyba czytał mu w myślach.
– Jeżeli w tej chmurze znajdzie się choć jeden odłamek większy od ziarna piasku, koniec z nami.
– I tak mamy przechlapane. No, to jazda…
Frachtowiec wbił się w chmurę. Statkiem zarzuciło, gdy dostał się w turbulencje. Po paru sekundach Rodriguez zmienił ustawienia sterów, przy maksymalnym przyśpieszeniu wykonał zwrot na lewą burtę i zatoczył niemal pełny krąg.
Pilot skinął głową ze zrozumieniem.
– Liczysz, że bandyci utrzymają kurs po prostej, a my wyskoczymy w miejscu, gdzie wlecieliśmy?
– Taki jest pomysł…
Zaraz potem wynurzyli się z chmury i szarpanina turbulencji ustała, jednak Rodriguez nie zmniejszył przyśpieszenia. Gdy zerknął na detektory, przekonał się, że podstęp zadziałał – frachtowca nie ścigały już myśliwce Roju. Zapewne znajdowały się po drugiej stronie chmury.
Ale przed dziobem pojawił się kolejny koszmar.
Superpancernik Roju w eskorcie dwóch okrętów zwyczajnej wielkości. Zielone promienie antymaterii uderzały w planetę, niszcząc małe miasta i osady, mimo że pół tuzina jasnych punktów migotało wokół ogromnej jednostki – osobliwości były już gotowe do zrzucenia na Indirę.
– Mamy przejebane – westchnął pierwszy pilot.
Na detektorach pojawiły się dziwne odczyty. Rodriguez przyjrzał się anomalii. Ze zdumiewającą prędkością zbliżała się wielka masa. Była podzielona na kilka części, ale przemieszczała się w skupisku. Czy jeden z okrętów Roju właśnie został rozbity?
Raf wytrzeszczył oczy, gdy zobaczył odczyty.
– Czy to jest to, co mi się wydaje?
Rodriguez przejrzał częstotliwości transponderów. Okręty ZSO nadlatywały w bardzo ciasnej formacji, porucznik nigdy w życiu nie widział takiego szyku. Poruszały się szybciej niż jakakolwiek flota.
Uśmiechnął się szeroko.
– O tak.
Właśnie nadleciał bohater Ziemi.
ROZDZIAŁ 4
Sektor Britannia, Indira
Kokpit myśliwca X-25
Porucznik Tyler „Chojrak” Volz zmagał się z drążkiem sterowniczym. Gdyby nie specjalne rękawice, pewnie byłoby widać zbielałe z wysiłku kostki. Piloci nigdy nie przećwiczyli manewru Granger Omega Trzy. Chojrak ostatnio w ogóle niewiele ćwiczył.
Cały czas myślał o Zygzak. Odwiedzał ją codziennie, a raczej to, co zajęło jej miejsce. Gdy nie znajdowała się pod wpływem środków usypiających, zachowywała się jak zarozumiały agent Roju. Nie pozostał nawet ślad po inteligencji i sarkazmie młodej kobiety. Zniknął cały urok, a pojawiły się… całkowicie obce cechy.
– Wszystkie jednostki, przygotować się do startu. Uważajcie na siebie. Nikt z was nie startował jeszcze przy tej prędkości, a już na pewno nie w takich warunkach, jakie dzisiaj mamy – komandor Pierce raz jeszcze powtórzył szczegółowe instrukcje. Każdy myśliwiec miał otworzyć ogień dokładnie jedną trzecią sekundy po poprzednim. I tak wszystkie sto pięćdziesiąt myśliwców. Odległości pomiędzy jednostkami w szyku były niebezpiecznie małe.
Nie pozostał żaden margines błędu.
Co gorsza, do każdego myśliwca podwieszony został blok osmu. Sterowanie dwukrotnie większą masą było mocno utrudnione.
A trzeba było wykonać Granger Omega Trzy. Omega – bardzo odpowiedni